Zręczny człowiek

Richardowi Leakeyowi udawało się wszystko, do czego się w życiu zabrał. Pomógł udowodnić, że kolebką ludzkości jest wschodnia Afryka, ocalił przed wyginięciem stada słoni i nosorożców, przeżył katastrofę lotniczą. Nie został tylko prezydentem.

31.01.2022

Czyta się kilka minut

Richard Leakey z czaszką Homo erectus. Kenia, 1985 r. / CHIP HIRES / GAMMA-RAPHO / GETTY IMAGES
Richard Leakey z czaszką Homo erectus. Kenia, 1985 r. / CHIP HIRES / GAMMA-RAPHO / GETTY IMAGES

Paleontologia była mu przeznaczona, choć długo przed nią uciekał. Odkrywcami i badaczami skamielin byli jego rodzice, Mary i Louis. Pół życia zeszło im na poszukiwaniu w krainie Wielkich Rowów Afrykańskich śladów najstarszych przodków człowieka. W 1964 r., w wąwozie Olduvai na pograniczu między Kenią i Tanzanią, niedaleko Parku Narodowego Serengeti, znaleźli szczątki i narzędzia człowieka zręcznego, Homo habilis, żyjącego między 2,5 a milionem lat temu, i ogłosili, że to właśnie on był pierwszym naszym przodkiem, a wschodnia Afryka – naszą kolebką.

Poszukiwawcze wyprawy nie zostawiały Leakeyom czasu ani uwagi na inne sprawy, w tym rodzinę. „Nigdy nie powiedziałbym, że w naszej rodzinie byliśmy sobie bliscy – powiedział kiedyś Richard Leakey, środkowy z ich trzech synów. – Nauka i wyprawy zawsze miały pierwszeństwo”.

Leakeyowie zabierali synów na wyprawy, starsi Jonathan i Richard pomagali w pracach przy wykopaliskach, ucząc się, chcąc nie chcąc, sztuki paleontologii. Zwłaszcza Richard zdradzał niezwykły instynkt poszukiwacza skamielin. Pierwszego odkrycia – szczęki wymarłego gatunku świni – dokonał jako kilkuletni brzdąc. „Byłem wściekły, gdy mi ją odebrali – wspominał po latach. – Do dziś czuję złość, jak sobie to przypominam”. Potem wiele razy narzekali z bratem, że wszystkie zasługi poszukiwawcze przypisywane były rodzicom.

Stare zadry sprawiły, że zerwał z paleontologią. Nie chciał mierzyć się z osiągnięciami rodziców. Jako szesnastolatek rzucił szkołę i oznajmił rodzicom, że studiować też nie zamierza (lubił się przechwalać, że uniwersytety odwiedzał wyłącznie jako wykładowca). Zamiast tego założył własną firmę, organizował wyprawy safari dla zagranicznych turystów, a kiedy zdobył licencję pilota, zabierał ich także w podniebne podróże nad Wielkimi Rowami Afrykańskimi.

Rodzice uszanowali jego wybór, a ojciec najął go nawet na zarządcę własnej wyprawy poszukiwawczej w dolinie Omo na zachodzie Kenii. Ale gdy Richard odkrył tam kolejną żuchwę, tym razem australopiteka, a znalezisko znów poszło na konto ojca, przeznaczenie upomniało się w końcu o młodszego z Leakeyów.

Czas juniora

Wściekły, postanowił skrzyknąć własną wyprawę. Miejsce miał już upatrzone. Podczas jednego z wycieczkowych lotów jego uwagę przyciągnęły skały na wschodnich brzegach Jeziora Rudolfa (dziś nosi nazwę Turkana). Instynkt go nie mylił. Geolodzy z Nairobi potwierdzili, że region Koobi Fora zbudowany jest z wulkanicznych osadów, uznawanych za najdoskonalsze miejsce na poszukiwanie skamielin.

Nie mówiąc nic ojcu, zwrócił się do Narodowego Towarzystwa Geograficznego z Waszyngtonu z prośbą o pieniądze na poszukiwania. Louis Leakey też liczył, że Towarzystwo przyzna mu kolejne fundusze na wykopaliska. Poczuł się upokorzony, gdy usłyszał, że pieniądze postanowiono przeznaczyć na koszty wyprawy jego syna, wówczas 23-letniego.

