Odkopać wszystko, przypomnieć...

Iwan Łysiak-Rudnycki, Między historią a polityką; Stanisław Łubieński, Pirat stepowy. Dwie interesujące książki przybliżające historię naszego wschodniego sąsiada – dobra lektura przed polsko-ukraińskim Euro.

07.05.2012

Czyta się kilka minut

„Gdyby zazdrość nie była takim brzydkim uczuciem, powiedziałbym, że zazdroszczę Polakom tylko jednej rzeczy: że oto wychodzi już 50. numer »Kultury«. Jestem przekonany, że Ukraińcy są zdolni stworzyć pismo nie lichszego kalibru, jak »Kultura« albo rosyjski »Nowyj Żurnał«. Ba, ale ta nasza przeklęta mizeria!” – pisał historyk Iwan Łysiak-Rudnycki (1919–1985) w jednym z pierwszych listów do Jerzego Giedroycia.

Przeklęta mizeria” dotyczyła również samego Rudnyckiego, który angażując się w dziesiątki (setki?) projektów, nie wziął zwyczajnie sprawy w swoje ręce i ukraińskiego odpowiednika „Kultury” nie założył. Być może uznał, że będzie bardziej pomocny jako współpracownik pisma polskich emigrantów. I choć, inaczej niż jego rodacy, jak Bohdan Osadczuk czy Borys Łewycki, prawie w ogóle w „Kulturze” nie publikował, miał ogromny wpływ na kształt ukraińskiej linii pisma.

Ten paradoks przewija się w całej jego karierze naukowej. Jarosław Hrycak zauważa, że Rudnycki, nie mając na swoim koncie żadnej książki (!), wpłynął znacząco na kształtowanie się ukraińskiej historiografii II połowy XX wieku. Dziś możemy przeczytać jego rozproszone artykuły, wykłady czy eseje, zebrane w tomie otwierającym Bibliotekę Myśli Ukraińskiej XX wieku, która do końca 2013 roku ma liczyć sześć tomów.

Adam Michnik we wstępie do książki pisze, że jej lektura dla polskiego czytelnika nie będzie łatwa. I nie ma raczej na myśli niezbyt porządnego opracowania – by wspomnieć fragment, w którym Rudnycki myli polskie przewroty narodowe („Antyrosyjskie powstanie styczniowe w Polsce Kongresowej 1830-31...”, s. 307). Wydawca nie powinien dopuszczać do takich wpadek, choćby po to, by nie przysłoniły sedna sprawy, które istotnie łatwe do przyjęcia dla polskiego czytelnika nie będzie.

Stosunki z naszym najbliższym (z racji języka) sąsiadem nigdy do dobrych nie należały. To, co przez setki lat nas od siebie oddalało, z kulminacją w postaci rzezi na Wołyniu i akcji „Wisła”, nie da się naprawić kilkoma politycznymi gestami czy wspólnym zorganizowaniem Euro. O historii trzeba mówić, chociaż – jak pisał nieodżałowany Jan Józef Lipski – każda ze stron powinna skupiać się na analizowaniu ciemnych kart własnej historii, nie zaś na wytykaniu błędów przeciwnika. Grzechem prac Rudnyckiego jest właśnie przedstawianie Polski jako kraju, na którego barkach spoczywa odpowiedzialność za kolejne klęski w naszych wzajemnych relacjach – choć trudno ukryć, że to diagnoza w dużej mierze trafna. Polska z racji swojego położenia była mniej niż Ukraina narażona na zbrojne napaści, dzięki czemu mogła przez wiele stuleci w miarę spokojnie się rozwijać, w przeciwieństwie do wschodniego sąsiada, który kilkakrotnie znikał z mapy, czego my doświadczyliśmy dopiero w czasie rozbiorów. Niemniej postawienie się na pozycji „chłopca do bicia” nie jest dobrym rozwiązaniem. Ukraina jawi się w esejach Rudnyckiego jako kraj zaprzepaszczonych szans, wiecznie zdradzany przez kolejnych sojuszników, mający najgorsze z możliwych położenie – między Wschodem a Zachodem.

Ta opozycja wydaje się w pracach Rudnyckiego najistotniejsza. Przedstawiając zachodniemu czytelnikowi (sam przebywał na emigracji) historię Ukrainy i jej skomplikowane losy, pisze o niej zawsze w kontekście geopolitycznym. I podkreśla, że mimo braku ciągłości istnienia (jak w przypadku Wielkiej Brytanii czy Francji) bliżej Ukrainie do krajów Europy Zachodniej niż do Rosji. Jak zresztą zauważa, w swoim poczuciu łączności z Zachodem Ukraińcy nie są wśród narodów Europy Środkowo-Wschodniej odosobnieni: „Polska – przedmurze zachodniej, katolickiej kultury”; „Czesi – jedyny słowiański naród z zachodnim standardem życia”; „Węgry – mają Złotą Bullę, równie starą jak brytyjska Magna Charta”; „Rumuni – dumni następcy rzymskich legionistów”.

Rudnycki pisze również o narodzinach ukraińskiego nacjonalizmu (kompletnie przy tym pomijając jego skrajne przejawy w I połowie XX wieku), o stosunku swoich rodaków do Żydów i Polaków, o kierunkach myśli politycznej Ukrainy w II połowie XX wieku. Warto tu podkreślić, że o ile w innych krajach, nie tylko Europy, tożsamość budowano na różne sposoby (religie, przewroty narodowe, historia), na Ukrainie pierwszoplanową rolę odgrywał od zawsze język. Stąd największym bohaterem w historii tego państwa nie jest żaden władca czy żołnierz, ale poeta Taras Szewczenko.

