Obóz przetrwania

WIOLETTA GRZEGORZEWSKA, pisarka: Na galę Międzynarodowej Nagrody Bookera jechałam pociągiem prosto z pracy w McDonald’s. Zdążyłam zdjąć uniform, ale nadal cuchnęłam fryturą.

22.11.2021

Czyta się kilka minut

Wioletta Grzegorzewska. Warszawa, październik 2021 r. / Grażyna Makara
Wioletta Grzegorzewska. Warszawa, październik 2021 r. / Grażyna Makara

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Opowiesz o pierwszym dniu w schronisku?

WIOLETTA GRZEGORZEWSKA: Pamiętam jak przez mgłę, byłam po ciężkiej nocy. Rano długo spałyśmy, potem zeszłam do kuchni i przygotowałam dla córki coś do jedzenia.

A poprzedzająca noc?

Spędzona na przedmieściach Hastings. Próbowałam wyjść z mieszkania byłego męża, gdzie zmuszone byłyśmy się zatrzymać w czasie pandemii. Rozmawiałam przez telefon z opiekunką społeczną o przyznaniu mieszkania socjalnego. Wyczuła w moim głosie lęk. Zapytała, co się dzieje. Odpowiedziałam, że boję się byłego męża, że może mi zrobić coś złego. Kazała mi wyjść na ulicę, pytała, czy osoba, która stwarza zagrożenie, jest w mieszkaniu. Odpowiedziałam, że były mąż jest w sąsiednim pokoju. Opiekunka zdecydowała się zorganizować akcję wraz z policją, by zabrać stamtąd córkę i mnie. Trwało to kilka godzin – te wszystkie procedury i wywiady, kiedy odpowiadałam na pytania: czy masz zasiłek, czy czujesz się kontrolowana? W schronisku była kolejna seria pytań: czy jesteś chora na HIV, czy jesteś chora na covid, czy jesteś w ciąży? Oraz intymne pytania dotyczące przemocy, również seksualnej. Nie było psychologa, który mógłby dać wsparcie. Cały czas towarzyszył mi lęk: co się stanie z moją córką, jeśli rozsypię się psychicznie?

Jak ona na to reagowała?

Wyłączyła się. I to chyba było dla niej najlepsze. Nadal nie daję sobie z tym rady. Dlatego też powstała moja powieść.

„Wilcza rzeka” zaczyna się wiosną 2020 roku od wyjazdu z portu East Cowes do Southampton, skąd kiedyś wypłynął Titanic.

Cieśnina Solent o tej porze jest zjawiskowa, turkusy mieszają się z ciepłymi błękitami. Były mąż, z którym rozstałam się dwa lata temu, powiedział: „Wiem, że szukasz mieszkania, w moim miasteczku jest takie jedno niedrogie i ładne, właśnie po remoncie”. W Anglii wynajem mieszkań jest trudny i drogi, dałam się więc nabrać. Przelałam depozyt i kiedy z córką przyjechałyśmy w nocy na miejsce, okazało się, że tego mieszkania zwyczajnie nie ma. I wybuchła pandemia. Łudziłam się, że to wirus taki jak ptasia grypa – media o tym popiszą i sprawa ucichnie.

I w Hastings zaczniesz nowe życie?

Na wyspie Wight, gdzie wcześniej mieszkałam, nie mogłam się utrzymać z pisania. Moja zaliczka na książkę zwykle wynosi równowartość czterech czynszów. Planowałam, że w nowym miejscu będę odbywać spotkania literackie i więcej podróżować. Ojciec Julki, mający ogromny problem z alkoholem, obiecał, że się zaszyje i będzie zostawał z naszą córką. A ja w tym czasie oddam się pracy.

Z czego polska pisarka utrzymuje się w Anglii?

Kiedy dostałam nominację do Międzynarodowego Bookera, trafiłam do agencji ze Stanów Zjednoczonych i wtedy zaczęło się sprzedawanie praw do moich książek. To trwało trzy lata, a potem ucichło. Nie potrafiłam tego momentu wykorzystać, nie jestem medialną bestią, która sama śle komunikaty do agencji prasowych.

