Obszary niepewności

Granice języka nie wyznaczają granic światu. Są obszary ludzkiego doświadczenia, wobec których język kapituluje. Lektura wierszy angielskiego poety, Philipa Larkina, rzekomo wykluczającego ze swojej poezji metafizykę, może być tego dowodem.

16.11.2003

Czyta się kilka minut

To, że Philip Larkin wypadł spod skrzydeł empiryzmu, jest dziś oczywistością. Wzrastał w czasach, gdy triumfy święcił angielski neopozytywizm, a książka Alfreda J. Ayera “Język, prawda, logika" kształtowała postawy filozoficzne całego pokolenia brytyjskich intelektualistów. W dziele tym Ayer, pożeniwszy koncepcje Koła Wiedeńskiego z tradycją angielskiego empiryzmu, dokonał rozrachunku z metafizyką. W słynnym pierwszym rozdziale książki stwierdził, że twierdzenia metafizyki nie są zdaniami, gdyż nie spełniają kryterium empirycznej weryfikowalności. Jednym szerokim gestem unieważnił stawiane przez metafizykę pytania, uznając, że jej problemy wynikają z błędów w użyciu języka: “wysiłki tych, którzy próbowali opisać rzeczywistość wykraczającą poza możliwości doświadczenia zmysłowego, zawsze kończyły się produkowaniem nonsensu".

Sceptyk, nie nihilista

Philip Larkin jest pod wieloma względami nieodrodnym dzieckiem empiryzmu, niemal każdy swój wiersz zaczyna od zarysowania konkretnej sytuacji lirycznej, motywującej wypowiedź podmiotu i osadzonej w rozpoznawalnym “tu i teraz". Jeśli pojawiają się w jego wierszach sądy ogólne i nieweryfikowalne, dotyczące na przykład sensu życia, są one zawsze zakorzenione w tej wyjściowej sytuacji, a więc paradoksalnie - są zawsze zrelatywizowane.

Z pominięcia tego faktu biorą się błędne odczytania poezji Larkina - wiersz “Dockery i syn", na przykład, kończy się aforystyczną frazą, “życie jest najpierw nudą, potem trwogą" (przeł. St. Barańczak), którą wielu interpretatorów uznało za wyraz światopoglądu samego Larkina, a tym samym za dowód jego bezwarunkowego nihilizmu. Tymczasem jest to sąd podmiotu lirycznego tego wiersza, samotnego, bezdzietnego i starzejącego się mężczyzny, wypowiedziany w określonej sytuacji, jaką jest wizyta w dawnej uczelni i niespodziewana wiadomość, że jeden z uniwersyteckich przyjaciół ma już dorosłego syna. Jest to więc reakcja na określone doświadczenie życiowe, okazjonalne podsumowanie konkretnego życia, a nie sąd ogólny o metafizycznych ambicjach.

Mimo oskarżeń, jakie pod adresem Larkina kierowali niektórzy krytycy, nie dokonał on redukcji doświadczenia do tego, co empirycznie doświadczane, nie zawęził świata do horyzontu myszy. Prawdą jest natomiast, że Larkin odmawia mówienia o tych pozaludzkich i pozaczasowych przestrzeniach, nie chce ich nazywać. To, że o kwestiach uznawanych za domenę metafizyki Larkin nigdzie nie mówi wprost, nie znaczy, że ich w jego horyzoncie nie ma. Bo Larkin nie jest poetą antymetafizycznym; gdyby tak było, musiałby z całym przekonaniem wygłaszać antymetafizyczne sądy. Larkin natomiast jest poetą sceptycyzmu, postawy, która nie pozwoliła mu uznać istnienia Boga, ale również nie pozwoliła przyjąć tezy o Jego nieistnieniu.

Ateizm byłby dla Larkina takim samym złudzeniem jak wiara, gdyż obie postawy zakładają dostęp do niewzruszonej prawdy, a tymczasem sfera metafizyki jest dla niego sferą nieustannej i nieusuwalnej niepewności. Stąd obok jawnie antyreligijnych wypowiedzi poety (“religia to wytarty brokat"), znaleźć możemy inne, zaskakujące oświadczenia, jak na przykład to, że jest on “agnostykiem, ale wyznania anglikańskiego".

