Nu, pojechali!

Nigdy wcześniej ani nigdy później dwa supermocarstwa nie wydawały tak ogromnych pieniędzy na naukę i technikę, jak po tamtym pionierskim locie. Choć Gagarin był tylko pasażerem Wostoka, otworzył przed ludzkością zupełnie nowe horyzonty.

12.04.2011

Czyta się kilka minut

Dzwonek telefonu w gabinecie rzecznika NASA długo pozostawał bez odpowiedzi. Była środa 12 kwietnia 1961 r. Czwarta trzydzieści rano. John "Shorty" Powers spał snem sprawiedliwego na łóżku polowym, ale w końcu poddał się i sięgnął po słuchawkę.

Usłyszał głos rozemocjonowanego dziennikarza, który próbował wyciągnąć od niego komentarz na temat czegoś związanego z sowieckim programem kosmicznym. Półprzytomny odburknął: "My tutaj wszyscy śpimy" i odłożył słuchawkę.

Dla reportera - czyste złoto.

Dziennikarz, który zerwał Powersa z łóżka, działał z determinacją człowieka obudzonego kilka minut wcześniej przez telefony od przełożonych. Szukał kogoś, kogokolwiek, kto mógłby skomentować świeżą depeszę agencji Tass: "Związek Radziecki wystrzelił 12 kwietnia na orbitę okołoziemską pierwszy w świecie statek kosmiczny Wostok. Na pokładzie jest człowiek. Pierwszym kosmicznym nawigatorem jest obywatel radziecki, major pilot Jurij Aleksiejewicz Gagarin".

Następnego poranka Powersa powitał nagłówek: "Sowieci wysłali człowieka w kosmos. Rzecznik mówi: USA śpi".

Radziecki diament

ZSRR tryumfował. W USA odnowiła się ledwo zaleczona trauma po pionierskim locie Sputnika, którego wystrzeleniem Sowieci zaskoczyli Amerykę. A 27-letni pilot spod Smoleńska miał pod sobą cały świat.

Kiedy porucznika Gagarina powołano do korpusu kosmonautów, miał wylatane zaledwie 252 godziny. Dla porównania, pierwszy Amerykanin w kosmosie Alan Shepard wylatał ich ponad 8 tysięcy. Ale Rosjanie nie szukali doświadczenia. W kapsule Wostok kosmonauta miał być tylko pasażerem. Wprawdzie system ręcznego sterowania istniał, ale by go uruchomić, trzeba było podać trzycyfrowy kod. Oficjalnie blokadę wprowadzono z obawy, że pilot w kosmosie może doznać halucynacji i rozbić statek. Powód nieoficjalny, choć równie ważny: KGB bało się, że kosmonauta zechce wrócić na Ziemię w miejscu ciekawszym niż stepy Kazachstanu. Na przykład w Kalifornii.

Rosjanie szukali więc kogoś odpornego. A ponieważ nikt nie wiedział konkretnie, na co odporny ma być kosmonauta, lekarze poddawali kandydatów baterii testów, których nie powstydziłby się średniowieczny oprawca.

Gagarin tortury przeszedł śpiewająco. Świetnie wypadł też na testach psychologicznych i sprawnościowych. A jego opiekunowie natychmiast się zorientowali, że ze swą charyzmą i chłopską urodą jest propagandowym diamentem. Główny rywal Gagarina, German Titow, jako syn nauczyciela, czyli inteligenta, był podejrzany ideologicznie.

I tak 12 kwietnia to Jurij Gagarin wsiadł do maleńkiej kapsuły Wostok. Chwilę wcześniej napisał krótki, pożegnalny list do swojej żony: "Mam nadzieję, że nigdy nie przeczytasz tych słów. Ale czasem ludzie potykają się na ziemi i łamią karki. Coś może się także wydarzyć i tutaj. Jeśli tak będzie, to proszę cię Waliusza, nie umrzyj ze smutku".