Ponieważ nie jestem też autorką kryminałów ani literatury sensacyjnej i nie sprzedałam praw do filmu, musiałam dorabiać. Pracowałam jako hostessa w McDonald’s. Pół etatu, cztery razy w tygodniu, czasami brałam po dwie zmiany, by więcej zarobić. Po niemal trzech latach zrezygnowałam, nie wytrzymałam. Wykorzystywano mnie, mówiono: „Niech Polka zmieni keczup w dozowniku, wyniesie śmieci, niech to zrobi”. Nie potrafiłam jeszcze dobrze mówić po angielsku, ciągle smażyłam frytki, biegałam z pickerem, czyli w nocy chodziłam zbierać śmieci na parkingu przy restauracji. Ta praca nie sprowadza się do roznoszenia baloników czy zbierania tac ze stołów – na zakończenie dnia musisz wysprzątać dokładnie salę, umyć wszystkie toalety, podłogi i stoliki. A potem, by zaoszczędzić na bilecie, w nocy wracasz pieszo do domu cztery kilometry.

Ciężko.

Ale właśnie ta ciężka praca dawała mi niezależność – miałam pieniądze, mogłam utrzymać dzieci, wtedy jeszcze mój syn był niepełnoletni, dziś jest na swoim i dobrze sobie radzi.

Na galę Bookera jechałam pociągiem po pracy w McDonald’s – choć zdążyłam zdjąć uniform, to nadal cuchnęłam fryturą.

Kiedy miałaś czas na pisanie?

Po pracy. Wracałam do domu, szłam z psem na spacer, gotowałam obiad, robiłam zakupy, spędzałam czas z dziećmi i około 22.00 zaczynałam pisać. I tak do trzeciej, czwartej nad ranem.

„Wilczą rzekę” też pisałaś w schronisku po nocach.

Najpierw robiłam notatki w telefonie, jadąc autobusem, jeszcze z literówkami. Potem pisałam wszędzie, gdzie się dało, by ten czas przetrwać. Do trudniejszych warunków przywykłam, nigdy nie miałam własnego gabinetu. Wielu autorów-mężczyzn albo ludzi, którzy nie mają rodziny, dostaje stypendia, spędzają więc pół roku na rezydencji pisząc książkę. Samotna matka nie ma na to szansy. Dostawałam zaproszenia, tyle że bez córki. W dodatku Julka musi chodzić do szkoły, nie mogę sobie zmieniać na kilka miesięcy miejsca pobytu.

Walczyłam o przetrwanie, utrzymanie się na powierzchni. Nocne lęki, budzenie się z myślą, czy na pewno zapłaciłam rachunek za wodę, bo znowu odłączą. Skazujesz się na to, by być samą, bo chcesz się wyzwolić, bo nie chcesz żyć w przemocy i we współuzależnieniu.

Od człowieka uzależnionego od alkoholu?

A od jakiegoś czasu prawdopodobnie także od narkotyków.

Pisząc o przemocy domowej w „Gugułach”, książce nominowanej do Bookera, użyłaś więcej zasłon literackich. W „Wilczej rzece” ten temat traktujesz wprost.

Gdy publikowałam moją historię na Face­booku, pojawiały się komentarze: „powinnaś to wydać”. Zaczęłam więc pisać częściej i nie w komórce, tylko w laptopie. Nie planowałam tej książki, wcześniej nie podpisałam na nią umowy. Ale była też jedna osoba, która mnie do tego szczególnie zachęciła, w powieści nazywana Markiem. Powiedział, że ten materiał to żywioł doświadczenia, i namawiał, bym zaproponowała tę książkę wydawnictwom. Zaproponowałam. Pierwsze wydawnictwo chyba przestraszyło się wątków drastycznych i osobistych, bo redaktor pytał mnie o związek bohaterów z prawdziwymi postaciami. „Wszystkie pytania związane z ryzykiem naruszeń są ciągle aktualne” – tak się wyraził, kiedy odmawiał wydania. „Ryzyko naruszeń”. Może bali się procesów, jakie mogą wytoczyć ludzie tam opisani. Nie wiem. Ale na wydanie „Wilczej rzeki” zdecydowało się W.A.B.

Co myśli o książce były mąż?

Nic nie wie. A co pisała Sylvia Plath? Też wiemy pewne rzeczy o jej mężu Tedzie Hughesie, o tym, że się znęcał nad nią fizycznie. A jest pochowana w grobie rodziny męża. Na nagrobku pisarki wyryto napis „Sylvia Plath Hughes” – nazwisko Teda wielokrotnie było usuwane przez nieznanych sprawców.

Chodzi też i o to, że mężczyźni mogą opowiadać o wszystkim, co ich łączy z kobietą – o żonach, kochankach, podbojach, miłostkach. A kiedy kobieta próbuje opowiedzieć o własnych doświadczeniach z mężczyzną, okazuje się, że przekracza granice. Bez względu na to, czy pisze o tych negatywnych czy pozytywnych. Usłyszałam, że w moich opisach erotycznych jestem zbyt odważna. „No ale ta masturbacja?!” – zapytał jeden z dziennikarzy.