Jeszcze tego samego 1967 r. Richard wyprawił się do Koobi Fora, które, tak jak się spodziewał, okazało się kopalnią skamielin. W ciągu następnego dziesięciolecia Leakey znalazł tam setki skamieniałości australopiteków i członków gatunków Homo (w tym najcenniejszą czaszkę sprzed prawie 2 mln lat), a także mnóstwo ich narzędzi z kamienia. Za najcenniejszą zdobycz Leakeya uważa się „chłopca z Turkany”, doskonale zachowany szkielet ok. 12-letniego chłopca sprzed 1,5 mln lat, klasyfikowanego jako Homo erectus. Leakey odkrył go w 1984 r. Rzadko wybierał się już wtedy na wykopaliska.

Miał ledwie 24 lata, gdy w 1968 r. prezydent Jomo Kenyatta powołał go na dyrektora krajowych muzeów. Kenia dopiero od pięciu lat była niepodległym państwem, niewiele miała muzeów i raczej trzeba było je dopiero tworzyć, niż nimi zarządzać. Leakey sprawił się znakomicie i wkrótce kenijskie muzea zasłynęły jako najlepsze w całej Afryce.

Pisał też książki, podróżował z wykładami. Zyskał światową sławę. W 1977 r. trafił na okładkę tygodnika „Time”, cztery lata później wystąpił w serialu dokumentalnym BBC poświęconym początkom dziejów człowieka i został telewizyjną gwiazdą. Pod koniec lat 80. mówiono, że poza najlepszymi na świecie biegaczami nie ma sławniejszego Kenijczyka niż Richard Leakey.

Słonie i nosorożce

Rozgłos i podziw, jakie towarzyszyły Leakeyowi, nasunęły następcy Kenyatty, prezydentowi Danielowi arap Moi, myśl, by powierzyć mu misję ratowania kenijskich parków narodowych oraz słoni i nosorożców wybijanych przez kłusowników.

Kenia, jedna z najbogatszych afrykańskich kolonii, uzyskawszy w 1963 r. niepodległość, zaliczała się do najlepiej urządzonych krajów Afryki. Dodatkowo wspierał ją Zachód, którego w epoce zimnej wojny pozostała najważniejszą na Czarnym Lądzie sojuszniczką. Pod koniec lat 80. korupcja i nieudolność lokalnych dygnitarzy i ją jednak wpędziły w kłopoty. Kasa państwa świeciła pustką, a zła reputacja odstraszała cudzoziemskich dobrodziejów.

Co gorsza, po końcu zimnej wojny Kenia znalazła się w niełasce dawnych przyjaciół z Zachodu, którzy teraz zaczęli wytykać jej przywódcom upodobanie do dyktatorskich rządów i przymuszać ich do zaprowadzenia w kraju wielopartyjnej demokracji. Zachęceni w ten sposób przeciwnicy władz wszczynali uliczne zamieszki, a na zielonych wzgórzach dochodziło do krwawych porachunków między rywalizującymi ze sobą Kikujusami, Kalendżinami, Masajami i Luo. Z kraju spokojnego i zamożnego Kenia przeistaczała się w biedaczkę. Złote czasy przeżywali za to korzystający z chaosu kłusownicy, którzy w parkach narodowych Masai Mara, Tsavo i Amboseli urządzali polowania na słonie i nosorożce. W ciągu zaledwie dziesięciu lat liczba kenijskich słoni zmniejszyła się o trzy czwarte. Nosorożce wyginęły prawie wszystkie. Kenijskiej przyrodzie i turystyce groził krach, a na ich ratowanie nie było pieniędzy.

Moi liczył, że wyznaczając Leakeya do walki z kłusownikami przekona Zachód, by wyłożył pieniądze na ratowanie kenijskich parków narodowych. Znał dobrze Leakeya i wiedział, że tylko ktoś tak hardy i zawzięty może stawić czoła przestępcom. Zachód rzeczywiście przyjął jego nominację z radością, zachodnie rządy i banki nie pożałowały pieniędzy.

