Marsz, który jest niewiadomą

„Nie możemy zatrzymać wojny, ale idziemy. Dla sprawy, idei, symbolu” – opowieść o ludziach, którzy porwali się na dojście do syryjskiego Aleppo, a nie potrafią zorganizować śniadania.

05.01.2017

Czyta się kilka minut

Uczestnicy Marszu na terenie byłego lotniska Tempelhof, Berlin, 26 grudnia 2016 r.  / Fot. Markus Schreiber / AP / EAST NEWS
Uczestnicy Marszu na terenie byłego lotniska Tempelhof, Berlin, 26 grudnia 2016 r. / Fot. Markus Schreiber / AP / EAST NEWS

Jedni jeszcze dosypiają, wciśnięci w śpiwory jak larwy w kokony. Inni już je zwijają. Janek stoi na głowie, Iris medytuje, Keder wraca z psem ze spaceru.

Kilkadziesiąt osób, które jeszcze przedwczoraj się nie znało, nagle razem przeciąga się do życia na środku sali gimnastycznej w niemieckim Zossen – niewielkim miasteczku na południe od Berlina. Razem śpi, je, rozmawia. A przede wszystkim – maszeruje.

Co to znaczy: „szalone”

– Wojna w Syrii zmieniła Europę. Wszyscy jesteśmy częścią tego nowego świata i nie możemy się już z tego wyplątać – tak mówi Keder Konuk, profesor języka i literatury tureckiej. Córka imigrantów, na marsz przyszła ze swoją partnerką, córką i psem Tobim. – To prosty pomysł. Maszerujemy, by zwrócić uwagę i zmusić ludzi do myślenia. Przecież ci, którzy do nas przybyli, a których tak wielu się boi, mieli ku temu powody. Skupmy się na źródle problemu. Po prostu – argumentuje Konuk.
„Marsz cywilów do Aleppo” wyruszył 26 grudnia z dawnego berlińskiego lotniska Tempelhof, dziś ośrodka dla uchodźców. Jego uczestnicy przejdą – zgodnie z planem – ponad trzy tysiące kilometrów, dla pokoju w Syrii. „Mamy dość bierności. Myślicie, że to szalone? My uważamy, że to szalone siedzieć i czekać, aż wszyscy zginą!” – napisali w manifeście.

Trasa przebiega wzdłuż tzw. szlaku uchodźczego, tyle że w odwrotną stronę: przez Niemcy, Czechy, Austrię, Słowenię, Chorwację, Serbię, Macedonię, Grecję i Turcję. Organizatorzy przewidują, że jeśli uda się pokonać dziennie dystans 20 km, trasa powinna zająć około trzech i pół miesiąca.

Organizatorów jest ponad pięćdziesięciu. Niespełna dwa miesiące temu spontanicznie dołączyli do pomysłu Anny Alboth – Polki mieszkającej w Niemczech, autorki bloga „Rodzina bez granic” i inicjatorki akcji zbierania śpiworów dla uchodźców „Gość-inność”.

Dzięki nim w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia na płycie starego berlińskiego lotniska stawiło się kilkaset osób gotowych do marszu.

Biała flaga

Dzień przed startem Anna Alboth czuje się trochę jak przed weselem albo porodem: podekscytowana, jednocześnie pełna obaw i ciepłych słów napływających od tysięcy ludzi.
Już na lotnisku czuje pierwsze zgrzyty. Do marszu dołączają Syryjczycy z flagą rewolucyjną. A przecież na marszu miała być tylko biała, apolityczna.

Część Syryjczyków odłącza się od razu, część zostaje. Ale wieczorem, kiedy siadają w kręgu, temat białej flagi powraca. Dla jednych to symbol pokoju, drugich – bezsilnego poddania się reżimowi, który zabił już prawie pół miliona ludzi, kilka milionów zmusił do opuszczenia kraju, a kolejnych kilkanaście uczynił tzw. wygnańcami wewnętrznymi. Czy można więc iść tylko w imię humanitaryzmu?

Muhammad Abu Hajar, jeden z Syryjczyków, który wycofał swoje poparcie dla marszu, pisze na Facebooku: „To aroganckie i szkodliwe iść w marszu przeciw oblężeniu miasta [Aleppo – red.] i nie wspominać powodów, dla których jest oblężone. Odmawiam utożsamienia mojej sprawy z uprzywilejowanymi »aktywistami«, którzy idą pogrążeni w »białym pokoju« tak głęboko, że nie odróżniają oprawców od ludzi, którzy bronią prawa do godności. Nie można odseparować sprawiedliwości od pokoju”.

