Obama i słaba Europa

Większość Europejczyków zareagowała na reelekcję Baracka Obamy jak na spełnioną obietnicę wybawienia. Czy słusznie?

12.11.2012

Czyta się kilka minut

Gdyby to Europejczycy wybierali prezydenta USA, Obama nie musiałby prowadzić żadnej kampanii. Aż 91 proc. Niemców deklarowało, że głosowaliby na starego-nowego prezydenta (sondaż telewizji publicznej ARD). W większości krajów europejskich wynik byłby zapewne podobny. Ale europejska miłość do Obamy to odruch czysto emocjonalny, a nie racjonalna kalkulacja polityczna. W istocie, z punktu widzenia Europy, jej relacje ze Stanami często były prostsze, gdy w Białym Domu zasiadał Republikanin. Tacy republikańscy prezydenci jak Nixon, Reagan czy Bush senior traktowali zwykle poważniej sojusznicze zobowiązania USA wobec Europy. Natomiast obecny przegrany, Mitt Romney, tonem swych wypowiedzi przypominał czasem kanciasto-wojowniczego Busha juniora; w oczach wielu Europejczyków mogło to sprawiać wrażenie nieco staromodne.

Ale założenie, że podczas drugiej kadencji Obamy na atlantyckim niebie nad Europą i Ameryką świecić będzie tylko słońce, byłoby naiwne. Co najmniej od końca ery Clintona Europa nie jest w centrum zainteresowania polityki zagranicznej USA. Henry Kissinger, sekretarz stanu za Nixona, tak podsumował kiedyś nastawienie Stanów do Unii Europejskiej: „Europa nie ma numeru telefonu”. Chciał w ten sposób skrytykować fakt, iż Unia mówi wieloma głosami i nie ma politycznego centrum z prawdziwego zdarzenia. Poza tym, od rozpadu „bloku wschodniego” i zjednoczenia Niemiec, Europa nie jest już – z punktu widzenia USA – regionem, gdzie występowałby jakiś, jak mówią Amerykanie, problem strategiczny. Europejczycy muszą się uczyć bardziej samodzielnego troszczenia się o swe sprawy; muszą emancypować się od potężnego amerykańskiego „ojca”, który chronił ich przez kilkadziesiąt lat. To proces, który długo jeszcze nie będzie ukończony.

W Europie często ubolewano, że także Obama niezbyt interesuje się Starym Kontynentem i całą uwagę kieruje na Azję. Tak będzie zapewne również w ciągu najbliższych czterech lat. Już w dwa dni po wyborach Biały Dom ogłosił, dokąd Obama uda się najpierw: oczywiście do Azji. Ale też sami Europejczycy są winni transatlantyckiej mizerii – i w mniejszym stopniu chodzi tu o kryzys w strefie euro (Stany są bardziej zadłużone), bardziej o niedostateczne zdolności obronne Europy i jej niemożność angażowania się w rozwiązywanie konfliktów w różnych regionach świata.

Obama nie jest pierwszym prezydentem USA, który z tego właśnie powodu patrzy z pewną pogardą na europejską niejednomyślność i słabość jej przywództwa. Powiedzmy to wyraźnie: Stany nie mogą, przy całej przyjaźni, zajmować się dłużej europejskimi problemami. Ich własne problemy są dostatecznie wielkie. Madeleine Albright, zręczna sekretarz stanu za prezydentury Clintona, powiedziała kiedyś, że USA są indispensable nation: krajem, bez którego udziału nie można rozwiązać żadnego globalnego kryzysu. Dotyczy to nie tylko Bliskiego i Środkowego Wschodu (Iran). Na liście amerykańskich priorytetów coraz wyżej umieszczony jest obszar Pacyfiku, z rywalem w postaci Chin.

Choć Europa nie dopracuje się szybko unii politycznej – gdyż tylko to może sprawić, że Stany będą traktować ją jak globalnego partnera – relacje transatlantyckie pozostaną ważne. Można je ożywić np. przez realizację planowanej od dawna strefy wolnego handlu między Unią i USA.

Gospodarka zawsze była dobrym spoiwem – także dla relacji politycznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2012