Zabolało?

Rozśmieszyło. Od dawna wiem, że pisarzom wolno więcej w literaturze niż pisarkom. Pamiętasz „Zwrotnik Raka” Millera? Dziennikarz po przeczytaniu mojej powieści napisał: „Wiesz, broń Boże, nie jestem pruderyjny, ale odważne te narracje o masturbacji”. Mężczyźni od wieków opisują swoje masturbacje, ale to nikogo nie zaskakuje, bo męskie doświadczenie jest przyjmowane jako norma, a kobiece przeżycia erotyczne są wciąż traktowane jako marginalne, jako coś, czego nie wypada odsłaniać, tak samo jak podpaski. Mówią ci, że to naruszenie.

Mścisz się?

Nie chcę krzywdzić byłego męża, alkoholizm jest chorobą. Nie, nie mszczę się, chcę tylko podzielić się doświadczeniem, opowiedzieć o tym innym kobietom, może któraś zrozumie: o rany, ja też jestem współuzależniona, ale to ukrywam i mu nie pomagam, gdy sprawdzam, czy butelki gdzieś nie schował. Jemu powinien pomóc odwyk, leczenie, terapeuta.

To jest właśnie mechanizm współuzależnienia?

Co się dzieje z kobietą, kiedy jest skazana na życie z osobą chorą, która nie chce się leczyć? Najpierw to wypiera, potem zaczyna ukrywać, sama na własną rękę chce go leczyć, kontrolować, co pogarsza sytuację, dalej następuje kolejny rozpad, chaos, wpada w depresję, jest próba samobójcza – tak się to u mnie skończyło.

Jak długo można żyć w ten sposób?

Mnie to zajęło kilkanaście lat. Zaczęło się jeszcze w Polsce. Nie wiedziałam, co zrobić, jak się usamodzielnić. Próbowałam się rozwieść, ale adwokatka powiedziała, że nie dostanę rozwodu w konserwatywnej Częstochowie, gdzie budowaliśmy życie. W połowie 2006 r. wyjechaliśmy do Anglii – były mąż poleciał pierwszy, a potem mnie ściągnął. Urodziłam córkę, czas mijał, żyłam na pół gwizdka, w potężnym stresie, bo mąż przecież ciągle pił. Kiedy po trzech latach w Wigilię nie kupił córce obiecanej choinki i wiózł ją autem po pijanemu, zdecydowałam, że to zagraża życiu Julki i niszczy nas wszystkich. Spakowałam walizki i 24 grudnia postanowiłam iść do schroniska dla ofiar przemocy.

Poszłaś?

Wtedy interweniował mój syn, zaprosił mnie do swojego mieszkania na wyspie Wight. Zostałam u niego kilka tygodni, nie chciałam dłużej, to była jego przestrzeń, jego życie i jego nowy związek z dziewczyną. Próbowałam wynająć mieszkanie. By to zrobić, musisz mieć pieniądze na depozyt – tu nie było problemu, bo miałam oszczędności. Ale potrzebna jest też rekomendacja, której już nie miałam. I na miesiąc zamieszkałam w luksusowej przyczepie. To były ferie zimowe i dobry czas z córką – byłyśmy odcięte od internetu, czytałyśmy książki i grałyśmy w karty. Dłużej nie mogłam zostać w przyczepie z dzieckiem, bo wtedy zainteresowałaby się nami opieka społeczna. I wynajęłam pierwsze lepsze mieszkanie nieopodal syna. Po roku sytuacja zaczęła się pogarszać – brakowało pieniędzy, zaczęłam wpadać w stany depresyjne, nasilały się lęki i wtedy znowu pojawił się były mąż mówiąc, że jest właśnie to mieszkanie w Hastings.

W cyklach przemocy to się nazywa „miesiąc miodowy” – oprawca łudzi ofiarę szlachetną postawą, ona się temu poddaje, wierzy, że wszystko się zmieni na lepsze, a po jakimś czasie on wchodzi w swoją starą rolę.

Niektóre kobiety w naszym schronisku musiały uciekać od oprawców po siedem razy. W schronisku są kobiety z różnych kultur. Mieszkała tam kobieta z Gujany, z blizną na twarzy, która prawdopodobnie boryka się ze schizofrenią, widać że nie wytrzymała psychicznie. Jest kobieta transseksualna, która zdecydowała się uciec do schroniska, bo miała problemy z agresywną partnerką, nazywam ją w powieści Bess. Jest Cyganka z Czech, która wyszła za Czecha kilkanaście lat temu i kiedy próbowała wyrwać się z przemocy, to rodzina ją oskarżyła o wychowawcze przewinienia i zabrali jej dzieci...

