Operacja iracka

Wydaje się bardzo prawdopodobne, że sprawa wojenna Iraku będzie stanowiła początek zmian w zakresie niemal ogólnoświatowym. Przy rozważaniu owych konsekwencji wielkiego kalibru godzi się najpierw rozpatrzyć to, co dzieje się w samym Iraku oraz w jego otoczeniu.

06.04.2003

Czyta się kilka minut

Rachuby walczących stron wydają się oczywiste: Amerykanie pragną pokonać irackie siły możliwie szybko, z jak najmniejszymi stratami własnymi i równie minimalnymi w społeczeństwie irackim, czyli tak zwanymi kolateralami. Ponadto liczą na znalezienie ukrytych przez Saddama masowych środków bojowych, do których posiadania on sam już się przyznał, ponieważ ogłosił, że po przekroczeniu przez Amerykanów okołobagdadzkiej „czerwonej linii” użyje broni chemicznej, której posiadania kategorycznie wypierał się kilkakrotnie.

Można by przez to sądzić, że opór stawiany przez Francję i Niemcy amerykańskiej wojnie prewencyjnej już przez to wyznanie Saddama o posiadaniu chemicznej broni osłabnie. Tak się jednak nie stało i jest to nowy dowód na realność starego orzeczenia, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda, a ponadto - dodajmy - logika. Odkrycia destrukcyjnych broni przez Amerykanów na terenie Iraku nie naruszają prawie wcale olbrzymiej pacyfistycznej zawieruchy, która objęła dużą część świata, ponieważ typowa dla takich ruchów psychologia mas ignoruje czysto rzeczowe argumenty. Amerykanie zapewne grubo przed jesienią zwyciężą z niewiadomymi ofiarami i największe trudności napotkają dopiero po upadku Saddama, który notabene może pozostawić po sobie lokalne ogniska partyzantki, niezdolne jednak zmienić klęski dyktatorskiego reżimu.

Armia amerykańska doświadcza teraz rozmaitych przykrych niespodzianek, wywołanych przeciwnościami w rodzaju burz piaskowych, a także awarii maszyn, jak helikoptery, oraz innych przygód, powodowanych przez Irak, który wbrew własnym oświadczeniom ma za nic konwencję genewską i chętnie przebiera żołnierzy w odzież cywilną. Tego rodzaju postępowanie, ze względu na naturę Saddama, nie może dziwić.

Stany Zjednoczone napotkały na przedprożu irackiej operacji opory europejskie, nieproporcjonalnie wielkie w stosunku do zamierzenia ustanowionego przez prezydenta USA. Już obecnie pisze się sporo w temacie kosztów własnych, jakie przeciwnicy tej wojny prewencyjnej poniosą po jej zakończeniu. Sprzeciw Turcji wobec Ameryki, przełamany tylko w zakresie udostępnienia prawa przelotów nad jej terytorium, może to państwo sporo kosztować, zważywszy jak słaby jest stan ekonomii tureckiej i jak wiele miliardów dolarów Amerykanie inwestowali dotąd w ten kraj.

Niemcy „ukarane” przez Amerykę tak boleśnie nie będą, natomiast więcej retorsji może oczekiwać Francja. Rosja raczej nie, ponieważ dysponuje ona zarówno znaczną bronią nuklearną, jak i niezmiernie potrzebną ropą naftową.

Dalszych konsekwencji załamania irackiego przewidzieć nie bardzo można. W każdym razie, jeśli przyrównamy polityczny krajobraz świata współczesnego do talii kart, którą prowadzono z dawien dawna grę, wydaje się bardzo prawdopodobne nie tylko nowe roztasowanie tych kart, ale i zmiana samej prowadzonej nimi gry. Chiny prawdopodobnie wyjdą z tego rozgardiaszu wzmocnione. Zupełnie niejasny jednak będzie los Korei Północnej, ponieważ gróźbjądrowej agresji płynących stamtąd Amerykanie nie będą mogli lekceważyć, głosząc, że wszystko to zatamuje się na drodze dyplomacji.