Emocjonalna dyskusja trwa sześć godzin. Alboth płacze. Zwolennicy rewolucyjnej flagi grożą, że jeśli nie będą mogli z nią pójść, zniszczą inicjatywę. W końcu zdecydowana większość zebranych zgadza się, aby z nią szli. Ale rano, pod wpływem nowych informacji, organizatorzy zmieniają zdanie. Co stanie się powodem kolejnej emocjonującej debaty.

Ale to dopiero wieczorem. Teraz przychodzą miłe panie z miasteczka z kawą, koszem bułek, sokami, serami i domowymi ciasteczkami. I kilku uchodźców, którzy mieszkają w Zossen. Jeden gra na gitarze. Nastrój robi się świąteczny.

Nad kanapką zastanawiamy się z Antoniną, studentką pracy socjalnej z Berlina, jak by to było, gdybyśmy byli uchodźcami.

– Ale my właśnie zawiązałyśmy się po to, by ich przywitać! – mówią Antoninie panie z Zossen. – I nie mogłyśmy się doczekać przez wiele miesięcy, aż w końcu przyjechali. Przyniosłyśmy im zupę i śniadanie, jak wam.

Polacy najliczniejsi

Deszcz siąpi, ale kilometry gubią się w rozmowach.

„Kocham cię”.

„Jesteś miły”.

„Dziękuję. Shukran”.

Wesoła Jana, filolożka, podłapuje arabskie słówka od Akila Taleba, który do Berlina przybył jakiś czas temu właśnie z Aleppo i mieszka z rodziną Albothów. A potem pyta: – Jakie jest twoje największe pragnienie?

Akil zastanawia się: – Żeby wszyscy, którzy tu idą, byli zdrowi. To niesamowici ludzie. To po pierwsze. Po drugie, żebym znalazł tu żonę i pracę. A po trzecie, żeby zapanował pokój w Syrii.

Akil niesie reklamówkę. Najpierw częstuje makowcem, potem czekoladą z pomarańczą. Stara się dużo dawać, choć jest zmęczony. W kraju zostawił czworo dzieci, żonę, pracę mechanika. – To, co było tam, odcięte. Na zawsze. Nie ma powrotu. Życie zostało za mną. Tu muszę je mieć na nowo – tłumaczy mieszanką angielskiego i niemieckiego, za którą przeprasza (uczy się obu języków naraz od przyjazdu). Mówi, że będzie szedł do początku stycznia, bo wtedy musi się stawić w berlińskim urzędzie, jak co kilka tygodni. Mówi też, że chciałby zobaczyć Warszawę: – Polacy i Syryjczycy są podobni. Mają szczere serca i wiedzą, co jest ważne – uśmiecha się.

Polaków jest w marszu mnóstwo: są najliczniejszą z 14 narodowości, których przedstawiciele dołączyli do marszu. Przyjechali z Warszawy (jak Paweł Cywiński i Marysia Złonkiewicz, współtwórcy portali Post-turysta i Uchodzcy.info), z Wrocławia, Krakowa, Opola. Idą, bo przeczytali w mediach, bo znają Annę Alboth. Bo – jak mówią – wstydzą się za linię polityczną, jaką wybrał nasz kraj, i chcą pokazać, że myślą inaczej. Większość dołącza do marszu tylko na kilka dni.

Wojtek, licealista z Łodzi, zastanawiał się, czy marsz odda jego zdanie na temat skomplikowanej sytuacji w Syrii, czy się nie upolityczni: – Idę dla idei humanitaryzmu. To wypływa z chrześcijańskiej wiary – podkreśla.

Maszeruje z wielkim plecakiem. Przez kilka dni, na tyle zgodzili się rodzice. Potem wraca do szkoły. Gdy cytujemy krytyków, że marsz nie będzie miał wpływu na sytuację w Syrii, Wojtek się ożywia. Ma 17 lat, a już dwukrotnie pracował jako wolontariusz w obozach dla uchodźców: ubiegłej zimy w Dimitrovgradzie przy granicy bułgarsko-serbskiej, latem w Grecji.

