Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powtórzę raz jeszcze: jestem kategorycznie zniesmaczony białym wierszem bez rymów i rytmów, gdzie depce się wszystkie obowiązujące kiedyś reguły. Kiedy się idzie na uczelnię plastyczną, trzeba się najpierw wykazać umiejętnością rysowania modela z natury, potem już można wypłynąć na szeroki przestwór oceanu nowoczesności. Wśród wierszopisów nawet i to nie obowiązuje. Za Słowackiego, który napisał, że strofa musi być taktem, nie wędzidłem, było inaczej, choć i tak Mickiewicz mówił o poezji Słowackiego, że to kościół bez Boga. Ale jednak kościół - a teraz młodzi adepci sztuki poetyckiej nie muszą brać żadnych przeszkód.
W sztukach pięknych też zresztą produkuje się głównie tak zwane instalacje. Ostatnio w Szwecji pewien artysta, Żyd ożeniony ze Szwedką, wypełnił basen substancją płynną imitującą krew, a na jej powierzchni umieścił uśmiechniętą główkę palestyńskiej bombówki, która wysadziła się w powietrze wraz z gromadą Bogu ducha winnych ludzi. Zaproszony na wystawę ambasador Izraela wrzucił część instalacji do wody i wybuchł skandal prawie międzynarodowy, bo premier Szaron ujął się za swoim przedstawicielem, Szwedzi natomiast oświadczyli, że nie może być mowy o żadnym cenzurowaniu dzieł sztuki.
Niepokoi mnie odśrodkowość, centryfugalność młodej poezji. Panuje w niej chaos, trochę jak przed stworzeniem świata. Wszelkie sugestie dotyczące wprowadzenia jakiegoś odsiewu spotykają się od razu z podejrzeniem, że chodzi o cenzurę. Oczywiście nie ma mowy o cenzurze, ale odróżnienie substancji poetyckiej od zbioru przypadkowych słów nie jest dziś łatwe. Starczy wziąć wielki słownik języka polskiego, otwierać go w rozmaitych miejscach i wypisywać poszczególne słowa, dorabiając im właściwe formy syntaktyczne, żeby się zrobił z tego wiersz nowoczesny. W pewnych środowiskach bardzo tanio uzyskuje się rangę poety. A ogólnikowość kryteriów w ogóle bywa groźna: na przykład do nagrody Nike zgłosić można książkę telefoniczną z Marsa, katalog ślimaków albo tomik poezji, bo wszystko właściwie mieści się w regulaminie.
Parę tygodni temu w “Rzeczpospolitej" Stefan Chwin przejechał stylistycznym rolls-royce’em oboje naszych noblistów, a także paru innych autorów. Dosyć mnie to zbulwersowało, choć z nadzwyczajną elegancją było napisane. Widać otwarł się sezon krytyki najlepszych. Przeczytałem niedawno krytykę tomu Rymkiewicza, w której czterokrotnie użyto słów “katarynka" i “kataryniarz". Można by powiedzieć: taka sama katarynka jak Mickiewicz w “Balladach i romansach"... Mnie akurat Rymkiewicz ze swoją klasycyzującą poezją jest szczególnie miły. W przeszłości bardzo podobał mi się też Grochowiak ze swoim turpizmem i ucieszyło mnie, że z wielkim uszanowaniem przypomniał go teraz Przemysław Czapliński w swoich “Mikrologach ze śmiercią".
Pani Urszula Kozioł napisała kiedyś, że młodzi pragnęliby ujrzeć swoich starszych kolegów po prostu w grobie. Jak to pisał Gałczyński: Niech umrą wszyscy zdolniejsi poeci na tyfus zwany plamistym. Niech zamkną gębę i zejdą pod ruń zieloną, zostawiając miejsce młodym. Tak nie można i nie chodzi o to, że młodzi powinni starych bezustannie cytować. Tuwim wielbił Staffa, a nazwisko Żeromskiego czczono w Polsce międzywojennej nie dlatego, że on mieszkał w Zamku; po prostu pamięć była żywa. Dzisiaj panuje raczej amnezja, w ogóle nie trzeba pamiętać o tych, wobec których jesteśmy kolejną zmianą sztafety. Zupełnie tak, jakby od nowa wymyślono język i poetykę, a wszystko, co było wcześniej, przestało istnieć. I tylko od czasu do czasu jakiś dzielny wydawca przypomni na przykład Gałczyńskiego.
Poezja nasza przypomina więc ogród bezpański, w którym znajduje się niewielka liczba uświęconych ścieżek, reszta zaś leży odłogiem. Słowem dokądś się jednak zmierza, a tutaj tego nie widzę; to raczej luźne, impresyjne wysiłki, często o charakterze antytabuizacyjnym, czyli zmierzające do likwidacji wszystkich naszych dawniejszych zahamowań. Lektura wiersza nowoczesnego to na ogół zadanie niewdzięczne dla wszystkich, którzy nie są krewnymi i znajomymi królika, co był jego autorem.
Pyta się szyderczo i nie bez racji: kto był ministrem kultury za Balzaka? Z tego jednak nie wynika, że należy tylko podciąć konie i niech biegną w dowolną stronę. A nic nie wskazuje, by w nowej poezji pojawiały się jakieś procesy samoorganizacji, by wytwarzały się jakieś prądy czy nurty; wszystko idzie jak woda wysadzona powodzią z koryt. W Dwudziestoleciu międzywojennym, które było okresem niezwykłego wybuchu uwolnionej spod zaborów literatury polskiej, ówcześni młodzi występowali z rozmaitymi programami, od tuwimowskiego biologizmu po radykalizm społeczny Brunona Jasieńskiego, od klasycyzmu Lechonia po peiperowo-przybosiowy awangardyzm. Teraz nie można rozróżnić politycznych nastrojów ani w ogóle znaleźć jakiejkolwiek formanty. Każdy sobie rzepkę skrobie; nie widzę w tym żadnej perspektywy.