Ofensywa wolnego myślenia

Zwalczać nudę, głupotę i prowincjonalizm. Pomóc w budowie otwartego społeczeństwa. Sprawić, by mieszkańcy krajów komunistycznych poczuli, że wolny świat o nich pamięta. Te na pozór niewinne hasła przez 37 lat wyznaczały cel tajnej operacji, jaką prowadził amerykański wywiad CIA: do wybranych osób za żelazną kurtyną trafiło w sumie ponad 10 milionów... książek i czasopism. Najlepszych, jakie mógł zaoferować Zachód.

21.12.2003

Czyta się kilka minut

Pewnego kwietniowego dnia 1956 r., na piątym piętrze budynku przy 57. ulicy na Manhattanie, w kłębach tytoniowego dymu kilku młodych ludzi dyskutowało o projekcie, który zaprzątał ich głowy od miesięcy. Gdy ostatni z mówców zamilkł, inicjator spotkania, Sam Walker, wypuścił chmurę dymu z nieodłącznej fajki i, charakterystycznie sepleniąc, zawołał: - Ok. Zróbmy to!

Samuel S. Walker jr. dobiegał trzydziestki. Jako student redagował uczelnianą gazetę “The Yale Daily News"; potem kusił go “Times". Ale ten przystojniak, wesoły i ciekawy świata, dostał na początku 1952 r. jeszcze atrakcyjniejszą propozycję: posadę dyrektora The Free Europe Press (FEP), siostrzanej organizacji Radia Wolna Europa.

FEP zaczęła od wydawania miesięcznika o prozaicznym tytule “Wiadomości zza Żelaznej Kurtyny" i akcji zrzucania ulotek na Czechosłowację, Węgry i NRD - przy wykorzystaniu balonów (i zachodnich wiatrów). Ale Walker czuł, że to za mało. Wołając “Zróbmy to!", miał na myśli kolejną operację, zupełnie inną: wysyłanie na Wschód paczek, nadawanych z miast Zachodniej Europy i USA. Ich odbiorcami miały być wpływowe osoby z krajów komunistycznych (ludzie, nie instytucje), których adresy pozyskano z książek telefonicznych. Celem operacji było “osłabianie komunistycznej administracji przez podważanie lojalności kadr państwowych i partyjnych". Zakładano, że materiały “nie mogą być zdecydowanie antykomunistyczne", lecz “powinny wzmacniać »rewizjonistyczne« trendy wśród nowej elity".

Pierwsze paczki wysłano w lipcu 1956. Zawierały mieszaninę artykułów i opracowań, tłumaczonych z materiałów angielskich, francuskich czy niemieckich. Nadawcą była przeważnie zmyślona organizacja. Wkrótce liczbę wysyłek podwojono; nadawano je z Aten, Amsterdamu, Kopenhagi, Londynu, Nowego Jorku, Paryża, Rzymu, Wiednia, Berlina Zachodniego... Pierwsze odpowiedzi nadeszły po kilku miesiącach. Ich liczba nie zachwycała, z jednym wyjątkiem: Polski. Raport z listopada 1956 r. wyliczał: żadnych odpowiedzi z Bułgarii, 13 z Czechosłowacji, 7 z Węgier, jedna z Rumunii i 69 z Polski.

"Posyłajcie książki, nie propagandę!"

Zawartość paczek i ich prawdziwi nadawcy niedługo pozostały tajemnicą dla władz komunistycznych. Obawy, że cenzorzy wyłapią przesyłki, zdawały się sprawdzać. Węgierska gazeta partyjna “Esti Hirlap" pisała złośliwie we wrześniu 1957: “Centrala telefoniczna Budapesztu stała się źródłem adresów ludzi, którzy dostąpili zaszczytu otrzymania różnych produktów od tzw. Komitetu Wolnej Europy. Tydzień po tygodniu przychodziły pomarańczowe i niebieskie koperty, zawierające chropawo przetłumaczone i skopiowane artykuły z gazet".

Tymczasem w FEP-ie nastąpiła reorganizacja i akcję podporządkowano jednemu człowiekowi. Był nim rumuński uchodźca George Minden, przybyły do USA w 1955 r. Minden, który miał niewiele ponad 30 lat, opuścił Rumunię z żoną i dwójką dzieci w 1946 r. (rok wcześniej z najlepszymi wynikami ukończył prawo w Bukareszcie). Po krótkim pobycie w Paryżu przeniósł się do Londynu, gdzie uznano jego dyplom prawniczy. Jednak po rozpadzie małżeństwa postanowił szukać zajęcia poza Anglią, po czym przez Hiszpanię i Meksyk trafił do Stanów; mówił już wtedy po angielsku, francusku i hiszpańsku, i znał świetnie literaturę tych trzech kultur.