– Przekonałem się, że nie bieda czy brak jedzenia, ale bezczynność i niepewność jutra są największymi problemami w obozach. Chcę pokazać tym ludziom, że nie są pozostawieni sami sobie. Świadomość, że ktoś o tobie myśli i chce ci pomóc, może być uskrzydlająca – zapewnia.

Rozmowy w drodze

Zaczynają się nad krojoną marchewką, na trasie, podczas posiłków. Równie naturalnie się kończą. Nikt nie ma nic innego do roboty niż rozmawiać albo po prostu być. Uczestnicy zauważają więc, komu trzeba coś podać, pomóc wnieść Kubę – brata Anny, który jest na wózku – albo posprzątać. Czują, że dzieje się tu coś ważnego, i z trudem się od tego odłączają. Paweł zrywa się na chwilę z marszu, by popracować parę godzin i móc zostać kilka dni dłużej, Karolina informuje rozżaloną rodzinę, że jeszcze dwa dni.

Keder Konuk, gdyby mogła, poszłaby do końca. Powstrzymują ją zobowiązania rodzinne, zawodowe i fakt, że jest – jak mówi – na czarnej liście prezydenta Erdoğana. Znalazła się w kręgu podejrzanych, gdy w 2016 r. razem z 1127 tureckimi wykładowcami akademickimi podpisała petycję pokojową w sprawie Kurdów, za co prezydent pod pretekstem „propagandy na rzecz organizacji terrorystycznej” i „znieważenia narodu tureckiego” zwalnia z uczelni i wtrąca do więzienia. Keder pomaga im znaleźć pracę w Niemczech. Jej partnerka pisze książkę o uchodźcach, a 13-letnia córka pomaga im w ramach szkolnej inicjatywy: szuka rodzin do pary (mamom dała pod opiekę Afgańczyków z trójką dzieci). Decyzja o udziale w marszu była więc naturalna.

Gdy idziemy przez las, Keder opowiada o swoich rodzicach, którzy przyjechali tu w latach 60. jako gastarbeiterzy, i o tym, jak zmieniał się kraj. – Stare homogeniczne Niemcy już dawno nie istnieją.

Inne kraje też się zmienią. Jest nowa różnorodność. Nie można mówić po prostu o muzułmanach. O kim mówisz? O trzecim pokoleniu imigrantów? O nowych przybyszach? O sunnitach czy szyitach? Świeckich czy wierzących? To samo dotyczy narodowości: człowiek nazywany Turkiem może być Kurdem lub Ormianinem. Otwarto puszkę Pandory i już wiemy, że świat jest bardziej skomplikowany niż stereotypy, którymi się posługujemy, i które wykorzystują politycy. Nie ma powrotu – twierdzi Keder.

Między frontami

Wieczorem wszyscy z ulgą moszczą się w kolejnej sali gimnastycznej. Według planu każdy uczestnik miał sobie zapewnić namiot, sprzęt i jedzenie, ale drużynie organizatorów udaje się trafić na burmistrzów, którzy otwierają sale, stare kina czy budynek straży pożarnej. A życzliwi mieszkańcy przynoszą zupę, wino, ciastka, mandarynki.

Co sala, to krąg i zebranie.

Drugiego wieczoru trzeba wytłumaczyć, skąd zmiana frontu w sprawie flagi.

– Przeczytaliśmy komunikaty w mediach na świecie. Wrzucono nas do pudełka „rebelianci”, a my w nim nie jesteśmy – mówi Alboth, którą nazwano już nawet terrorystką.

Powodów jest też więcej. Okazało się, że arabskie tłumaczenie Civil March for Aleppo na Facebooku zawierało rewolucyjną agitację. „Nie możemy reprezentować wszystkich. Wypowiadamy się w imieniu wszystkich oblężonych cywilów (nie tylko z Aleppo). To marsz pokoju wszystkich cywilów dla cywilów w Syrii” – piszą więc na Facebooku organizatorzy.

Duński dziennikarz mówi przewrotnie: – Będę szedł do końca. Albo tak długo, jak nogi mi pozwolą. Jestem ciekaw ludzi, którzy porywają się na dojście do Aleppo, a nie potrafią zorganizować śniadania.