Larkin prowadzi swój wiersz w taki sposób, by możliwość pozaempirycznego doświadczenia pozostała otwarta. Dzięki konsekwentnie stosowanym negacjom, a przede wszystkim dzięki pęknięciom i szczelinom w języku jego poezji, dzięki rozregulowaniu składni i rozwarstwieniu głosu, Larkin wyraża zgodę na to, by wiersz wymykał się próbom narzucenia nań jednoznacznego sensu. Larkin nie zamyka wiersza na możliwość transcendencji, ale wie, że nie można o niej mówić dyskursywnym językiem.

Karykatura czy symbol?

Temat doświadczenia wykraczającego poza możliwości języka intrygował Larkina wyjątkowo często jak na rzekomego empirystę. Wiersz “Woda", z uwagi na nietypowy dla Larkina, paraboliczny i spekulatywny charakter, jest utworem pod tym względem szczególnie ciekawym:

Woda

Gdyby mnie powołano

Do wymyślenia religii

Jej podstawą uczyniłbym wodę.

Zamiast chodzić do kościoła

Przeprawiano by się w bród przez rzekę,

Po czym przebierano w suchą odzież;

Oparłbym całą liturgię

Na symbolice przemoknięcia do nitki

W dzikim akcie strzelistym ulewy,

A na wschodzie postawiłbym wzniosłą

Szklankę wody, w której snop światła

Mógłby w swoich zmiennych załamaniach

Mrowić się bez końca jak tłum wiernych.

(przełożył Stanisław Barańczak)

Przewrotność tego krótkiego wiersza tkwi w dokuczliwej niepewności, jaką wzbudza w czytelniku już pierwsza strofa. Czy to tekst prześmiewczy wobec fenomenu religijności, czy zaproszenie do poważnego nad nim namysłu? Podmiot, kimkolwiek jest, zostaje powołany do skonstruowania religii - w oryginale zamiast “wymyślić" mamy ten właśnie czasownik, construct, który kojarzy się raczej z inżynieryjną robotą, z budową dróg czy mostów niż z narodzinami religii. Larkin wyprowadza z języka opisującego powstawanie religii takie pojęcia jak natchnienie czy objawienie; to działalność na wskroś ludzka i całkowicie arbitralna.

Podstawą tej nowej, konstruowanej religii ma być woda. U Barańczaka staje się ona nawet fundamentem nowej wiary, a wiersz prowadzi nas niebezpiecznie blisko do skojarzeń z “pisaniem palcem na wodzie". Uznać wodę za fundament to dobitniejszy wyraz absurdu niż budować na piasku. Fundamentem nowej religii ma więc stać się substancja, którą opisać można jedynie poprzez jej negatywność. Substancja bez właściwości: pozbawiona smaku i barwy, bez zapachu i kształtu - gotowa przyjąć postać każdego naczynia, w którym się znajduje.

Czy to znaczy, że podstawą religii ma być negatywność? A przecież, wybór wody jako podstawy religii nie mógł być przypadkowy, odsyła bowiem do symbolu, który pojawia się w każdej niemal religii świata, a może jest nawet jednym z niewielu elementów wspólnych dla wszystkich wierzeń. Ktoś, kto jak Larkin z wody czyni użytek, konstruując nową religię, być może wcale nie wykonuje błazeńskiego gestu, ale, przeciwnie, szuka owych miejsc wspólnych, uniwersaliów, albo wręcz próbuje nawiązać dialog z innymi religiami, z ich symboliką i mitologią.

Fakt faktem, że woda, która znalazła się w tytule wiersza o powstawaniu religii, to symbol wyjątkowo nośny. Dla Talesa z Miletu była prapoczątkiem wszechrzeczy, z niej wyłoniły się wszelkie istoty. Biblijne tohuwabohu, bezmiar, nad którym unosił się Duch, zanim wyłonił z siebie światło, był bezmiarem wody. Woda to symbol życia, oczyszczenia, sił podświadomości, żywioł zjednoczenia przeciwieństw.

