Ogień i woda

Czy w Stanach Zjednoczonych istnieje szansa na uczciwą dyskusję w kwestiach ochrony życia? Współpracownicy Baracka Obamy podkreślają, że przez całe życie godził przeciwności: był jedną osobą w jednym miejscu i zupełnie inną w drugim.

24.02.2009

Czyta się kilka minut

Zapowiedź finansowania międzynarodo-wych organizacji oferujących aborcję była jedną z pierwszych decyzji, które podjął Barack Obama jako prezydent. To początek nowej liberalnej krucjaty - zagrzmieli konserwatywni komentatorzy. Kilka dni później oburzenie lewej strony wywołała decyzja o wspieraniu organizacji religijnych, które mają aborcję ograniczać. Jako prawnik Obama nigdy nie stronił od trudnych debat i niuansów.

Jak poradzi sobie z problemami, które większość ludzi przyzwyczajona jest postrzegać w kategoriach biało-czarnych?

Uwolnienie aborcji

W ciągu ostatniego ćwierćwiecza, ilekroć objęcie urzędu w Białym Domu wiązało się ze zmianą partyjnych barw, w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin od inauguracji na biurku nowego prezydenta lądowała dyrektywa meksykańska. Dotyczyła pomocy dla międzynarodowych organizacji pozarządowych, a nazwana została od miasta Meksyk, w którym w 1984 r. podczas ONZ-owskiej konferencji demograficznej administracja Reagana po raz pierwszy ogłosiła, że wstrzyma finansowanie organizacji ułatwiających aborcję. Dyrektywę Reagana 22 stycznia 1993 r. unieważnił Clinton, a dokładnie osiem lat później na nowo podpisał George W. Bush.

Data 22 stycznia nie była przypadkowa. To rocznica wydanego w 1973 r. przez Sąd Najwyższy wyroku w sprawie Roe kontra Wade, jednej z najbardziej kontrowersyjnych decyzji w konstytucyjnej historii Stanów Zjednoczonych. Powołując się na zagwarantowane w 14. poprawce prawo do ochrony prywatności, Sąd orzekł, że delegalizacja aborcji nie leży w gestii poszczególnych stanów czy instytucji federalnych. Konsekwencją było radykalne zliberalizowanie amerykańskich przepisów aborcyjnych - od tamtej pory w USA procedury można dokonywać niemal bez ograniczeń do momentu, gdy płód osiąga zdolność do życia poza organizmem matki (w praktyce do 24-28 tygodnia ciąży); później możliwość dokonania zabiegu istnieje, o ile uzasadniają to dość szeroko definiowane "względy medyczne".

Prawo niezbywalne

Wyrok Roe kontra Wade do dziś wzbudza emocje. Spory, jakie toczą zwolennicy Roe, opowiadający się za "wolnym wyborem" i jego przeciwnicy, którzy określają się jako "obrońcy życia", od blisko czterdziestu lat wpływają na amerykańską politykę i są jednym z najbardziej wyrazistych elementów tego, co socjologowie określają mianem wojen kulturowych.

Choć ubiegając się o prezydenturę, Obama deklarował, że opowiada się za prawem do wyboru, prowadzeniem badań z użyciem komórek macierzystych i zalegalizowaniem związków par homoseksualnych, to dbał, by te kwestie nie zdominowały jego kampanii wyborczej. Podkreślał też, że zależy mu na odpolitycznieniu kwestii aborcji i że będzie współpracował ze wszystkimi, którzy dążą do ograniczenia procederu. Podpisując dyrektywę meksykańską, oświadczył, że kwestie aborcji i antykoncepcji "stanowczo zbyt długo" odgrywały rolę politycznego klina, który niepotrzebnie dzieli amerykańskie społeczeństwo.

Wbrew przewidywaniom nowy prezydent nie spieszył się jednak z podjęciem innej kontrowersyjnej i długo wyczekiwanej przez lewicę decyzji - w sprawie badań z użyciem komórek macierzystych. Choć podczas kampanii obiecywał zniesienie wprowadzonych przez Busha ograniczeń (na mocy jego rozporządzenia badania, w których wykorzystuje się komórki pochodzące ze specjalnie tworzonych w tym celu i następnie niszczonych embrionów, nie mogą być finansowane z budżetu państwa) i choć wymagałoby to zaledwie jednego podpisu, Obama przez ponad miesiąc urzędowania nic w tej sprawie nie uczynił.