Minden postanowił zmienić zawartość paczek - z czasem zamiast materiałów politycznych coraz częściej zaczęły pojawiać się katalogi wydawców i oferty wysłania jednej-dwóch książek za darmo. List zwykle zawierał sugestię, że adresat mógłby wysłać w zamian jakąś książkę, by nadać formę “normalnej" wymiany. Wysyłano też coraz więcej książek literackich czy szerzej beletrystyki, a nawet kobiece pisma, jak “Marie Claire" i “Madame" - odbierając cenzurze podstawy do skonfiskowania przesyłki.

Wysyłkę z Niemiec Zachodnich nadzorowało biuro w Monachium (osobą odpowiedzialną za zbudowanie sieci wysyłkowej był Amerykanin niemieckiego pochodzenia Warner Wolfe; jego zasługą było pozyskanie dwóch młodych kobiet, odpowiedzialnych za kontakty z wydawcami francuskimi i angielskimi: paryżanki Martine Servot, której wuj był Wysokim Komisarzem we francuskiej strefie okupacyjnej w Niemczech, co otwierało wszystkie drzwi, i Daisy Veszy, emigrantki z Węgier, której mąż był angielskim adwokatem, a teść posiadał szerokie koneksje.

W tamtych latach monachijskie biuro Wolnej Europy odwiedzali prawie wszyscy zachodni dziennikarze przed wyjazdem na Wschód - i tam też kierowali swe kroki po powrocie. Judith Friedberg, często odwiedzająca Polskę publicystka, po dłuższym pobycie nad Wisłą relacjonowała: “Dla Polaków jeden oksfordzki słownik jest wart 10.000 opracowań propagandowych. Wszędzie wyczuwa się głód literatury światowej, ludzie chcą nadrobić dwie dekady". Friedberg sugerowała, by skupić się na polskich intelektualistach: “Wysyłajcie najważniejszym polskim recenzentom co miesiąc z USA i Wielkiej Brytanii książki i recenzje. Dostarczcie książki związkowi pisarzy polskich; zapomnijcie o wcześniejszych wysyłkach, są nieefektywne".

Malarstwo zamiast polityki

Pod wpływem takich opinii zaczęto korygować strategię, która na początku zakładała, że przesyłki mają ośmieszać komunizm, a nie oświecać jego mieszkańców. W jednym ze swych raportów Minden stwierdzał: “Powoli dowiadujemy się, czego oczekują od nas odbiorcy. Najważniejszym wyzwaniem nie jest doktryna marksistowska, ale bariery geograficzne. Nasi odbiorcy nie potrzebują argumentów o słabości komunizmu. Wystarczy im to, co widzą na co dzień. Potrzeba im za to rekompensaty ich położenia kulturalnego. Potrzebują lekarstwa na frustracje i ponure życie". I dalej: “Wolny świat to styl życia: swoboda podróżowania z kraju do kraju, wymiana informacji; jesteśmy niezależni, sami decydujemy o naszym losie. Idee, życie towarzyskie, sztuka, moda i dobrobyt - wszystko to pozwala nam cieszyć się życiem. Rosjanie nie zdołali zastąpić tych zachodnich wartości. To wyznacza nam nowe cele. Taktem i wytrwałością osiągniemy więcej. Zacznijmy ofensywę wolnego, uczciwego myślenia. Prawda jest zaraźliwa i rosyjscy władcy mogą zostać trafieni rykoszetem...".

Minden postulował: nie namawiać do walki z komunizmem, lecz podtrzymywać zainteresowanie Zachodem. Wzmacniać poczucie wspólnoty intelektualnej świata, opartej na wartościach. Ludzie żyjący w bloku komunistycznym muszą wiedzieć, że nie zostali opuszczeni. A do tego: wysyłać materiały do nauki angielskiego i literaturę.