Jak sobie radzisz z taką ilością trudnych historii?

Nie czujesz się lepiej, kiedy inni mają od ciebie gorzej – widok cudzego cierpienia niczego nie koi. Skumulowanie tych historii sprawia, że czujesz się tak, jakbyś nie była w miejscu, które ma cię ocalić, tylko na obozie przetrwania.

Trzeba pamiętać, że kobiety latami poddawane przemocy często same się nią posługują. Intrygują, manipulują, szczują, walczą o jedzenie, które przywożą wolontariusze z banku żywności. Są używki, jest rywalizacja o władzę, są zabiedzone i zalęknione dzieci, których widok nie pozwala mi spać w nocy. W weekendy bywa bardzo niebezpiecznie, bo zostajemy same, nikt nas wtedy nie pilnuje.

Co może się wtedy stać?

Któraś z kobiet może mieć gorszy czas, podpalić dom, upić się, naćpać, zaatakować, okraść cię lub otworzyć drzwi przytułku mężowi psychopacie. Niedawno trzeba było ratować niemowlę, które zachorowało na bronchit i zaczęło się dusić. Matka nie wiedziała, co robić. Same wezwałyśmy pogotowie. Innym razem syn jednej z rezydentek, którego ojciec chciał udusić gołymi rękami, dostał ataku paniki, miał wizje i krzyczał w nocy, że ktoś próbuje się włamać do naszego schroniska. Przyjechała policja. W Wielkanoc jedna z Polek była naprawdę w złym stanie. Angielski partner ją maltretował, nie wypuszczał z domu, dawał narkotyki i był jej alfonsem – sprowadzał kolegów. Ona po tym wszystkim miała agorafobię – bała się wychodzić z pokoju. Pilnowałyśmy jej na zmianę, by sobie czegoś nie zrobiła. Kiedy nagle przestała się pojawiać w kuchni i pisać esemesy, pomyślałam, że się powiesiła, a ona wróciła do swego oprawcy. Schronisko dla ofiar przemocy przypomina celę więzienną, w której ustala się szybko hierarchia, kto jest wyżej, a kto niżej. Trwa batalia o względy szefowej, a szefowe się wymieniają, więc ta batalia nie ma końca.

W schronisku wiszą na ścianach kartki: ,,jesteś silna”, „jesteś wspaniała”, „bądź dla siebie”, „jesteś wyjątkowa”. Fraza z wiersza Mai Angelou: „Za każdym razem, gdy kobieta staje w obronie siebie, staje też w obronie wszystkich kobiet”. Zgadzasz się z tym, ale czytasz to też z poczuciem ironii, bo wiesz, że nie siła decyduje o przetrwaniu.

A co decyduje?

Czasem lepiej sobie powiedzieć: nie daję już rady, jestem słaba, nie muszę być cały czas twarda, sama walczyć i czuwać bez przerwy nad wszystkim. Pozwolę, by inni mi pomogli. Kobiety biorą za dużo na swoje barki, więc się załamują. Ja już odpuściłam, nie chcę być silna. Uspokajam się, kiedy idę nad morze. Na mnie działa przyroda, wychowałam się na wsi, blisko natury, raczkowałam z kotami i kurami. A w schronisku nie można mieć swoich zwierząt. Psa i kota musiałam oddać na przechowanie życzliwym ludziom.

Jak Twoja córka reaguje na „Wilczą rzekę”?

Pytała: „Czy ja tam też będę, w tej książce? A co o mnie napisałaś?”. Cieszyło ją, kiedy czytałam fragmenty, w których występuje. Mówiła: „Ale ja tak nie powiedziałam przed tym supermarketem”. Nawet nie chciała, by w powieści zmienić jej imię... A kiedy w Hastings przechodziłyśmy obok zamkniętego teatru, zatrzymała się przy słupie z afiszami i spytała: „Co to za sztuka, mama?”. „Czekając na Godota” – odpowiedziałam. „O czym jest ta sztuka?”. „O tym, że dwaj bezdomni włóczędzy czekają nie wiadomo na co”. „To tak prawie jak my” – powiedziała wtedy Julka i może miała rację.