Leakey dostał od prezydenta Moi wolną rękę. Wtedy zażądał, by policjanci i strażnicy parków narodowych i dzikich zwierząt podlegali wyłącznie jemu, Leakeyowi, a nie jak dotąd ministrowi policji, objąwszy zaś nad nimi dowództwo, jedną trzecią ich zwolnił z pracy. Wyrzucił wszystkich, na których ciążyły zarzuty i podejrzenia o korupcję i konszachty z kłusownikami. Zastąpił ich nowymi strażnikami, o nieposzlakowanej opinii. Zapewnił im wysokie zarobki, by nie szukali dodatkowego dochodu u kłusowników. Utworzył z nich prawdziwe wojsko, uzbrojone w nowoczesne karabiny, samochody terenowe, a nawet śmigłowce i małe samoloty patrolowe. Wydał też rozkaz, by do napotkanych kłusowników strzelali bez ostrzeżenia. W kilka lat oczyścił parki narodowe z rabusiów i przemytników. Ocalił słonie, ale naraził się ludziom, którzy w jego królestwie dzikich zwierząt byli wyłącznie strażnikami albo groźnymi, niemile widzianymi intruzami.

Bwana mkubwa

„Mister Leakey myśli pewnie, że jest jakimś bwana mkubwa, wielkim paniskiem, że wszystkie rozumy pozjadał i rządzi naszymi parkami, jakby to była jego farma” – wyrzucał Leakeyowi William Ole Ntimama, ówczesny minister od samorządów i przywódca Masajów, którzy wydzierali parkom narodowym ziemię na pastwiska. Leakey zaś w wojnie o ziemię między dziką zwierzyną a ludźmi stanął po stronie zwierząt. Grodził parki drutem kolczastym, a całe wsie Masajów na jego rozkaz wysiedlono z Masai Mara. „Dobry Mister Leakey troszczy się o lwy, żyrafy i słonie, ale niedola ludzi jest mu obojętna”.

Zwyczaj mówienia ludziom prawdy w oczy zawsze przysparzał mu nieprzyjaciół. Wielu miało go za zarozumialca i chwalipiętę. Masajowie okrzyknęli go swoim najgorszym wrogiem. W tamtych latach nieraz słyszałem w Kenii, że wyznaczyli nagrodę za jego głowę. Kiedy w 1993 r. został ranny w katastrofie awionetki, w Nairobi plotkowano, że nie był to wcale wypadek. W wywiadzie udzielonym w 2014 r. „Newsweekowi” sam Leakey przyznał, że kładł się spać z nabitym rewolwerem pod ręką i że w dzień i noc nie odstępowali go rangersi ze straży przybocznej.

Do Masajów przyłączyli się ministrowie z kenijskiego rządu zazdrośni o sukcesy Leakeya i rozdrażnieni jego hardością. Zażądali od prezydenta, by kazał mu dzielić się z nimi zyskami z parków narodowych oraz pieniędzmi, jakie otrzymywał z Zachodu. A jeśli się nie zgodzi – przekonywali – niech idzie precz. Moi też miał już dość ciągłych pouczeń Leakeya. Prezydent uznał, że Richard zrobił już, co miał do zrobienia, i może odejść. Na początku 1994 r. kazał mu więc dzielić się z ministrami zyskami z parków i oddać strażników pod komendę ministra policji. Leakey trzasnął drzwiami.

Arka Przymierza

Przyznał potem, że dopiero wypowiedziawszy pracę, bez służbowego gabinetu i samochodu (a także bez wykopalisk, na których spędził młode lata), bez sekretarek, kierowców i służby, mając pięćdziesiątkę na karku, dostrzegł, jak żyją zwykli Kenijczycy i jak marnie sprawy się mają w kenijskim państwie. „Korupcja przeżarła wszystko. Na prowincji panuje bezprawie, policja gnębi niewinnych ludzi, a władze same napuszczają ludzi do plemiennych wojen – wyliczał w rozmowie z kenijskim pismem „The Economic Review”. – Wszystkiemu winien jest prezydent Moi i dlatego powinien odejść”.

W czasach gdy Kenia, brytyjska kolonia, wybijała się na niepodległość, biali osadnicy bali się Jomo Kenyatty, wodza najliczniejszych w kraju Kikujusów, zapatrzonego w socjalizm i popierającego powstańców Mau Mau, którzy gromili białe farmy. Nie ufali też jego zastępcy, jeszcze radykalniejszemu Jaramogiemu Ogindze Odindze, przywódcy Luo znad Jeziora Wiktorii. Gdyby to biali mogli wybrać Kenii czarnego prezydenta, zagłosowaliby na Daniela arap Moi, wodza Kalendżinów z Wielkich Rowów Afrykańskich, wycofanego i po wiktoriańsku konserwatywnego. Byli zachwyceni, kiedy pokłóciwszy się z Ogingą Odingą, Kenyatta wziął sobie właśnie Moi na zastępcę. A kiedy Kenyatta umarł w 1978 r. na urzędzie, Moi przejął po nim władzę.