Trudno nie zadać sobie pytania, dlaczego - jeśli wiersz ten czytać jako napisaną przez agnostyka karykaturę religijności - Larkin postanowił przywołać obraz wody, a nie piasku czy dymu z komina. Albo wręcz - gumy do żucia: tu karykaturalność byłaby doprowadzona do czytelnej i jednoznacznej skrajności, a czytelnik nie miałby wątpliwości, do czego zmierza tekst. Może więc Larkin nie chce jednoznaczności, sugerując z jednej strony arbitralność i negatywność każdej religii, a z drugiej nawiązując do jednego z najbardziej obciążonych symboli religijnych?

Negatywność wody, jej brak właściwości, ma swój odpowiednik w negatywności całej pierwszej strofy, gdyż to, czego w tej strofie nie ma, jest istotniejsze niż to, co w niej zostało w jej słowach wyrażone. Podmiot wiersza, “prorok" nowej religii, opisując ją, pomija całkowicie prawdy wiary - teologia jest tu rażąco nieobecna. Ale nie znajdujemy tu też ani śladu teologii moralnej, w której religie (i ich założyciele) określają zasady prawego postępowania. Podmiot wiersza Larkina powołuje więc do życia religię całkowicie pozbawioną treści, odartą z dogmatów, ogołoconą z prawdy - sprowadza ją do czystej obrzędowości. Następne strofy wiersza to właśnie szczegółowy opis rytuałów i ceremonii nowej religii.

To znaczące, że Larkin wstrzymuje się od dyskusji nad prawdami wiary, te uznaje bowiem za leżące poza językiem i poza zmysłowym doświadczeniem. Sprowadza więc religię do jej widzialnych przejawów, koncentruje się na znakach, na ceremoniale, wyrzucając poza język to, co z definicji w języku nie może być wyrażone. Pozostaje jednak pytanie o ostateczny sens takiego zabiegu: czy to znaczy, że religia jest pustą formą, co najwyżej pożytecznym spoiwem społecznym, którego nie gwarantuje żadna zewnętrzna wobec świata instancja, czy też, że język może mówić tylko o zewnętrznej formie, bo tylko w niej, jeśli w ogóle, przejawia się to, co pozaludzkie?

Podnosząc szklankę

Ostatnia strofa wiersza to jednocześnie ostatni zaprojektowany dla nowej religii obrządek: uniesienie szklanki wody na wschód (w oryginale mowa jest nie o “postawieniu", ale o “podniesieniu"). W lekturze tego fragmentu wraca niepewność, towarzysząca pierwszym słowom wiersza: czy Larkin chce dociec istoty religii, czy przeciwnie, tworzy jej błazeńską karykaturę. W języku angielskim słowo glass może oznaczać szklankę, ale także każde szklane naczynie, na przykład kieliszek, a w takim razie, jak zauważyli to niemal wszyscy krytycy piszący o tym wierszu, w ostatniej strofie podmiot po prostu wznosi toast. Może nawet nie wodą, a bursztynowym trunkiem. Można więc podejrzewać, że mamy tu do czynienia z prześmiewczym, wręcz bluźnierczym (podniesienie!) gestem niewiarygodnego, bo nie całkiem trzeźwego podmiotu.

Tymczasem uniesiona w górę szklanka, przez którą przenika spojrzenie obserwatora, przywołuje podobne sceny z innych, wcześniejszych tekstów literackich, które przypomniał niedawno Jacek Gutorow w swoim szkicu o pojęciu wzniosłości. Przez kieliszek wina patrzył na zniszczony Paryż Ernst Jünger, oficer okupacyjnej armii niemieckiej, a podmiot wiersza Wallace’a Stevensa “Esthetique du Mal" oglądał przez szklankę wina wybuch Wezuwiusza w Neapolu. W obu przypadkach, rejestrujących dystans i obojętność obserwatorów, ujawnia się ich niepokojące, dwuznaczne doświadczenie wzniosłości.

Ale ta uniesiona szklanica z wiersza Larkina nie jest pryzmatem, przez który podmiot obserwuje świat i doznaje przeżycia wzniosłości. To w niej samej dokonuje się przemiana, gromadzi się tu bowiem światło, które nasyca sobą pozbawioną właściwości wodę. Woda zmienia swoją istotę, nabiera koloru - przestaje być czystą negatywnością, staje się siedliskiem światła. A światło to, obok wody, drugi uniwersalny, powszechnie spotykany w religiach całego świata symbol - duchowości, czystości, mądrości.