Nowa strategia nie kazała długo czekać na owoce. Jeszcze w listopadzie 1957 z inicjatywy FEP nowojorskie Whitney Museum of American Art wysłało 300 egzemplarzy książki “Trzy stulecia amerykańskiego malarstwa". Wkrótce jej autor Aleksander Eliot przyniósł do redakcji tygodnika “Time" listy od osób, które dostały książkę. W marcu 1958 “Time" pisał: “Rosnąca popularność amerykańskiego malarstwa nie zatrzymała się na »Żelaznej Kurtynie«. Dowodem tego są pełne uznania listy od malarzy, rzeźbiarzy, krytyków i bibliotekarzy z Polski, Czechosłowacji, Węgier, i Rumunii. Dla wielu był to pierwszy kontakt z Zachodem. A przyczyną tego entuzjazmu jest jedna książka". Z Warszawy, Budapesztu, Szegedu, Pragi i Bukaresztu napłynął strumień listów, a nawet prac artystów, którzy chcieli się odwdzięczyć, pisał “Time". Listy składały się z dwóch punktów: uznania dla książki i zdziwienia, że amerykańskie malarstwo jest tak dobre...

Reakcje FEP i CIA były mieszane: wybuch radości z sukcesu pojedynczej wysyłki - i obawa, że taki rozgłos może ujawnić jej prawdziwych inicjatorów, kryjących się za nowojorskim Museum of American Art. Ale szefowie Mindena byli pod wrażeniem, a on sam poczuł się na tyle pewny siebie, że mógł zwalczać biurokratyczne zakusy na budżet projektu... I jako argument zawsze mógł wyciągnąć masę listów z Europy Wschodniej. Takich jak list pewnego młodego Czecha, który pisał: “To, co robicie, jest wspaniałym przykładem polityki kulturalnej. Pomagacie zachować pryncypia zachodniej kultury w umysłach ludzi". Albo: “Wasza robota pozwala nam mieć nadzieję, że nasz kraj może liczyć na współczucie świata" (to Frantisek Hanus z Pragi). Lub: “Książki, które wysyłacie, są olbrzymią pomocą" (Z.K.Nowakowski z Poznania).

Szczęśliwie koszty nie miały znaczenia i akcja rozwijała się. Z inicjatywy biura w Monachium wydrukowano w językach wschodnioeuropejskich “Nową Klasę" Milana Dżilasa; Nowy Jork uruchomił program wysyłkowy i agentów; liczba wydawców, instytucji i jednostek współpracujących z projektem rosła: w 1962 r. wynosiła już ponad 300 w Europie i 200 w USA.

Tysiące ludzi z tych wydawnictw wiedziało o programie FEP-u, a pamiętają go jeszcze zapewne setki tysięcy - ci, którzy byli jego beneficjentami. Do dziś niektórzy intelektualiści z Europy Wschodniej są przekonani, że zachodni wydawcy to najbardziej wspaniałomyślne instytucje... Niektórzy nawet sądzą, że to sami zachodni wydawcy - przez lata chodzący w glorii altruistów - złożyli się na ten jednostronny przepływ milionów książek. Prawda była inna: wydawnictwa ponosiły część kosztów programu, szczególnie wysyłki, a także dając duże obniżki. W wielu przypadkach zajmowały się też pakowaniem, adresowaniem i wysyłaniem. Ale, pomijając rosnące dochody i stałe zamówienia, wydawcy mieli też interes w docieraniu do określonej grupy odbiorców.

"Pracowała do późna"

Po 1956 r. pojawiły się nowe możliwości za sprawą polskich podróżnych. Monachijskie biuro nawiązało kontakty z emigracyjnymi placówkami kulturalnymi na Zachodzie, którym przekazywało książki, a te z kolei dawały je polskim turystom. Trzymano się jednej zasady: książki dawano dla przyjaciół, dla przyjaciół przyjaciół, ale nigdy dla przyjaciół przyjaciół przyjaciół. Ci mogli być już współpracownikami tajnej policji.

Nic dziwnego, że z Polski przychodziło więcej odpowiedzi niż ze wszystkich innych krajów razem wziętych. Ale przychodziły nie tylko z Polski. Instytut medycyny w Sofii pisał: “Było dla nas wielką niespodzianką otrzymać od was cenny Blakiston’s Medical Dictionary, tak przydatny w naszej pracy". Listy z podziękowaniami słali też Wydział Romanistyki Uniwersytetu w Łodzi albo... dyrektor Państwowego Biura Planowania i Budownictwa na Węgrzech.