Pod jego rządami Kenia stała się konserwatywnym, przyjaznym Zachodowi państwem, spokojnym i w miarę zamożnym. Moi władał nim jak afrykański patriarcha, wymagając posłuszeństwa i szacunku i nie znosząc żadnego sprzeciwu. Póki trwała zimna wojna, Zachód wybaczał swojemu kenijskiemu sprzymierzeńcowi dyktatorskie zapędy, ale gdy się skończyła, zaczął domagać się od Kenijczyka, by i on szedł z postępem i nowymi czasami.

Przyparty do muru Moi zgodził się na wolne wybory w 1992 r. Wygrał je, bo jego przeciwnicy nie potrafili wyłonić spośród siebie wspólnego kandydata. Razem zebrali ponad dwie trzecie głosów, ale podzieleni zmarnowali je i pozwolili, by to Moi został zwycięzcą, choć głosowała na niego niespełna trzecia część wyborców. Wybory rozbiły opozycję. Jej przywódcy zarzucali sobie zdradę, obarczali się nawzajem winą za zmarnowaną szansę, a niektórzy dawali przekupywać prezydentowi i przechodzili do jego obozu. Kenijczycy, rozczarowani bardziej opozycją niż prezydentem, odwrócili się od polityki.

Leakey wraz z grupą „młodych gniewnych”, kenijskich adwokatów i działaczy praw człowieka z Paulem Muite na czele, postanowili, że do kolejnych wyborów skrzykną opozycję w zgodne przymierze i odbiorą władzę prezydentowi. Nazwali partię Safiną, co w języku suahili oznacza „arkę”. W Safinie, jak w arce Noego, miało się znaleźć miejsce dla wszystkich i wszystkich miała ocalić przed katastrofą dalszej tyranii.

Moi, na wieść o tym, że Muite zakłada nową partię opozycyjną, nawet się ucieszył. Im więcej partii, tym bardziej się skłócą, tym bardziej podzielą między siebie głosy niezadowolonych. Stropił się jednak, kiedy mu doniesiono, że „ojcem chrzestnym” Safiny jest Richard Leakey. „Jeśli Leakey ma być szefem nowej partii, to znaczy, że jest to poważna sprawa. – mówił mi w 1995 r. Nicholas Koch, ówczesny szef biura Reutersa w Nairobi. – To człowiek o czystych rękach, wolny od etnicznych uprzedzeń, znany i szanowany w całym świecie. A jako biały, który chce zostać prezydentem Kenii, rozpali w Kenijczykach zainteresowanie polityką, które, ku zadowoleniu władz, bardzo po ostatnich wyborach wygasło”.

Moi bał się też, że Leakey, znakomity organizator, dzięki swoim zagranicznym koneksjom zdobędzie pieniądze, niezbędne, by pokonać w wyborach rządzącą partię. Pamiętał również o tym, jak wielu jego rodaków święcie wierzyło, że Leakey ma jakąś nadprzyrodzoną moc, która sprawia, że wszystko mu się w życiu udaje i że wychodzi z każdej opresji. Czy inaczej przeżyłby katastrofę awionetki? Zmiażdżonych nóg nie udało się co prawda uratować i lekarze musieli je amputować poniżej kolan, ale nauczył się tak dobrze chodzić w przygotowanych w Anglii protezach, że ktoś, kto go nie znał, nie odgadłby, że jest kaleką.

Muzungu, czyli przybłęda

Prezydent dał znak do nagonki na Lea- keya. Opowiadał na wiecach, że muzungu, biały przybłęda, chce zniewolić Kenię, przywrócić w niej brytyjskie rządy, że sprzymierzył się z Ku Klux Klanem, włoską mafią i kardynałami z Watykanu, że zakłada w Ugandzie partyzantkę, że jest rasistą i zadeklarowanym bezbożnikiem, który pobożnych Kenijczyków może tylko gorszyć. Masajscy wojownicy, maroni, nachodzili farmę Leakeya na wzgórzach Ngong (na tych samych wzgórzach farmę miała też Karen Blixen), a w Nakuru bojówkarze z młodzieżowej przybudówki rządzącej partii napadli na Leakeya i wychłostali go batogami.

