Ogrody Gutenberga i okolice

Na tle multimedialnej alternatywy lektura książek okazuje się jednym z najbardziej wymagających sposobów obcowania z tekstami kultury. Czy warto ten wysiłek ponosić? W imię czego?

06.05.2008

Czyta się kilka minut

Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet zrozumie, to nie pamięta" - głosił Stanisław Lem, krytyczny pesymista. Nie podzielam tego pesymizmu. Tym niemniej wciąż słyszę wzajemnie sprzeczne oceny na temat czytania książek przez nasz naród. Od sformułowań, że tak źle jeszcze nie było, po stwierdzenia, iż jest całkiem dobrze, a wiele wskazuje na to, że będzie znacznie lepiej. Najbardziej wiarygodnie pokazują to, co i ile czytamy, badania Instytutu Książki i Czytelnictwa. Ostatnie, zakończone w listopadzie 2006 r., przyniosły wyniki najgorsze od lat. Połowa Polaków (8 proc. więcej niż dwa lata wcześniej) w ciągu roku nie sięgnęła po żadną książkę, a 2/3 żadnej nie kupiło. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej: uwzględniając fakt, że w badaniach przyjmuje się za kontakt z książką czytanie przepisów i używanie podręczników, w czytelnictwo książek jest zaangażowanych nie więcej niż kilkanaście procent rodaków.

Cała ta materia jest jednak delikatna, niejednoznaczna i skomplikowana. Powszechny niepokój bierze się najpewniej z wciąż pogłębiających się zmian. Sam niepokój i obawy jednak nie wystarczą, by zrozumieć, na czym zmiany polegają, skąd się biorą, a tym bardziej: jak zaradzić ich negatywnym skutkom.

Wolność i multimedia

Nie sposób podjąć sensownej próby zrozumienia zmian czytelnictwa książek w Polsce bez uwzględnienia sytuacji, z którą po 1989 r. musiała się zmierzyć cała polska kultura. Myślę, że najważniejsze były trzy, koniecznie rozpatrywane łącznie, kompleksy czynników. Chodzi po pierwsze o wolność polityczną, w tym wolność słowa, druku, publikacji, przedstawień, zgromadzeń. Dalej - o swobodę działalności gospodarczej, w tym swobodę prowadzenia działalności biznesowej w kulturze. Oraz, po trzecie, o eksplozję nowych technik informacyjnych, z teleinformatyką na czele, która w ciągu kilkunastu lat stworzyła nowe, multimedialne uniwersum komunikacyjne. Komputer, internet, maile i gadu-gadu, telefon komórkowy, DVD, pendrive, mp3, przekaz multimedialny itd. stanowią naturalne środowisko dzieci i młodzieży urodzonych po 1989 r. Nie wszystkich jeszcze, ale środowisk dominujących.

Wolność od zakazu (ale i nakazu) - a więc autonomia jednostki w jej wyborach kulturalnych, oznaczająca również prawo do głupoty, szpetoty i prostactwa. Ekonomizacja i komercjalizacja kultury, oznaczająca m.in., że prawomocnym kryterium wartości jest popyt (np. bestsellery, "oglądalność", "słuchalność"), a nie opinie autorytetów albo tradycja. Multimedialna konkurencja dla wszystkich bardziej "tradycyjnych" sposobów wyrazu i przekazu tekstów kultury... Jak to się przekłada na zagadnienia związane z czytelnictwem?

Oszołomienie wolnością w dziedzinie książek minęło (kryminały, romanse i seks) i mamy dzisiaj do czynienia z podmiotowością niezależnego uczestnika kultury, ulegającego co prawda stadnym modom, wobec którego nie sposób jednak zastosować przymusu. Wszystko mu w zasadzie wolno i nic nie trzeba. Dotyczy to w szczególności książkowych hierarchii wartości. Nie ma powszechnie akceptowanego podziału na książki "dobre" i "złe" (głupie i mądre itd.). Trudno zanegować istnienie mainstreamu, nawet dwóch (upraszczając: demo-liberalnego i konserwatywno-narodowego), jednak znaczna część czytelnictwa związana jest z odbiorem środowiskowym (choćby poezja), niszowym, klubowym (SF, komiks), nawet "gettowym". Wszystkie te grupy mają swoje własne hierarchie ocen.

