Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I choć można by tonować nieco zachwyty w tym konkretnym momencie – przypominając np., że po utracie pierwszej bramki obrona Wolfsburga stanęła i kolejne gole Lewandowski zdobywał niemal nie niepokojony, jakby na treningu przyszło mu omijać manekiny – to przecież nie zmieni to faktu, iż mamy do czynienia z przypadkiem wybitnym i rzadkim wśród polskich sportowców.
Że Lewandowski ma wiele talentów, wiedzieliśmy już w chwili, gdy wyjeżdżał z Polski. Że talentów nie zmarnował i potrafił je pomnożyć – to zupełnie inna historia. Zgoda: pracował z najwybitniejszymi trenerami naszych czasów, Jürgenem Kloppem w Dortmundzie i Pepem Guardiolą w Monachium, ale przecież znamy przypadki piłkarzy, którzy nawet pod takimi fachowcami nie wylecieli nad poziomy. Opowieść o jego sukcesie jest opowieścią o profesjonalizmie, niekojarzącym się raczej z profilem polskiego piłkarza. O zaangażowaniu w trening, o żelaznej dyscyplinie, z jaką dba o swoje ciało (dieta, sen...), o umiejętnym budowaniu wizerunku (ambasador UNICEF, użyczający ostatnio swojego głosu syryjskiemu dziecku z obozu dla uchodźców w reklamie społecznej), o ustabilizowanym życiu prywatnym i agencie (skądinąd parlamentarzyście, byłym reprezentacyjnym napastniku Cezarym Kucharskim), który wiedział, że najlepszym sposobem zadbania o swoje honorarium jest myślenie perspektywiczne; postawienie na rozwój piłkarza, a nie np. na ścieżkę szybkich zmian klubów.
Świat piłki nożnej kocha przede wszystkim napastników, więc w najbliższych miesiącach cieszyć się będziemy pewnie tym, że nasz rodak wyrósł na jedną z ikon dzisiejszego futbolu, niedaleką już od Ronaldo czy Messiego. Jak dla mnie najważniejsza w tej radości będzie świadomość, że w sukcesie Roberta Lewandowskiego nie było żadnej lewizny i że po mozolnej wędrówce na jeden szczyt Polak zaczął natychmiast zdobywać kolejne. Sky’s the limit, jak powiadają Anglicy, którzy pewnie chętnie widzieliby go już w swojej najdroższej lidze świata. ©℗