Bardzo trudno przyszłoby odpowiadać na pytanie, w jakiej mierze racja znajdowała się po stronie Ameryki, a w jakiej - wielkich społecznych mas wołających NO WAR. Jakkolwiek można kwestionować porywczość amerykańską jako światowego supermocarstwa, niepodobna jednak nie dostrzec, że przeciwnicy uderzenia na Irakżadnego programu działań nie ogłosili, poza francusko-niemieckim, powtarzanym przez różne ośrodki postulatem leseferyzmu.

Obecnie wielkiej przemianie uległa polarność świata. Na przykład w Niemczech pojawiają się na rynku książki, porównujące Busha z Hitlerem czy też przedstawiające akcję tego prezydenta jako wstęp do upadku imperium amerykańskiego. Francuski historyk Emanuel Todd oświadczył w wywiadzie danym „Spieglowi”, że przepowiada fatalny zmierzch potędze amerykańskiej. Jeśli jednak ograniczyć się do zestawu prognoz demograficznych, wynika z nich, że w Europie roku 2050 średnia wieku ludności będzie wynosiła ponad czterdzieści lat, natomiast w USA w tymże czasie będzie liczyć gdzieś o dziesięć lat mniej. Znaczy to, że znaczna część społeczeństw europejskich będzie musiała pracować na ogromne rzesze obywateli do pracy niezdolnych. Wysiłki, z jakimi Niemcy, ale i Francuzi starają się wynaleźć rzeczników końca globalnego dominium USA, są wprawdzie dość rozpaczliwe, ale ziszczenie czarnych scenariuszy pisanych dla Ameryki wygląda mało prawdopodobnie.

Sprawa otwarta we wszystkich prognozach to reakcja świata arabskiego na koniec panowania Saddama. Reakcja ta uwikłana jest wtak wiele nieobliczalnych kroków ze strony poszczególnych państw, że jej przewidzieć nie można. Rosja ze swoją krwawiącą raną czeczeńską, a zarazem koniecznością przebudowy państwa liczącego czterdzieści procent obywateli mniej, aniżeli liczyły ich Sowiety, znajduje się na kolejnym dla naszych czasów rozstaju dróg. Już się zbliżała do Ameryki, ale nie wiadomo, czy na szlak ten powróci. Losy niewielkich państw wyzwolonej Europy Wschodniej najprawdopodobniej poważnym zaburzeniom nie podlegną.

Obecnie wejście tych państw do Unii Europejskiej o tyle straciło na wadze, że sama Unia przeżywa kryzys, który stara się zamaskować, co zresztą może się jej udać.

Ostateczny rezultat amerykańskiej interwencji w Iraku zapewne stworzy, jak powiedziałem, świat, o którym można powiedzieć, że wbrew autorom, politologom i książkom, głoszącym ruinę wywołaną globalizacją, czyli ekonomiczno-łącznościowym jednoczeniem świata, czarne przepowiednie się nie sprawdzą. Globalizacja będzie postępowała, ponieważ potężnymi czynnikami, które ją napędzają, są ponadpaństwowe siły zarówno technologii, jak gospodarki. Nie sposób orzec, czy złe i dobre strony globalizacji można by tak zbilansować, ażeby wykazać, czy świat cały albo też poszczególne państwa tylko na niej zyskają, czy też cokolwiek stracą. Jest to proces równie nieodwracalny, jak zmierzch ponurych prognoz demograficznych, które głosiły demograficzną eksplozję świata. Ujemna dzietność rozszerza się i za czterdzieści lat ludność kuli ziemskiej nie przekroczy dziewięciu miliardów, więc będą ją trapiły w większym nasileniu aktualnie wyczuwalne bolączki, na czele z brakiem wody, zaburzeniami klimatu i zagrożeniami przez ludzkość biosfery.

Warto zauważyć, że zestawienie wiadomości o wojnie irackiej, opublikowanych w „Gazecie Wyborczej”, z informacjami w telewizji niemieckiej stwarza wrażenie, jakby telewizja ta stała się filią telewizji Saddama Husajna. Wszystko, co wskazuje na niekorzystny bieg amerykańskiej inkursji, Niemcy starannie prezentują, na przykład za telewizją arabską pokazywali zwłoki dwóch angielskich żołnierzy. Stronność taka jest prawdziwie niezbyt chwalebna.

27 marca 2003

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2003