W miarę uniwersalne kryterium wartości przynosi rynek. Jeśli popyt winduje książkę na pozycję mega-bestsellera, nie sposób się z tym konfrontować. Historia Harry’ego Pottera, dla przykładu, początkowo wzbudzała pewne opory, które jednak znikły, w miarę jak sprzedawany nakład przekraczał kolejne setki tysięcy egzemplarzy.

Wszystkiego jest dużo, w tym rzeczy do czytania - książek i czasopism. Bezradny odbiorca, który chciałby dokonać świadomego wyboru książki, jest w dużym stopniu skazany na marketing "producenta" (wydawcy). Każdy z nich zachwala swój "towar" bardzo schematycznie, więc wartość takiej informacji jest znikoma. Nie działa przyjazny dla czytelnika (także potencjalnego) system kompetentnej i niezależnej od wydawców informacji o książkach.

Trudno też dziś argumentować na rzecz książki w opozycji do filmu lub gry komputerowej. Logika konsumpcji i rynku przyzwala na dogadzanie sobie i jest to rodzaj wyznania wiary naszych czasów. Trudno więc znaleźć przekonujący powód, by uczeń nie skorzystał z filmu zamiast czytać nieatrakcyjną lekturę, której znajomość uważa za mało przydatną. Nabożeństwo wobec Słowackiego, którego wszyscy kochamy, bo wielkim poetą był, nie przejdzie.

Nie bardzo wiadomo, jak wykluczyć w szkole drogi na lekturowe skróty: bryki legalnie wydają już nawet duże wydawnictwa. Niechęć do lektury wytwarza rynkowy popyt, na którego zaspokajaniu ktoś zarabia. Jeśli to oszustwo (wobec szkoły), to znaczy, że system jest dziurawy, ale trudno się do tego przyznać. Podobnie, choć z innej strony - nagminne kserowanie książek, oznaczające w pewnych okolicznościach łamanie prawa autorskiego.

Konsekwencją niepodzielnego panowania rynku w świecie książki jest stosunkowo bogata oferta tytułów. Z drugiej strony - wysokie ceny. Próbowałem oszacować wzrost przeciętnych cen realnych książek w ciągu dwudziestolecia 1978-98 i w zależności od metody otrzymywałem wzrost od dwóch do czterech razy. Książki to pierwsza pozycja w budżetach domowych, z której się rezygnuje w razie kłopotów finansowych. Inne dobra kultury (bilety do kina, teatru, na koncerty, płyty, prasa) także podrożały. Co ma znaczenie przy ocenach uczestnictwa w kulturze.

Mozart i krowy

Wydaje się oczywiste, że czytanie książek drukowanych staje się tylko jednym ze sposobów zdobywania wiedzy i informacji, rozrywki oraz doznań literacko-artystycznych. To aksjomat multimedialnego uniwersum, które mieści w sobie różne wehikuły przenoszenia tekstów kultury. Internet może utrwalać i rozpowszechniać zapisany tekst, tyle że nie poprzez druk. Z tego z kolei nie wynika, że teksty drukowane, w tym książki, tracą rację bytu. Będą obecne w obszarach, w których są informacyjnie optymalne, nie do zastąpienia przez zapis cyfrowy ani obraz. Natomiast coraz bardziej istotną kompetencją, zamiast znajomości kanonu lektur, staje się umiejętność poruszania w przebogatym kosmosie ofert i technik komunikacyjnych.

