Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oto niedawna wizyta w banku okazała się możliwa tylko dzięki włożeniu maski. Przekraczanie bram banku osobnikom niezamaskowanym jest teraz surowo wzbronione. Oczekiwanie w precyzyjnie i przepisowo rozproszonej kolejce zamaskowanych klientów umilaliśmy sobie projektowaniem napadu na ów bank, co dziś wydaje się być wyzwaniem pozbawionym bariery czynienia charakteryzacji. I to wszystko, jeżeli idzie o ćwiczenia na wyobraźni i o rozrywkę w starym, tradycyjnym stylu. Czas teraz przejść chyżo do zdarzeń jeszcze weselszych, do analiz nieuniknionych.
Wydarzyło się w ostatnim tygodniu to i owo. Dla znacznej większości obserwatorów wiele też się rzekomo wyjaśniło. Że oto – czytamy gdzieś – wypalił się do cna PiS-owski projekt ideowy bądź że p. Kaczyński to de facto Jaruzel wchodzący właśnie do bagna stanu wojennego, albo że ustanawiając przykościelne bojówki, p. Kaczyński nawołuje do wojny domowej czy też religijnej. Otóż w każdym z tych spostrzeżeń jest jakby nieco prawdy, ale to nie znaczy, że ich suma da trzeźwy i spójny obraz dzisiejszości. Dowodem jest sławna już mowa p. Kaczyńskiego pokazana w internecie. Było w niej wszystko, do czego p. Kaczyński zdołał nas przyzwyczaić, czyli maksimum formy przy ogromnej dbałości o minimum treści. Zważmy, że ani jedno zdanie z tego nagrania nie sygnalizowało, że autor chciałby cokolwiek w Polsce ustanowić, poza ogłoszeniem-komunikatem o zebraniach tutejszej bandyterki. Tym razem to wezwanie było może i najwyraźniejsze w życiu owego mówcy i najprecyzyjniej – lubimy to słowo – dedykowane.
Wielu komentujących dostało z powodu owej elukubracji gęsiej skórki, stan wojenny sprzed lat 40 stanął im przed oczyma, co wydało nam się objawem niejakiej nadwrażliwości. Jednak brak reakcji na to wystąpienie wskazuje, że p. Kaczyński i jego koledzy nie wywołują u młodzieży polskiej żadnej trzęsawki. Nawiasem, to wtręt, przed pseudoprawicą polską rysuje się coraz wyraźniej zadanie: jak i kiedy, w miarę taktownie, odsunąć p. Kaczyńskiego od urządzeń nagrywających dźwięk i obraz. Przynajmniej tyle by się przydało, na dobry początek.
No właśnie, bo ważnym elementem mowy p. Kaczyńskiego była niezwykła scenografia, sposób filmowania oraz zastosowane triki montażowe. Autor nagrania – tak mniemamy – jest wychowany na znakomitej hollywoodzkiej serii „Piraci z Karaibów”. Dostaliśmy więc do oglądnięcia i wysłuchania dziwacznie mówiącego osobnika z wyspy bezludnej, w jakimś osobliwym przebraniu, w krawacie chyba z koziej skóry, grubo pokrytego niezbyt kosztownym pudrem, filmowanego tak, by ów wydał się nam straszniejszy, większy, bardziej umięśniony, z jakby rękami-szczypcami przyklejonymi do ogromnie brudnego stołu, a wszystko to w kubryku wybitym czerwoną tapetą. Zaiste, mówcy brakowało czarnej klapki na oku. Dziwne to było szalenie, a jedyne, o czym obsesyjnie myśleliśmy, patrząc na to widowisko, to pragnienie szybkiego wyjaśnienia, czy naprawdę wszystkie makijażystki p. Kaczyńskiego pracują już w ministerstwach i spółkach Skarbu Państwa, i czy naprawdę są aż tak bardzo zajęte, że makijaż p. Kaczyńskiemu musiał zrobić Czarnek z Lublina.
Rzekomo najważniejszą mowę w roku wygłosił więc nie premier ani prezydent kraju, lecz wiekowy działacz partyjny bawiący się z kolegami w pirata. À propos premiera: onże z kolei, w swym miękkim wystąpieniu na terenie szpitala urządzonego na stadionie, trzęsącym się głosem prosił, by demonstrujący występowali przeciw niemu. Przejrzeliśmy to nagranie parę razy, bardzo uważnie. Rzeczywiście, mowa ciała p. Morawieckiego wskazywała, że nie zauważył, iż oto pół miliona demonstrujących od wielu dni w całej Polsce domaga się odejścia właśnie jego, jego szefa, jego kolegów i jego partii. To może być – owszem – interesujący człowiek, ale jeśli idzie o kojarzenie faktów i spostrzegawczość, nie jest to orzeł. ©℗