Strachu nie okazywał ani w liście, ani na wyrzutni. Gdy zaryczały silniki rakiety, krzyknął tylko: "Nu, pojechali!".

108 minut później pojawił się jak zjawa na polu w pobliżu miasta Engels. W hełmie i pomarańczowym kombinezonie, z rozciągniętym spadochronem, został początkowo wzięty przez miejscowych chłopów za amerykańskiego szpiega - kilkanaście miesięcy wcześniej zestrzelono nad ZSRR samolot U2 pilotowany przez Gary’ego Powersa. Kapsuła wylądowała kilka kilometrów dalej. Miejscowi "pożyczyli" z niej prowiant, latarki, a nawet pomarańczowy, gumowy ponton ratunkowy.

ZSRR długo nie przyznawało się do tego, że Gagarin katapultował się przed lądowaniem. Motywy kłamstwa były trywialne: zgodnie z przepisami Międzynarodowej Federacji Lotniczej rekord wysokości lotu mógł zostać uznany tylko wtedy, gdy pilot do końca znajdował się na pokładzie maszyny. Tymczasem Wostok lądował tak twardo, że Gagarin przypłaciłby przyziemienie poważnymi kontuzjami.

Konstruktorzy nie przyznawali się też, jak blisko było do tragedii. Podczas wchodzenia w atmosferę Wostok miał odrzucić niepotrzebny moduł serwisowy. Nie odrzucił. Kawał żelastwa był wciąż uwiązany grubym kablem. Kabina miotała się to w lewo, to w prawo, kosmonauta musiał znosić przeciążenia rzędu 10 g (dziesięciokrotność ziemskiej grawitacji), a temperatura gwałtownie rosła. W ostatniej chwili kabel się przepalił, a uwolniony Wostok ustawił się osłoną termiczną do przodu. To uratowało Gagarinowi życie. Wypadek otoczono tajemnicą tak wielką, że inżynierowie nie zdążyli naprawić błędu przed kolejnym lotem. Kolejny kosmonauta też musiał liczyć na łut szczęścia.

Wyścig

KGB nie udało się jednak zatuszować innej wpadki: podczas oficjalnego powitania w Moskwie kamery bezlitośnie wyłapały, że świeżo odznaczony Bohater Związku Radzieckiego szedł w stronę trybuny honorowej z rozwiązaną sznurówką. Gagarin opowiadał później, że bardziej niż lotu bał się tego, że na czerwonym dywanie, przed wiwatującymi tłumami i trybuną wypełnioną szczelnie towarzyszami z KC - potknie się i przewróci.

Amerykanom nie było do śmiechu. John F. Kennedy zarządził pełną mobilizację. Upokorzone Stany Zjednoczone musiały wygrać. Kennedy musiał wygrać. Jeśli nie wyścig w kosmos - to wyścig na Księżyc. Nigdy wcześniej ani nigdy później dwa supermocarstwa nie wydawały tak ogromnych pieniędzy na naukę i technikę. Nawet jeśli robiły to tylko dla propagandy.

Tempo, w jakim rozgrywała się rywalizacja, ciężko sobie dziś wyobrazić. Nie minęły trzy tygodnie, a w kosmosie pojawił się pierwszy Amerykanin, Shepard. Po czterech miesiącach Titow spędził w kosmosie dobę. Dwa lata później Leonow wykonał kosmiczny spacer. A 20 lipca 1969 r., 3021 dni, 12 godzin i 22 minuty od chwili, gdy Gagarin na spadochronie spadł na chłopskie pole, moduł księżycowy Apollo 11 wylądował na Srebrnym Globie.

To wszystko w ciągu ośmiu lat.

Gdyby to Amerykanin pierwszy poleciał w kosmos, wyścigu zapewne nigdy by nie było. USA zabrakłoby najpotężniejszego z możliwych impulsów, który napędził całą rywalizację - urażonej ambicji. A bez niej dzisiejszy świat byłby zupełnie innym miejscem.