Na tle multimedialnej alternatywy lektura książek okazuje się jednym z najbardziej wymagających (kompetencje czytelnicze plus wysiłek czytania) sposobów obcowania z tekstami kultury. A skoro tak, czy będzie istniała powszechna świadomość, że warto ten wysiłek ponieść i zdobywać kompetencje? W imię czego?

Sytuacja książki w dominującej multimedialnej kulturze elektronicznej jest zupełnie inna niż w epoce wcześniejszej, nie tylko w Polsce. Z tego nie musi jednak wynikać zanik czytelnictwa. Wręcz przeciwnie - przywołane badania IKiCz wskazują, że użytkownicy internetu są jednocześnie intensywnymi, zdecydowanie powyżej przeciętnej, czytelnikami książek. Alfabetyzacja stanowi nadal podstawę edukacji, a obieg tekstów pisanych, choć niekoniecznie w całości wydrukowanych, to krwiobieg kultury i cywilizacji. Czytanie i pisanie to wciąż podstawowe kompetencje komunikacyjne. Paradoks, ale instrukcja obsługi mojego niezbyt nowoczesnego telefonu komórkowego to księga licząca 180 stron. Coś do czytania, i to uważnego!

Natomiast rola i pozycja książki może być nadal szczególna, jeśli dobrze ją określić i zdefiniować pożytki z niej płynące. Rozwój człowieka będzie wymagał kompetencji w obszarach różnych mediów. Każde z nich będzie mieć funkcję dominującą w jakimś obszarze zalet, a w innych będzie drugorzędne. Słowo drukowane będzie dominować na terenie tego, co złożone, wymagające wytrwałego skupienia, obszerne, analityczne i drążące...

Argumentacja na rzecz lektury książek może mieć charakter utylitarny. Albo też wskazywać na jej wartości autoteliczne. To tak, jakby z jednej strony dowodzić, że Mozarta warto słuchać, bo nawet krowy dają przy jego muzyce więcej mleka. Z drugiej - przy Mozarcie stajemy się lepsi, szczęśliwsi, życie nasze piękniejsze jest i bardziej wzniosłe. Choć PKB z tego powodu nie wzrasta. Warto też dodać, że jeśli lektura książek wymaga wysiłku, to oznacza, że służy rozwojowi człowieka, bo wbrew konsumpcyjnemu hedonizmowi nie ma rozwoju bez wysiłku.

Wszystkie znane mi badania wskazują, że czytelnictwo jest pozytywnie skorelowane z takimi wyznacznikami charakterystyki społecznej jak wykształcenie, miejsce zamieszkania (duże miasto), poziom zamożności, wysoka pozycja społeczna, stosunkowo młody wiek. Oraz intensywne korzystanie z komputerów i internetu. Co jest skutkiem, a co przyczyną? Czy zanik nawyku lektury nie będzie po prostu jednym z objawów, a może i przyczyn, stratyfikacji społecznej? Podziału na tych, którzy są czytelnikami, nabywają wysokie kompetencje społeczne i kompetencje w kulturze, zdobywają wykształcenie, pozycję społeczną i wyższe dochody - oraz nieczytającą resztę? Tak, w skrócie, jest w Europie - kraje najbogatsze i najnowocześniejsze: Skandynawia, Beneluks, Niemcy, Wielka Brytania, to kraje o najwyższym poziomie czytelnictwa. Miałoby tu zastosowanie pojęcie kapitału ludzkiego, które pozytywnie, acz według miar ekonomicznych, wartościuje m.in. wiedzę, umiejętności, potencjały twórcze, wyobraźnię, będące także pochodnymi intensywnego czytelnictwa.

