Już po wszystkiem...

Ostatnie kartki z "Pamiętnika Młodej Lekarki. Z Ewą Szumańską, rozmawia Anna Mateja.

23.07.2007

Czyta się kilka minut

Ewa Szumańska /
Ewa Szumańska /

ANNA MATEJA: - Dzieńdobry, Pani doktór.

EWA SZUMAŃSKA: - Dziędobry, co pani dolega? A zresztą, zostawmy na razie Młodą Lekarkę. Przeczytam wiersz, przypomniany niedawno w programie "Szkło kontaktowe" w TVN 24, mój ulubiony w twórczości Andrzeja Waligórskiego.

- A o czym jest wiersz?

- O "Podstępie archiwisty":

Archiwista Carskiej Ochrany

swe archiwum znowu przegląda,

dobrotliwym wzrokiem ze ściany

car Mikołaj mu się przygląda.

Z dokumentów spiętrzonej matni

archiwista wskrzesza przeszłość sławną,

archiwista to już ostatni,

wszyscy inni umarli dawno.

Cień na ścianie apokaliptyczny,

światło lampy odbija łysina -

ongiś postrach więźniów politycznych,

dzisiaj mały nędzny starowina.

Archiwista myśli: - Co mi z tego,

żem przechował te wszystkie księgi,

że mam donos na Piłsudskiego,

że Frunzemu mógłbym sprawić cięgi,

że wiem wszystko - kto, gdzie, kiedy, co krzyczał,

kto co mówił w Argentynie i w Turynie...

Już Józefa Wissarionowicza

żebym nawet stanął dęba - nie przyskrzynię...

Im to dobrze, mieli życie ciekawe,

ciągłe walki, różne czyny wspaniałe.

Każdy zdobył jakąś chwałę lub sławę,

a ja jeden nieznany zostałem...

Tutaj tak się wzruszył i podniecił,

że wyszeptał: - O moi mili,

moje orły, moje drogie dzieci,

czegoż wy mnie tu samego zostawili?

Sklerotyczna myśl w głowie się plącze,

łza wypływa spod kaprawej powieki:

- Ja - zawołał - do was dołączę!

Już my razem będziemy, na wieki!

Pióro skrzypi gwałcąc nocną ciszę,

po papierze błądzi ręka stara.

Archiwista sam na siebie donos pisze...

Straszny donos, że chciał opluć cara...

Wsadzi donos między dokumenty,

jak bandyta między żebra scyzoryk,

Niech tkwi donos, spinaczem przypięty,

aż go kiedyś znajdzie młody historyk.

Przestudiuje wszystkie akta, listy,

publikację napisze długą,

I przerzuci trupa archiwisty...

z jednej strony barykady - na drugą!...

I - być może - archiwista nas wykiwa,

zyska naszą wdzięczność lub życzliwość...

Historyku! Badając archiwa,

miej na względzie i taką możliwość!.

- Bardzo aktualne.

- A jakie stare! Andrzej Waligórski, twórca wrocławskiego programu Studio 202 i mój wieloletni przyjaciel, napisał to na początku lat 70. Zmarł piętnaście lat temu, nie dożywając czasów "moralnej rewolucji", "lustracji" i "oczyszczenia".

- Młoda Lekarka też się wymknęła - zakończyła pracę w przychodni i oddaliła się po gumnie. W "Tygodnikowym" felietonie pożegnała się Pani z Młodą Lekarką, pisząc: "Nie przypuszczałam, że tak mocno we mnie siedzi", ale w Pani, prywatnie, nie ma szyderstwa ani kpiny, raczej pogoda ducha, twardo stąpa Pani po ziemi. Czym było to pożegnanie?

- Trudną decyzją. Porzuciłam nie tylko pewien typ felietonu, pisanego, z ośmioletnią przerwą, przez 32 lata, ale i stworzoną postać. Młoda Lekarka żyła przecież po swojemu i zdarzało się nieraz, że na pewne wydarzenia patrzyłam okiem nie swoim, ale jej właśnie.