Poza przeistoczeniem wody dokonuje się w Larkinowskim toaście jeszcze jedna transformacja. Światło dobiega do szklanki z różnych stron, Larkin pisze o wielokątnym świetle, “any-angled light", które skupiając się w szklance przekracza swoją wielość i staje się jednym. W oryginale występuje tu czasownik “congregate", przywołujący (poprzez skojarzenie z wiernymi w kościele) liturgiczny kontekst, a przedrostek con- wskazuje na ruch koncentryczny, dośrodkowy, z wielości ku jednemu punktowi (sakralnego, być może) centrum. Dochodzi więc do kolejnej transformacji, którą można, z pewnym ryzykiem popadnięcia w obcy Larkinowi patos, nazwać mistyczną: do przekroczenia wielości i osiągnięcia jedni.

Na tym nie kończy się otwieranie Larkinowskiego wiersza na ponad-ludzką rzeczywistość. W ostatnim słowie tego utworu Larkin zawiesza swój empiryczny światopogląd - angielska wersja kończy się bowiem słowem, które wykracza poza dane zmysłowo doświadczenie: światło gromadzić się będzie bez końca, endlessly. To zdanie przeczy świadectwu zmysłów, urąga też zdrowemu rozsądkowi, który wie, że światło wkrótce zaniknie, wraz z nastaniem nocy czy po prostu w chwili, gdy podmiot odstawi szklankę.

Zamykając wiersz tym pojemnym przysłówkiem, Larkin otwiera tekst na to, co pozaczasowe. Tym samym słowem kończył się wiersz Larkina “Wysokie okna", którego ostatni obraz był sygnałem możliwości wyjścia poza ograniczenia języka i cielesności, ku - być może nieistniejącej, być może tylko postulowanej - transcendencji. W “Wodzie", podobnie jak w “Wysokich oknach", dzieje się coś, czego Larkin nie próbuje nazwać, a co ktoś inny nazwałby może momentem wiecznym.

Zwyczajny gest podniesienia szklanki z wodą czy z alkoholem, gest prześmiewczy lub tylko trywialny, odsłania przypadkowo możliwość innej - “drugiej" - przestrzeni. Odwołując się raz jeszcze do szkicu Jacka Gutorowa, można powiedzieć, że w wierszu Larkina wzniosłość nie użycza blasku temu, co przyziemne, ale okazuje się zakorzeniona w codzienności, w tym, co niskie i pospolite. Larkin nigdy nie użyłby słów “transcendencja", “objawienie", “chwila mistyczna", gdyż te mocno już nadwerężone słowa stały się częścią szablonów i schematów, uległy tak głębokiemu skostnieniu, że brzmią dziś niewiarygodnie. Przede wszystkim niewiarygodnie z punktu widzenia języka poezji, ale także filozofii: tego, co oznaczają, nie da się bowiem wyrazić w języku.

Nie bez znaczenia jest też decyzja Larkina, by cały wiersz zapisać w trybie przypuszczającym. Tekst zamienia się w hipotezę, w rozbudowaną odpowiedź na pytanie, “co by było, gdyby". Tym samym Larkin sprytnie chroni swój wiersz przed dyskusją nad empirycznie weryfikowalną prawdziwością jego zdań. Zamiana trybu orzekającego na przypuszczający to, podobnie jak zakończenie wiersza wyrażeniem “bez końca", artystycznie mistrzowska decyzja otwierająca utwór na pozaczasowość, gdyż hipotezy wolne są od dyktatu czasu.

Choć Larkin wiele empiryzmowi zawdzięcza, dalekie jest mu dogmatyczne myślenie, dlatego nie przyjmuje tez empiryzmu jako nowych prawd wiary. Poezja Larkina jako obszar niepewności demontuje wiele naszych przekonań, często bezwzględnie i boleśnie; wbrew temu jednak, co zarzucają mu jego przeciwnicy, Larkin, nie podsuwając w zamian innych prawd, otwiera - “tylko" albo “aż" - możliwość doświadczenia innego niż czysto empiryczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jerzy Jarniewicz - polski filolog angielski, profesor nauk humanistycznych (2015), poeta, krytyk literacki i tłumacz (głównie literatury anglojęzycznej, m.in. Jamesa Joyce’a, Philipa Rotha, Craiga Raine’a).

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2003