Wyparli się Leakeya biali rodacy (w tym jego brat, Philip, który był w rządzie Moi ministrem od przyrody, a także posłem rządzącej partii). Zostali w Kenii i wyrzekli się polityki, licząc, że w zamian czarni pozwolą im zachować wszystko, co wcześniej sprawując władzę zdobyli. Obawiali się, że wdzierając się do polityki, Leakey unieważni tę niepisaną, ale obowiązującą umowę. „Ci ludzie mnie nudzą – powiedział w jednym z wywiadów. – Tak naprawdę nie czują się w Kenii u siebie, nawet nie próbują się integrować. Nie znają tutejszych języków, a dzieci posyłają na naukę do Anglii lub Południowej Afryki i narzekają, że w Kenii nie mają żadnej przyszłości. A ja czuję się w Kenii tak bardzo u siebie, że mam prawo krytykować prezydenta”. Jego dziadek, misjonarz, przybył do Kenii w 1902 r., a Leakey przyszedł na świat już w Afryce. Uważał się za Kenijczyka i Afrykanina, władał językami suahili i kikuju.

„Jestem tak samo dobrym Kenijczykiem jak prezydent Moi. I mam takie samo prawo jak on, by zajmować się polityką i ubiegać o władzę – powiedział w innym z wywiadów. – Jeśli Kenijczycy wybiorą mnie na swojego przywódcę, to stanę na ich czele”.

Na własny rachunek

Władze zwlekały dwa lata, by zarejestrować Safinę. Zrobiły to dopiero w 1997 r., niedługo przed wyborami, nie dając jej czasu na kampanię. Debiut nie wypadł olśniewająco, Safina przegapiła swój dobry czas. W wyborach zdobyła cztery mandaty. Piąty otrzymała z puli rozdzielanej przez prezydenta. Dostał go Leakey, który w wyborach nie startował. W wyborach prezydenckich zwyciężył znowu Moi, przedłużając panowanie na kolejną i ostatnią już pięciolatkę. Leakey nie został białym prezydentem ani nawet nie stanął do elekcji, ale badacze miejscowej polityki przyznają, że odmienił ją na lepsze bardziej niż ci, których wybierano na najwyższe urzędy.

Objął jednak wysoki i ważny urząd. W 1998 r. Moi zaproponował mu, by został szefem jego kancelarii prezydenckiej i całej służby cywilnej. Miał wyplenić korupcję wśród urzędników i przekonać bankierów z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, by nie odmawiali Kenii dalszych pożyczek, bez których jej gospodarka wyzionęłaby ducha. Przyjął propozycję, oddał poselski mandat, wystąpił z Safiny. Już sama nominacja sprawiła, że zachodni bankierzy spojrzeli na Kenię życzliwszym okiem, dali się przekonać i zgodzili się dalej pożyczać Kenii pieniądze.

Ale gdy tylko Leakey uporał się z zadaniem, Moi znów zwinął rozpostarty nad nim parasol ochronny. Ministrowie, których władzy i przywilejom zagrażał, natychmiast rzucili się mu do gardła. Wiosną 2001 r. Leakey złożył wypowiedzenie. Ogłosił, że wraca na swoją farmę, ale przyjął też zaproszenie z nowojorskiego uniwersytetu i podróżował za ocean z wykładami z antropologii.

Na koniec znów zajął się ratowaniem słoni, ponownie zagrożonych przez kłusowników. W 2015 r. posadę prezesa zarządu Kenijskiej Służby Przyrody powierzył mu prezydent Uhuru Kenyatta, syn Jomo, prezydenta założyciela, który nastał w 2013 r. Tym razem, troszcząc się o dzikie zwierzęta, pamiętał też o potrzebach ludzi. Zgodził się, by Chińczycy pociągnęli przez leżący na południe od Nairobi park narodowy linię kolejową do Mombasy. Wytargował jednak, by położyli tory na wysokim na 20 metrów wiadukcie, biegnącym przez cały park. Martwiły go spowodowane przez ludzi zanieczyszczenie środowiska naturalnego i zmiany klimatu. „Z kłusownikami jakoś sobie poradzimy – mawiał. – Ale jak ocalimy dzikie zwierzęta, jeśli parki narodowe, w których żyją, przemienią się w pustynię. Narobiliśmy strasznego bałaganu, nie ma co”.

Umarł drugiego dnia 2022 roku, na swojej farmie na wzgórzach Ngong, przeżywszy 77 lat.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2022