O czym się nie mówi

Otwarte konfrontowanie się z własną przeszłością nie ma dobrej prasy. W najlepszym razie uważa się je za poprawnościową manierę garstki wykształciuchów, w gorszym za wysługiwanie się obcym lub zdradę.

16.09.2013

Czyta się kilka minut

Warszawa, „Gazeta Wyborcza”, a w środku manifest Daniela Cohn-Bendita i Felixa Marquardta: „Tak, kibicujmy nadal narodowym drużynom futbolu czy rugby. Lecz nie pozwólmy, aby przywódcy polityczni wciąż nas ogłupiali i wbijali w urojoną dumę złudzeniami, że państwo narodowe jest odpowiednim narzędziem polityki naszych czasów”. I dalej: „Musimy naszym krajowym politykom uświadomić, że już nie kupujemy ich nacjonalistycznego oszustwa. I nie podzielamy ich strachu, że przestaną cokolwiek znaczyć, jeśli powierzymy instytucjom europejskim, takim jak Komisja Europejska i Parlament Europejski, rolę i władzę, na jakie zasługują”.

Portal wPolityce.pl: „jak można poważnie traktować media, które publikują manifest Cohn-Bendita, obrzydliwego pedofila, którego niestety chroni francuskie prawo? »Wyborcza« jest w swoim działaniu obrzydliwie konsekwentna, wcześniej zapraszając zboczeńca do debaty, teraz publikuje jego manifest – przepis na nowoczesną Europę oraz analizę demokracji. »W demokracjach polityka zawsze była sztuką balansowania pomiędzy zaspokajaniem ludzkich pragnień a tym, co rzeczywiście da się zrobić« – znając pedofilskie ciągoty Cohn-Bendita, takich słów nie da się odczytywać nie przez ten pryzmat”.

Gorzów Wielkopolski, dworzec autobusowy, elegancko wyglądający pan przemawia do pasażerów. Głosem równie eleganckim jak jego odzież nawołuje o jasność etnicznych kryteriów w polskim parlamencie: „Żebyśmy nareszcie mogli wiedzieć, kto jest kim, powinny powstać kluby posłów polskich, niemieckich, żydowskich, ukraińskich i innych. Nie ma powodu ukrywać narodowości, dlaczego narodowość jest ukrywana? Czy to jest nacjonalizm?” – pyta. I odpowiada pytaniem: „A co jest złego w nacjonalizmie?”. „Co pan o tym sądzi” – to do mnie.

Nie sądzę, tylko dziwię się trochę, że manifest Cohn-Bendita i Marquardta zdaje się nie wzbudził u nas większego zainteresowania. Pewnie naiwny, lewacki, zboczony. Tymczasem na stronach opinii „New York Timesa” można znaleźć wypowiedzi zupełnie poważne, np. list pana Jamesa Leavy’ego z Paryża, piszącego o realnym problemie z dwustuletnią historią, która wyolbrzymiła kategorie narodowe, a także ze współczesnością, która – poprzez edukację – problemów tych nie likwiduje. „Prawdziwe wyzwanie to zmiana Europy państw w Europę ludzi. Jeśli oczekujemy, że ludzie pójdą do głosowania jako obywatele Europy i tym samym nastąpi początek transformacji, to początek ten nigdy się nie wydarzy. Dobrym początkiem mogłaby być jedynie uczciwa konfrontacja Europejczyków z ich własną przeszłością”.

To nie jest pogląd odkrywczy, lecz nie jest też trywialny. Mógłby zostać uznany za rodzaj drogowskazu (drogowskazy nie bywają odkrywcze), jednak w naszym cynicznym języku funkcjonuje jako synonim nadętego nudziarstwa lub narzędzie podstępnej demoralizacji. Otwarte konfrontowanie się z własną przeszłością nie ma dobrej prasy. W najlepszym razie uważa się je za poprawnościową manierę garstki wykształciuchów, w gorszym za zaprzaństwo, wysługiwanie się obcym lub po prostu zdradę. Coraz wyżej ceni się za to idealizację, manifestowanie wierności, patriotyczną krzepę. Celuje w tym spora grupa polityków i publicystów, paru poetów, oczywiście kibice i, odnoszę wrażenie, rosnący zastęp gwiazd estrady.

