Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak jednak o nim myślimy i chętnie go personifikujemy. Rok - tak jak człowiek - bywa zły albo dobry, spokojny albo szalony i zaskakujący niespodziankami, biegnący szybko albo ślamazarnie. Takie myślenie nie jest naszym wynalazkiem. Nasi praprzodkowie też mocowali się z tajemnicą upływającego czasu, a różnorakie kalendarze są zabytkami wielu dawnych kultur.
Tak więc co roku, w określonym dniu roku, zauroczeni magią roku, życzymy sobie - tak jak i ja wszystkim czytelnikom - Szczęśliwego Nowego Roku.
Przyjaciele
Profesor Leszek Kołakowski zapytany w jednym z wywiadów o to, co w życiu najważniejsze, wymienił przyjaźń, uczucie szlachetne i chyba najbardziej bezinteresowne.
Tak też myślę. Lubię ulice, na których mieszkają moi przyjaciele, lubię bardziej od innych miast miasta, w których żyją, a jeśli są w dalekich krajach, to te kraje interesują mnie bardziej niż inne. Przyjaciele przybliżają nam świat, mają często zbawienny wpływ na nasze charaktery i chronią je przed wypaczeniem przez samotność.
Przychodzą w życiu takie okresy, kiedy przyjaciele odchodzą. Jedni powoli, w otoczce coraz smutniejszych odwiedzin, telefonów i listów - inni szybko, jeden po drugim, jakby się gdzieś bardzo śpieszyli.
Może w takich okresach przyjaciele powinni się gromadzić w jednym miejscu po to, żeby tak jak ptaki prowadzić długie, niezrozumiałe dla innych narady. A potem wzbijać się w powietrze i odlatywać razem.
Film
Widziałam piękny film. Irańsko-francuski, ale Francuzi dali chyba tylko technikę, bo reżyser, aktorzy, krajobrazy, język i klimat były irańskie.
W tym filmie nie działo się absolutnie nic. Inżynier z Teheranu przyjechał z paroma kolegami do pustynnej wioski, żeby zrobić zamówione przez kogoś zdjęcia z tubylczej ceremonii pogrzebowej. Stu, a może stupięćdziesięcioletniej (bo nikt tego dokładnie nie wiedział) staruszki. Staruszka ociągała się jednak z umieraniem. Czekali więc na tę śmierć przez dwa tygodnie. Staruszki nigdy nie było w kadrze, było tylko niebieskie okno jej lepianki. Kolegów inżyniera też nie było, bo zawsze przebywali gdzie indziej. Nie było też głównego rozmówcy inżyniera, bo kopał dół i głos dochodził spod ziemi. Inżynier rozmawiał więc z małym chłopcem i paroma kobietami. O herbacie, o kozim mleku, o egzaminach w szkole koranicznej, o narodzinach i umieraniu. Czasem ktoś przytaczał urywek wiersza, bo tam poezję swoich bardów zna się na pamięć. Jedynym łącznikiem ze światem był telefon komórkowy inżyniera, ale żeby uzyskać połączenie trzeba było wjechać na najwyższe wzniesienie w okolicy. Aby porozumieć się ze zleceniodawczynią zdjęć, pokonywał tę drogę wielokrotnie, spotykając na niej a to żółwia, a to żuka-skarabeusza, toczącego kulkę gnoju. Staruszka nie umarła i inżynier odjechał.
Na tle filmów akcji z konwulsyjnym montażem, pościgami, strzelaniną i spółkowaniem - był to rzadki klejnot powagi, spokoju i czystego jak kryształ piękna. Kiedy film się skończył, pomyślałam, że rozumiem tych ludzi, którzy nie akceptują naszego stylu życia i rozpaczliwie się przed nim bronią.
Film miał tytuł: “Uniesieni przez wiatr". Wiatru też w nim nie było.