Nasza relacja oparta jest na przyjaźni, chociaż ja się staram być przede wszystkim mamą. Osobą, na której zawsze może polegać. Czasami budzi się we mnie kwoczy instynkt, mam to wdrukowane – sama wychowywana byłam pod kloszem. Siostra mojej mamy została zamordowana, znaleziono ją w bytomskim parku, mama się z tego nigdy nie dźwignęła, bała się o nas, kontrolowała, co robimy. I ja też staram się trochę kontrolować.

Syn?

Zaangażował własną firmę, by zrobić zwiastun „Wilczej rzeki”. Dzwoni, pyta, troszczy się. To dobry chłopak, bardzo pracowity.

Mama?

Nie mam z nią tak bliskiego kontaktu. Ona rzadko wyjeżdża, jest zamknięta w sobie, cierpi na nerwice lękowe i niedoczynność tarczycy, choć często po swojemu daje mi odczuć, jak mnie kocha. Kiedy odwiedzam mamę w wakacje, gotuje swojski rosół z makaronem, biegnie na pole, szykuje mi wałówę. Ostatnio dała mi słoiki z przetworami, zieleninę z ogródka i kilka pęczków mięty do ususzenia.

Znajomi?

Przede wszystkim od dwóch lat mam ukochanego w kraju. Codziennie rozmawiamy przez WhatsAppa, dzielę się z nim wszystkim. Jestem szczęśliwa, on mi nawet pomagał w przypadku tej książki, czytał, komentował i redagował. Miłość też pozwala mi przetrwać.

Kto jeszcze?

Dzieci – córka i syn. Wczoraj z Julką śpiewałyśmy polskie piosenki: ,,Był sobie król, był sobie paź i była też królewna...”. Kiedyś w angielskiej szkole poproszono ją: „Dziewczynko, zaśpiewaj nam hymn twojego kraju”. Wstała na baczność i zaśpiewała: „Był sobie król...”.

Znam sporo ludowych piosenek, których uczył mnie dziadek – lokalny śpiewak ludowy. Z dzieciństwa pamiętam ballady gotyckie: „Wyprowadził ją na łączkę i połamał białe rączki i wydrapał czarne oczka”. Dobrze oswajały z upiorną rzeczywistością.

Upiorna to jest pandemia.

Józef Hen mówił, że gdy pytają: „Wokół wybuchały bomby, a ty budowałeś barykadę. Bałeś się?”, on odpowiada: „Nie, bo chciałem wszystko zapamiętać, żeby później to opisać”. Wyczułam, że trzeba być świadkiem pandemii i dokumentować to, co na świecie się dzieje, kiedy nagle zostaje ogłoszona kwarantanna, trzeba zacząć się temu przyglądać. Taki się znów obudził zmysł pisarski. Pisząc, naprawdę się mniej boisz.

Do schroniska dla ofiar przemocy trafiłaś w lutym 2021 r.

Po miesiącach tułaczki urząd gminy zaproponował nam dwupokojowe mieszkanie komunalne z kuchnią i salonem na stałe. Kiedy dostałam tę wiadomość, rozpłakałam się z radości. Wygląda na to, że już na zawsze zostanę w Anglii. Myślę o studiowaniu na jakimś kierunku związanym z opieką społeczną, pracą z dziećmi lub osobami starszymi. Nie chcę być uzależniona tylko od zarobków z pisania, to jest dobijające.

Często w schronisku byłam mediatorką, starałam się łagodzić stres, konflikty. A pracując w McDonald’s uspokajałam kobiety, sprzątałam za nie, jeśli źle się czuły. 15 listopada wyprowadzę się ze schroniska, zorganizuję meble, odbiorę moją kotkę Bronkę od znajomych byłego męża. Może się uda odzyskać też psa. I to będzie koniec naszej poniewierki. ©

WIOLETTA GRZEGORZEWSKA (ur. 1974) jest pisarką i tłumaczką. Od 15 lat na stałe mieszka w Wielkiej Brytanii, gdzie publikuje pod pseudonimem Wioletta Greg. Jej zbiór opowiadań „Guguły” (2014) znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike oraz w finale Nagrody Literackiej Gdynia, a przekład autorstwa Elizy Marciniak („Swallowing Mercury”) otrzymał nominację do Międzynarodowej Nagrody Bookera oraz trafił do finału Nagrody Literackiej im. Jana Michalskiego w Szwajcarii. W 2017 r. ukazała się jej powieść „Stancje”, w 2020 r. „Dodatkowa dusza”. Niedawno W.A.B. opublikowało jej nową powieść „Wilcza rzeka”.

Rozmowa z Wiolettą Grzegorzewską także w Podkaście Powszechnym: powszech.net/podkast

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021