Jego bliski współpracownik i doradca David Axelrod powiedział niedawno w programie telewizji Fox, że prezydent "rozważa" tę sprawę i decyzję podejmie wkrótce. Tuż przed zamknięciem tego numeru "Tygodnika" rzecznik Białego Domu zapewniał, że sprawa jest traktowana priorytetowo i że prezydent już wkrótce "zniesie ograniczenia".

Jest prawdopodobne, że Obama rzeczywiście wkrótce owe przepisy zmieni i fakt, iż stanie się to o miesiąc później, niż przewidywano, z pewnością obrońców życia nie uspokoi. Deklaracje prezydenta o położeniu kresu debacie aborcyjnej w momencie unieważnienia dyrektywy meksykańskiej, wielu z nich odebrało jako przejaw hipokryzji. Douglas Johnson, dyrektor Krajowego Komitetu Obrońców Życia przewidywał, że dyrektywa meksykańska to zaledwie pierwsza salwa w całej serii ataków i że należy się przygotować na aborcyjną krucjatę. Czy to uzasadnione obawy?

- Rzeczywiście ze strony administracji Obamy można się spodziewać dalszych posunięć - zauważa w rozmowie z "Tygodnikiem" katolicki publicysta John L. Allen Jr. Wspomina m.in. o kontrowersyjnym projekcie ustawy o wolności wyboru z 2007 r., znanej w Stanach jako FOCA (Freedom of Choice Act), którego Obama jako senator był współautorem. Miałaby ona czynić prawo do przerywania ciąży prawem niezbywalnym, co w praktyce oznaczałoby zniesienie większości dotychczasowych ograniczeń (obowiązek konsultacji psychologicznych, odczekania przez określoną liczbę dni, informowania rodziców, gdy ciążę przerywają nieletnie, możliwość finansowania zabiegów ze środków publicznych w przypadku osób najuboższych etc.). Obama zapowiadał podczas kampanii, że jeśli ustawa zostanie przyjęta przez Kongres, niezwłocznie ją podpisze.

- Wywoła ona protesty katolików i możemy się spodziewać znacznego zradykalizowania nastrojów - twierdzi Allen. Po wyborach oświadczenie w tej sprawie wydał amerykański episkopat, zapowiadając, że w kwestiach obrony życia nie będzie kompromisów.

Allen zauważa jednak, że mimo poważnych różnic, jest też wiele spraw, które katolików mogą do Obamy zbliżyć. Walka z ubóstwem, reforma opieki zdrowotnej, kwestia zakończenia wojny w Iraku, dialog ze światem islamu, przede wszystkim zaś reforma przepisów imigracyjnych - wszystkie te cele Kościół katolicki popiera.

- Watykańscy dyplomaci, z którymi rozmawiam, są optymistami - mówi Allen. - Uważają, że Kościół i Obama mają wiele wspólnych interesów i są zdania, że będzie z nim można współpracować.

Siły dobra

Obama wyraźnie daje do zrozumienia, że jemu również na tym zależy. Zaledwie kilka dni po ogłoszeniu decyzji w kwestii dyrektywy meksykańskiej zapowiedział rozszerzenie uprawnień rządowej agendy wspierającej i koordynującej przedsięwzięcia grup religijnych i wspólnot lokalnych. Do jej zadań ma należeć m.in. walka z ubóstwem i wspieranie polityki prorodzinnej, w tym także ograniczanie aborcji. O swojej inicjatywie poinformował podczas śniadania modlitewnego z przedstawicielami kilkudziesięciu wyznań i podkreślał, że choć nie chce zacierać "mądrego podziału między państwem a Kościołem, który wprowadzili Ojcowie Założyciele", zależy mu na zwiększeniu roli religii w życiu publicznym. "Państwo nie jest w stanie samodzielnie doprowadzić do zmian, na które czekają Amerykanie. Są jednak siły dobra potężniejsze niż państwo" - powiedział. Czym wywołał krytykę z lewej strony. Tym bardziej że Obama rozszerzył uprawnienia powołanej jeszcze przez Busha rady - jej przedstawiciele mają odtąd pełnić funkcje doradcze i włączyć się w procesy legislacyjne. Wbrew zapowiedziom nowy prezydent nie zmienił też kontrowersyjnego przepisu, który zwalnia organizacje religijne korzystające z państwowych funduszy z obowiązku unikania dyskryminacji wyznaniowej przy naborze nowych pracowników. Zapowiedział, że kontrowersyjnymi przypadkami będą się zajmować prawnicy z departamentu sprawiedliwości i że przede wszystkim zależy mu na pragmatycznych działaniach.