W 1961 r. liczba odpowiedzi wyniosła 20 tys., a w 1962 r. było ich już 40 tys. W następnych latach od odbiorców przychodziło do 100 tys. listów rocznie (niemal co trzecia wysyłka skutkowała więc odpowiedzią), najczęściej prośbą o kolejne pozycje. Każdemu piszącemu zakładano teczkę z listami od nich, prośbami, tytułami książek już wysłanymi, informacjami o językach i zainteresowaniach, o ich dokonaniach (pozyskane z prasy)...

Lata biegły i w 1970 r. Mindena przesunięto do innej placówki CIA: Międzynarodowej Grupy Doradczej. Program wysyłek został zmodyfikowany - nie tylko za sprawą oszczędności budżetowych. Przyczyną, dla której CIA zmieniło zasady, była zbytnia widoczność całej operacji dla komunistów. Kamuflaż był możliwy tylko do pewnego stopnia; np. biuro FEP w Monachium otwarcie rozmawiało z wydawcami, choć panie Servot i Finney nigdy nie mówiły, dla kogo pracują. Przyjaciele Martine często ją pytali: “Jesteś taka zajęta, czym się zajmujesz?". Odpowiadała, że pracuje dla amerykańskiej organizacji filantropijnej, która wysyła książki dla potrzebujących osób, ale bez szczegółów. A Martine Servot była rzeczywiście zajęta: pracując na pełny etat w Luwrze, musiała odwiedzać wydawców w czasie lunchu. Zanim francuscy wydawcy nie zaczęli adresować paczek, robiła to sama, nocami.

W listopadzie 2001 r. pani Servot zwierzyła mi się, że gdy operacja skończyła się, poczuła zachwyt, że tyle udało się osiągnąć, ale także smutek. Powiedziała: “Robiłabym to za darmo. Wysyłanie książek było mądrzejsze i lepsze niż wysyłanie pieniędzy". “Nie wiem, za co Amerykanie płacili mojej mamie" - napisała mi o Daisy Finney jej córka, Patrycja, w połowie 2002 r. - “Ale wiem, że otrzymywali pełną satysfakcję za te pieniądze... Mama pracowała przez cały ranek, gdy byliśmy w szkole, odpoczywała po lunchu, zajmowała się czwórką dzieci i wieczorem znów pracowała, często do późna".

Milczenie George’a Mindena

W 1974 r. CIA postanowiło stworzyć nową organizację: International Literary Center, z Mindenem jako szefem. Wkrótce bez podania powodów zrezygnowano z usług Finney i Servot. Finney była przekonana, że program zamknięto. Prawda jest inna: program szedł tak gładko, że Agencja doszła do przekonania, iż europejscy pracownicy nie są już potrzebni i wszystko można nadzorować z Ameryki. Zwalniając agentów bez wyjaśnienia, CIA sprawiła, że ci, którzy o programie wiedzieli, a nie powinni, uwierzyli, iż faktycznie uległ on likwidacji - i o to CIA chodziło.

Teraz Minden latał do Europy dwa razy w roku, aby odwiedzić pracowników i rosnącą liczbę kontaktów: w Londynie, Paryżu, Wiedniu, Monachium, Kopenhadze, Genewie, Rzymie... Większość centrów kulturalnych i księgarni było w zasięgu Mindena. Jego wyjazdy zwróciły uwagę czechosłowackiego wywiadu, którego agenci informowali o tajemniczym “człowieku w szarym garniturze", który odwiedza środowiska czeskich emigrantów. Ale prawdopodobnie nigdy nie odkryli, czym się zajmował.

Dziś George Minden ma 83 lata. Jest ciągle w dobrej kondycji. Szczupły, wyprostowany, w dobrze skrojonych garniturach sprawia wrażenie dyplomaty albo intelektualisty. Skoro to jego historia, powinien sam o niej opowiedzieć. Lecz na początku współpracy z CIA podpisał zobowiązanie, że nie ujawni tego, co robił. Nawet teraz, kiedy “zimna wojna" jest historią, dotrzymuje słowa. Jest człowiekiem honoru.

Przełożył Andrzej Brzeziecki

John P.C. Matthews - były pracownik Radia Wolna Europa i Komitetu Wolnej Europy w Monachium i w Nowym Jorku. Przygotowuje książkę poświęconej antykomunistycznej rewolucji w Budapeszcie w 1956 r. Tekst publikujemy w skróconej wersji za periodykiem “International Journal of Intelligence and Counterintelligence", nr 16/2003.`

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2003