Wszystko tu rodzi się w działaniu: od ustalenia pory gaszenia światła czy gotowania wspólnych posiłków przez dyskusję, co krzyczeć do niewielkiej kontrmanifestacji partii AfD (to Alternatywa dla Niemiec, partia eurosceptyczna i antyimigrancka) na rynku w Zossen. Ktoś rzuca więc „Pokój dla Syrii” – i wszyscy podłapują. Dyskutują też, jak rozmawiać z dziennikarzami, których na marszu jest nadreprezentacja.

Debatę o dziennikarzach wywołał Billy Six – niemiecki youtuber, który prowadzi kanał o antyislamskim i antyuchodźczym wydźwięku. Tłumaczy, że był siedem miesięcy w Syrii. Jego poglądy doprowadzają obecnych na sali Syryjczyków do płaczu. Wychodzą. Niechęć do Sixa wisi w powietrzu. Pewna Niemka proponuje: a może poszedłbyś z nami przez tydzień nie jako dziennikarz, tylko człowiek? Billy jest jednak zbyt urażony, odmawia. W nocy odchodzi.

Co możemy, czego nie

Iris Jäger, która zaproponowała wspólny marsz youtuberowi, ma 47 lat. Ale wygląda starzej. Jej życie dzieli się na przed i po samobójczej śmierci syna. Przed była dobra w zarządzaniu. Po – mieszka w ekowiosce Zegg w brandenburskim uzdrowisku Bad Belzig (dla ponad 100 osadników ważny jest alternatywny sposób życia, oparty na ekologii, rozwoju duchowym itd.). Każdego dnia marszu uczy się angielskich słów. Każe sobie zapisać „rozwiązanie” i „współczucie”.

Mówi, że zbliżyła się do uchodźców przez traumę. Oni – ucieczki, ona – utraty syna. Do marszu dołączyła, gdy tylko dostała maila od znajomej: – W ostatnich czterech latach przeszłam ziemię trzy razy. Jedną z tras wyznaczyło moje życie: z Berlina, gdzie dorastał mój syn, do Bawarii, gdzie ja się urodziłam. Szliśmy w żałobie z jego ojcem, jakieś 700 km. To było uzdrawiające, tak iść z bólem przez naturę – opowiada i rozgląda się po sali. – Jestem zachwycona, jak wielu ludzi chce się obudzić. Nie możemy zatrzymać wojny. Ale możemy kogoś dotknąć, jak Gandhi. Może uratować jakieś życie?

– Musimy znaleźć sens tego marszu, bez huraoptymizmu, bez podbijania bębenka – mówi Jan Słowiński, psycholog z Wrocławia. Zauważa, że niektórzy porównują marsz do tzw. krucjat dziecięcych, pacyfistycznej idei z XIII wieku (zakończyły się tak, że ich uczestnicy zginęli lub trafili do niewoli). Zatem trzeba strzec się naiwności.

Jan miał podjąć pracę w obozie dla uchodźców w Grecji, gdy dowiedział się o inicjatywie marszu i porzucił konkret dla symbolu: – Myślę, że ten marsz ma szansę stać się bodźcem do pracy nad napięciami między kulturami i narodami. A może ekumeniczną pielgrzymką? Warsztatem demokracji?

Na razie marsz idzie dalej. Dziewiątego dnia – we wtorek 3 stycznia – dotarł do miejscowości Schönfeld w Saksonii. Piętnastego dnia, 9 stycznia, miał wejść na teren Czech. I na razie nadal nie wiadomo, co z niego wyniknie.

I mieliśmy królestwo

7-letnia Hania Alboth już dwa tygodnie przed wymarszem pytała każdego gościa w domu: – Idziesz z nami do Aleppo? A dlaczego nie? A co masz lepszego do roboty?

Teraz razem z młodszą o dwa lata Milą czasem idą, a czasem jadą. Mila zasypia na kolanach mamy, która debatuje w kręgu organizatorów. Hania pozyskała nowe dorosłe koleżanki.

31 grudnia mama publikuje jej zapiski z pamiętnika (pisownia oryginalna):

Dzisiaj spałam w kamperze.
I podłoga była ciepła.
I nam wybrali najlepsze mjejsce do spanja.
I pan nam srobił ciepłą herbate.
I buty były ciepłe.
I było śmiesznie.
I spałam pot kodrą.
I nie ściałam stawaci.
I mjeliśmy królestwo
”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017