Kij w mrowisko

Niemal wszyscy, którzy miewali do czynienia z Obamą, podkreślają, że szukanie rozwiązań możliwych do zaakceptowania przez jak najszerszą grupę osób zawsze było mu bliższe niż ideologiczne podziały. "Przez całe swoje życie musiał sobie radzić z godzeniem przeciwności, z byciem jedną osobą w jednym miejscu i zupełnie inną w innym" - mówiła niedawno w programie telewizji PBS Cassandra Butts, koleżanka Obamy z wydziału prawa Uniwersytetu Harwarda, która obecnie jest doradcą Białego Domu. "Jego naturalnym instynktem zawsze było wyciąganie ręki do ludzi z drugiej strony sali. Taką ma osobowość i taki intelekt. Nie próbuje zdominować debaty, ale zależy mu, by brało w niej udział jak najwięcej ludzi. Stara się zrozumieć jak najwięcej różnych punktów widzenia" - podkreśliła Butts.

Ten sposób działania zdobył mu także szacunek wielu politycznych przeciwników. Bradford Berenson, kolega z roku, który był potem doradcą Busha, wspomina, że to właśnie głosom konserwatystów Obama zawdzięczał wybór na stanowisko redaktora naczelnego "Harvard Law Review". Pod koniec lat 80. zarówno studenci, jak i wykładowcy Harwardu toczyli wiele zaciętych, ideologicznych sporów, Obama tymczasem jawił się jako ktoś, kto może położyć im kres. Nie zawiódł tych oczekiwań.

Zawiódł jednak wielu kolegów i koleżanek z lewej strony barykady, którzy liczyli, że jako pierwszy Afroamerykanin na tak prestiżowym stanowisku będzie dawać fory mniejszościom. Christine Spurrell, czarna koleżanka z roku, głęboko zaangażowana w lewicową politykę i w swoim czasie blisko zaprzyjaźniona z Obamą, miała nadzieję, że jej nazwisko trafi do redakcyjnej stopki. Choć nadal nie kryje rozczarowania, że tak się nie stało, dziś rozumie, że jej szanse w oczach Obamy przekreśliła młodzieńcza zapalczywość i bezkompromisowość. "Dla niego priorytetem zawsze było przygotowanie perfekcyjnej publikacji" - wspomina Spurrell.

Ku jej zaskoczeniu Obama nie unikał jednak sporów i wielogodzinnych debat. "On naprawdę wierzy, że uczciwe, inteligentne dyskusje prowadzą do tego, że wygrywają najlepsze rozwiązania" - mówiła.

Czy jest szansa na inteligentną i uczciwą dyskusję w kwestiach ochrony życia? Czy Obamie uda się skłonić do poszukiwania pragmatycznych rozwiązań wojowników z obu stron kulturowo-wojennych barykad? Jak na zaproszenie do współpracy zareagują amerykańscy katolicy, którzy choć często deklarują niechęć do kompromisów, w przeważającej większości głosowali na Obamę?

Allen zauważa, że amerykańscy katolicy są podzieleni: - Mamy do czynienia z wyraźnym konfliktem między tymi, którzy opowiadają się za pragmatyzmem, a tymi, którzy sprzeciwiają się kompromisom. Ci pierwsi są jak najbardziej skłonni podjąć współpracę na rzecz walki z ubóstwem, zapewnienia lepszej opieki medycznej, pomocy dla samotnych matek itd. Konserwatyści uważają, że dopóki zabijanie nienarodzonych dzieci jest sankcjonowane prawem, samo ograniczenie liczby aborcji niewiele zmieni - mówi publicysta.

Jego zdaniem Obama bez większych kłopotów znajdzie wspólny język z pragmatykami. O porozumienie z tą drugą grupą będzie znacznie trudniej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2009