Tak, dzięki programowi kosmicznemu mamy teflon i rzepy. To prawda, gdyby nie rakiety, może nigdy nie doczekalibyśmy się upowszechnienia mikroprocesora, który zastąpił ciężką, lampową elektronikę. Nie mielibyśmy skutecznych baterii słonecznych ani wodorowych ogniw paliwowych. A także szpitalnych systemów do monitorowania stanu chorych: pierwsze czujniki pozwalające na zdalną kontrolę podstawowych funkcji życiowych powstały po to, by pilnować stanu zdrowia załóg pojazdów kosmicznych, i co najmniej raz uratowały życie astronauty. Ile razy ratowały życie pacjentów na Ziemi, nikt już nie liczy.

Gdyby nie to, że NASA musiała utrzymywać kontakt ze swoimi pojazdami nad każdym, nawet najbardziej odludnym miejscem na Ziemi, nie powstałaby pierwsza naprawdę globalna sieć komputerowa, łącząca Zanzibar, Nigerię, Meksyk i Australię. Bez tego dzikiego, technologicznego wyścigu, do którego sygnał dał właśnie lot Gagarina, żylibyśmy w świecie bez iPodów, bez YouTube’a, bez hybrydowych samochodów i telemedycyny. A przynajmniej musielibyśmy czekać na nie dużo dłużej.

Ale nie to jest najważniejsze.

Najważniejsze jest to, że Gagarin był pierwszym człowiekiem, który mógł spojrzeć w dół i zobaczyć pod sobą całą Ziemię. Mógł spojrzeć w górę i mieć na wyciągnięcie ręki nieskończoność Wszechświata.

Robert Zubrin, wówczas pięciolatek, dziś prezes Mars Society, jednej z największych organizacji promujących badania kosmiczne, wspomina w rozmowie z "Tygodnikiem":

- Pamiętam, że dorośli byli przerażeni. Ja byłem zachwycony. Wszystkie historie fantastyczno-naukowe o podboju kosmosu, którymi się zaczytywałem, nagle zaczęły się spełniać.

Lot Gagarina otworzył przed naszym gatunkiem zupełnie nowy ocean. I choć po nim na orbicie znalazło się zaledwie 513 innych ludzi, to niemal nikt już dziś nie wątpi, że za 20, 50 czy 200 lat ludzkość nauczy się żeglować po tym oceanie śmielej niż dotąd - i odkryje nowe lądy i nowe przygody. Dzięki wyprawie Wostoka ludzkość ośmieliła się marzyć o jasnej przyszłości.

***

A że dokonał tego radziecki żołnierz w służbie Pierwszego Sekretarza i KC KPZR?

- Krzysztofa Kolumba w podróż wyprawiła ta sama Hiszpania, która organizowała Świętą Inkwizycję. Dziś nikt o tym nie pamięta - mówi Zubrin. - Na Columbus Circle w Nowym Jorku stoi za to jego pomnik postawiony w 400. rocznicę wyprawy. Na cokole widnieje napis: "Światu podarował świat". I tylko to ma dziś znaczenie. Liczy się samo osiągnięcie. Może kiedyś na Marsie powstanie miasto, w centrum którego, na Gagarin Circle, powstanie pomnik z taką samą dedykacją?

Widok, który Gagarin zobaczył pierwszy, obraz błękitno-zielono-brązowej kuli otoczonej kosmiczną pustką, uświadomił ludzkości jeszcze jedno: jak pisał amerykański astronom Carl Sagan, opisując zdjęcie Ziemi wykonane przez sondę Voyager z granic Układu Słonecznego: "Każdy bohater i tchórz, każdy twórca i niszczyciel cywilizacji, każdy król i każdy chłop, każda »supergwiazda«, każdy »najwyższy przywódca«, każdy święty i grzesznik w historii naszego gatunku żył właśnie tutaj - na drobinie kurzu zawieszonej w słonecznym promieniu".

To był największy wyczyn Gagarina. 27-letni uczeń technikum odlewniczego pokazał całej ludzkości, gdzie jest jej miejsce.

WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2011