Bliżej prawdy

Sprawność posługiwania się językiem w mowie i piśmie, i efektywność społecznego funkcjonowania w sieciowej cywilizacji, w której komunikują się i negocjują wszyscy ze wszystkimi, mają z sobą duży związek. W systemie demokratycznym i wolnorynkowym, gdzie podstawą jest swobodna rywalizacja oraz kooperacja, skuteczność działania zależy od umiejętności komunikacyjnych. "Gołym uchem" słychać, czy mamy do czynienia z osobą mającą praktykę lekturową, która kształtuje umiejętność posługiwania się językiem w sposób złożony i precyzyjny oraz wyobraźnię (pomijając nawet samą wiedzę) przekraczającą horyzont mentalny seriali i gier. A w sensie przedmiotowym - im kto niżej komunikacyjnie stoi, tym łatwiej go ograć w negocjacjach, tym łatwiej nim manipulować, tym bardziej jest podatny na demagogię. Jakość funkcjonowania rynku i demokracji zależy od powszechności i jakości lektury. Alternatywą jest ciemnota...

Credo intelektu gutenbergowskiego głosi bowiem, że aby cokolwiek porządnie, dogłębnie zrozumieć, trzeba o tym przeczytać. Kiedy chcę gruntownie się czegoś dowiedzieć, to zdobywam na ten temat książkę. To sposób reagowania na deficyt poznawczy, ciekawość tradycyjnego inteligenta - znaleźć podstawową dla tematu siatkę pojęć, strukturę itd., co daje tylko książka. Nie można też pominąć wartości treningu umysłu, jaki daje wytrwałe i długotrwałe ślęczenie nad tekstem. Taki umysł jest znacznie bardziej przygotowany do wysiłku poznawczego, rozwiązywania problemów, koncentracji.

Czy da się dziś, w kontekście tego, co powyżej, obronić nieutylitarną wartość lektury wielkiej powieści? Tołstoja z Mannem, Prousta z Joyce’em? Niby dlaczego obejrzenie filmu albo komiksu miałoby być mniej warte? Myślę, i jestem w tej sprawie dłużnikiem Andrzeja Rostockiego, autora pierwszych list książkowych bestsellerów w rynkowych realiach, że w tej sprawie nakłada się na siebie walor egzystencjalny, psychologiczny i duchowy lektury, które łącznie nie dają się zredukować do innego rodzaju aktywności poznawczej. Długotrwała lektura wielkiej opowieści, całkowicie bezinteresowna, przynosi szczególny rodzaj intymnego obcowania z tekstem. Jest to swoiste doświadczenie egzystencjalne, które ma coś z medytacji, odbywającej się w ciszy, skupieniu i osobności. Wielką "narrację" czyta się wyobraźnią, czyli dzięki najbardziej twórczej władzy poznawczej umysłu. Jest to doświadczenie aspołeczne i antyspołeczne, ponieważ odbywa się poza stadem, tokującym w kupie. Wielka proza ma to do siebie, że dzięki koncentracji przenosi czytelnika, nad którym w pełni sprawuje władzę, do świata opowiadanego. Taka zdolność do zrozumienia, przyswojenia i przeżycia wielkiej, wielowątkowej i wielowarstwowej narracji buduje osobowość, stwarza nową jakość doświadczenia świata, pojmowania go w sposób złożony, więc bliższy prawdy.

***

Przy okazji - antyspołeczność samotniczego aktu lektury czyni książkę mało efektownym narzędziem dla celów promocyjnych sponsora. Książka przegrywa z każdym meczem, koncertem, wystawą, spektaklem, gdzie masa ludności ma szansę samą liczebnością potwierdzać wielkość albo szlachetność sponsora. A co mu z mola książkowego zamkniętego nad woluminem w chacie? Kto to widzi, jaki z tego marketingowy pożytek, co to za show?

Pozostaje ten trudny ogród gutenbergowskiej kultury z oddaniem i inteligencją wytrwale uprawiać. Na szczęście coraz więcej się w tej dziedzinie dzieje.

Lech Mergler (ur. 1955) był twórcą i redaktorem naczelnym "Kuriera Czytelniczego", obecnie wchodzi w skład zespołu "Magazynu Literackiego Książki". Mieszka w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2008