Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gwar za oknem niepokoi moje upośledzone dziecko. Policja, trąbki. Wyglądam: protest przeciw aborcji. Idą z flagami biało-czerwonymi, pewni siebie, wielu starszych – raczej nie będą już rodzicami.
W pędzie między rehabilitacją, ćwiczeniami, masażami, wizytami u specjalistów, szykowaniem obiadu dla pozostałych dzieci napadają mnie pytania. Ilu z protestujących wychowuje chore dziecko? Jeśli mają czas na protesty, to raczej niewielu. Ilu pomaga takim rodzicom? Czy na pewno nie ma tam ojców dzieci, które się wychowują bez nich? Ilu może powiedzieć, biorąc Boga na świadka: „Nigdy do aborcji nie namawiałem”; „Na pewno będę wspierał moją córkę, żonę, gdy przyjdzie jej rodzić dziecko z gwałtu”; „Wezmę na siebie ciężar wychowania chorego dziecka”?
Życzę wszystkim, by nie poznali rozpaczy oczekiwania na narodziny chorego dziecka. Zamartwiania, jak sobie poradzi. I jak poradzi sobie jego rodzeństwo, gdy nas zabraknie. Życzę, by nie poznali poczucia rezygnacji z siebie, z własnych ambicji, pracy. Mam nadzieję, że Was – protestujący – to nie spotka. Ale zastanówcie się, czy macie moralne prawo wykrzykiwać pod moim oknem szlachetne hasła, bo Bóg czasem mówi „sprawdzam”.
Urodziłam dziecko, chociaż wiedziałam o jego upośledzeniu. Mój synek ma zespół Downa. Jest wspaniały i kochany. Nie zmieniłabym swojej decyzji. Mam nadzieję, że będzie miał wokół siebie ludzi wrażliwych, otwartych, dla których będzie ważny. Nie muszą to być koniecznie katolicy i „obrońcy życia”. Czasami nawet wolałabym, żeby nie.
Uwierzcie: to nie przepisy decydują o aborcji, lecz ludzie.
Aborcja: prawny zakaz czy sumienie