To ostatnie towarzystwo jest dla analizy zjawiska najciekawsze i najbardziej symptomatyczne. Gdybym był Prezesem, chuchałbym na to środowisko i dmuchał, bo przemiana tych panów wpisuje się w najważniejszy pakt szczerej i ostrej muzyki – założenie o autentyczności postaw i przekonań, które usprawiedliwia wszelkie nieudolności i głupstwa – i ma szansę doprowadzić do wybuchu pożądanej przez PiS kompensacyjno-narodowej epidemii. Wpływ, jaki wywierają, jest z tego punktu widzenia bezcenny, gdyż odnosi się do nadal nieprzekonanych, niezaliczonych w szeregi i w ogólności opornych. O wpływie „wPolityce”, „W sieci”, a nawet Radia Maryja nie ma co mówić, gdyż ich rola polega na czym innym – na utrzymaniu elektoratu w stanie podwyższonej gotowości uczuć (i obniżonej myśli).

Ale dlaczego mówię „epidemii” lekceważąco? Wcale nie, gdyż taka influencja byłaby w moich (krótkowzrocznych) oczach niebezpieczna, na zasadzie: nasi kwadratowi patrioci urodzą waszych kwadratowych patriotów, albo jak trafnie zauważył jeden z niemieckich profesorów – nasze Hupki wezwą na scenę wasze Hupki. Co więcej, o zgrozo, zazdroszczę autorom manifestu entuzjazmu, optymizmu, ciut pojemniejszej wizji człowieczeństwa i, jakby to powiedzieć, czasami błogosławionych niedostatków zdrowego rozsądku.

Ale wróćmy do piosenkarzy. Paweł Kukiz wprawdzie zatytułował swą ubiegłoroczną płytę w stylu prowokacyjnie militarnym („Siła i honor”), lecz potrafił wykazać się daleko idącym zmysłem historycznego kompromisu. W utworze „Heil Sztajnbach” proponuje następujące rozwiązanie kwestii, które przed kilku laty zaprzątały uwagę społeczeństwa:

Pomódl się, kobieto, za tych swoich braci,
Których siłą w Wehrmacht Adolf Hitler brał
Pomódl się na grobach tych, co poginęli
Zostaję tutaj, ty zostań tam.

Tylko przytaknąć. Po przejrzeniu kilkunastu recenzji i wywiadów dochodzę jednak do wniosku, że teksty, w których słyszę wyraz umiarkowania, powinienem uznać za ekspresję najwznioślejszej bezkompromisowości i dowód na co się zowie rewelatorski stosunek do powojennych dziejów Polski. Za taką niezależność w naszych spsiałych czasach płaci się, rzecz oczywista, słono: „Zrobiono ze mnie takiego potwora, że powinienem z panią rozmawiać półprzytomny z pijaństwa ze skopanym gejem na łańcuchu, »hajlując« od czasu do czasu. To metody bolszewickie – jeżeli nie mamy na ciebie paragrafu, zrobimy z ciebie wariata, oszołoma, tak że w końcu się poddasz. Najlepiej tak, jak gen. Sławomir Petelicki. Ale nie zniszczą mnie!” – wyznaje Kukiz dziennikarce Wirtualnej Polski. Szczęśliwie buntownik, bezwzględnie niszczony przez media i wredny establishment, nie tylko znajduje sporo okazji do wypowiadania się publicznie, ale i niemało na swej infamii zyskuje – punkty do tytułu jedynego sprawiedliwego w Sodomie.

Kazik w „Prosto” wyznaje lub prosi o wiarę, a przy tym potępia i tępi z właściwą sobie energią. A co? A mniej więcej wszystko:

Rankiem gdy wypadło mi oko z głowy
A nie stać mnie na oko nowe
Okradacie ten kraj bez żadnego pojęcia
Stoję przed klawiszem do zdjęcia.
Nie należę do mafii, nie należę do sekty
Nagrywam w studio u Adasia Elektry
Czy muzyka ma moc, tego nie wiem wcale
Spierdalać tępi mądrale!

W tym kraju, ojczyźnie naszej, takiej, jaka jawi się tu i teraz, najwyraźniej się muzykom nie podoba. Może ta ojczyzna jest zanadto nasza i dlatego cudza, może ją nieco zeuropeizować, schrystianizować, zhumanizować? Panowie, może wbrew pozorom Wasza droga nie wiedzie pod Pomniki Zdrady, lecz do Strasburga, Brukseli, Wenecji, razem z Cohn-Benditem, który – Panowie pamiętają? – był kiedyś tęgim buntownikiem, hm, nie mniejszym od Was?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013