***

Bohater kolejnej książki po ukraińsku już nie mówił. Wolał rosyjski, mowę pisarzy, których czytał z zamiłowaniem w carskim więzieniu. Podobno najbardziej cenił poezję Michaiła Lermontowa; sam zresztą też był poetą, choć nie najlepszym. Chodzi o Nestora Machnę, bohatera eseju historycznego Stanisława Łubieńskiego „Pirat stepowy”.

Zastanawiające, czemu właśnie rewolucjonista z Hulajpola zainteresował polskiego autora, bo dla historii Ukrainy jest to postać raczej marginalna. Iwan Łysiak-Rudnycki poświęca mu w swoich artykułach ledwie dwa akapity. W jednym z nich pisze: „Wielu Ukraińców stepowych nigdy nie zaznało pańszczyzny, dlatego charakteryzowała ich pewność siebie i przedsiębiorczość. Nie dziwi zatem, że podczas wojny domowej chłopski anarchizm, reprezentowany przez Nestora Machnę, znalazł wielu zwolenników właśnie na Południu. Udział Południa w ruchu narodowym był nieznaczny, a jego wkład w kształtowanie się nowożytnej Ukrainy dotyczył przede wszystkim sfery gospodarczej”. Polemizuje również Rudnycki z historykami, którzy wyrabiali sobie opinię na temat chłopskich przewrotów na Ukrainie po I wojnie światowej właśnie na podstawie studiów nad historią ruchu Nestora Machny.

Skąd więc pomysł na sportretowanie ukraińskiego Robin Hooda (używałbym tego sformułowania z rozwagą)? Pewnie chodzi o niezwykły życiorys niesfornego syna południowych stepów, o którym wspomina też w swojej książce „Anarchy in the Ukr” współczesny pisarz Serhij Żadan. Kim był Machno – szaleńcem czy misjonarzem? Chłopskim przywódcą czy zwykłym bandytą? Łubieński na te pytania nie odpowiada i nie jest to jego zamiarem. Woli raczej przedstawiać wszystkie opinie, jakie na temat Bat’ki Nestora powstały, zostawiając czytelnikowi swobodę wyboru.

Machno to postać idealna, by wykreować ją na bohatera legendy (wykreowano), zrobić o niej film (zrealizowano), stawiać jej pomniki (stawiano), a później je obalać (bywało i tak). Łubieński pokazuje rozmaite oblicza Bat’ki, opowiadając historię anarchisty od narodzin, przez chrzest (podczas którego podobno szata popa zajęła się od świecy), wyrok dożywotniego więzienia, amnestię, stworzenie anarchistycznej republiki na południu Ukrainy, aż po ucieczkę i śmierć w Paryżu. Historia opowiedziana jest bardzo solidnie, wątki się nie rwą, jak często bywa w takich pracach, a wtrącenia dotyczące współczesnego obrazu Hulajpola świetnie dopełniają całość. Jedyny zarzut dotyczyć może proporcji: za dużo tu suchej historii – dat, przebiegu bitew, wielkiej polityki – za mało samej postaci Machny i refleksji autora zarówno o bohaterze, jak i o ludziach żyjących dziś na południu Ukrainy. Obserwacje Łubieńskiego, bardzo celne, zajmują w książce mniej niż piąta część całości.

Najlepsze fragmenty historii „Pirata stepowego” dotyczą procesu sądowego Bat’ki, który rozpoczął się 27 listopada 1923 roku w Warszawie – i nie chodzi tylko o akcent polski w biografii rewolucjonisty. Kilka stron, na których Łubieński śledzi przebieg rozprawy, cytując najważniejsze dzienniki, najdalej wychodzi poza suchą narrację i daje wielowymiarowy obraz czasów i samego bohatera. Człowiek siejący postrach w całym regionie, niebojący się nikogo z przywódcami Armii Czerwonej włącznie, staje się na krótko bohaterem bulwarówek, a po wyroku nie pamięta już o nim nikt...

***

Obie pozycje łączy jedno: podkreślanie chłopskiego pochodzenia narodu ukraińskiego. Nie pisze się tutaj o potomkach kozackich atamanów czy unickich duchownych, raczej o ludowych ruchach wyzwoleńczych, obalaniu pańszczyzny czy budowaniu tożsamości wśród najbiedniejszych warstw społecznych. U nas mało kto przypomina, że 40 milionów polskich obywateli nie pochodzi jednak w prostej linii od szlachty (ostatnio problem ten podjął chyba tylko spektakl „W imię Jakuba S.” Moniki Strzępki, dotyczący galicyjskiej rabacji), natomiast na Ukrainie mówienie o chłopskim pochodzeniu jest sprawą oczywistą. A czy idee narodowo-wyzwoleńcze wpajano wyzyskiwanym Rusinom za pomocą haseł spod znaku anarchii (Nestor Machno), socjalizmu (Iwan Franko) czy nacjonalizmu (Dmytro Doncow) – to już temat na inny tekst.


Iwan Łysiak-Rudnycki, Między historią a polityką Redakcja naukowa Grzegorz Hryciuk, przedmowa Adam Michnik, wstęp Jarosław Hrycak. Wrocław 2012, Kolegium Europy Wschodniej, Biblioteka Myśli Ukraińskiej XX wieku tom I.



Stanisław Łubieński, Pirat stepowy Wołowiec 2012, Wydawnictwo Czarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2012