No, ale nie zaczynajmy od końca, tylko od początku. Pamiętnik Młodej Lekarki zaczęłam prowadzić w 1975 r. na antenie Polskiego Radia Wrocław, w audycji Studio 202, potem pojawiła się w Trójkowej audycji satyrycznej "60 minut na godzinę" Jacka Fedorowicza. Zaczęło się tak: wymyśliłam skecz o bardzo długim pacjencie, któremu jeden lekarz operuje głowę, drugi brzuch, trzeci stopę. W czasie zabiegu gaworzą sobie miło o schorzeniach pacjenta. Potem pomyślałam, że relacja lekarz-pacjent jest wyborna, by pokazać nasze wstydliwie chowane przed ludźmi małe snobizmy, idiotyzmy, zadufania, przechwałki, prymitywizm, tępotę umysłową, a i ciemnogród zupełny. Cały świat małości i pokraczności czekał na lekarkę, która "nigdy nie powinna poddawać się przeciwnościom w postaci nieznajomości schorzenia lub organu. Wiedziona instynktem zawsze wyjdzie naprzeciw swym szczytowym zadaniom...".

- Nie brakowało jej "kompotencji"...

- Nigdy. Nie ustawała też w przekonywaniu społeczeństwa, że "higiena daje skuteczny odpór zaraźliwości", ani w wyłapywaniu "stymulantów rujnujących gospodarkę, co się boryka".

- Ileż pomysłów miała racjonalizatorskich! Wymienię najważniejsze: "pędzelkowanie garła za odstawienie krwi, wyrżnięcie migdałków za uprzednie odstawienie plazmy, za wycięcie wyrostka robaczkowego oddanie nerki"... A jak sobie radziła z osikowaniem!

- Niewtajemniczonym powiem, że nie jest to jakaś choroba układu moczowego, tylko drżenie ze strachu jak osika. Pacjent drżał np., że ma zapasy za małe, i jak widział kolejki (a czas był ciężki - lata 80.), wchodził do sklepu i wymiatał wszystko, co było: "mąkę krupczatkę, baterie R20, ptibery, makaron, tłuszcze zwierzęce, kawę select". Istotną rolę grał w pamiętniku język, jakim Młoda Lekarka się posługiwała, ośmieszając ten, którym posługuje się wielu Polaków na co dzień: z błędami gramatycznymi, snobizmami, nowomową kiedyś partyjną, teraz, powiedzmy, wolnorynkową. Bo to, niezależnie od czasów, język charakterystyczny dla pewnego rodzaju ignorancji.

- Lekarka znikła z rubieży po raz pierwszy 13 grudnia 1981 r.

- Z racji wprowadzenia stanu wojennego nie wyemitowano audycji z kolejnym odcinkiem pamiętnika. Po ówczesnej "weryfikacji" dziennikarzy otrzymałam od redaktora naczelnego pismo następującej treści: "Z dniem 1 kwietnia 1982 r. zwalniam Obywatelkę ze służby w jednostce zmilitaryzowanej - Komitecie do spraw Radia i Telewizji", z powołaniem się na ustawę o powszechnym obowiązku obrony PRL. Zaangażowałam się więc w zupełnie inne rzeczy: komitet arcybiskupi udzielający pomocy represjonowanym, podziemną "Solidarność", pisanie dla drugiego obiegu i "Tygodnika". Ale przyszedł pamiętny rok '89 i jako członek Komitetu Obywatelskiego wróciłam na antenę, by robić kampanię przed wyborami do Sejmu kontraktowego i Senatu. Przyszło mi do głowy, by Młoda Lekarka przeprowadzała wywiady z kandydatami "Solidarności" na posłów i senatorów. Miałam wtedy takie dziwne uczucie, że na antenę wraca właśnie Młoda Lekarka - nie ja osobiście! Mnie Andrzej Drawicz, pierwszy po przełomie szef Radiokomitetu, przysłał list przepraszający za poprzednią ekipę i zapraszający z powrotem do radia. Wróciłam, ale już nie na etat.

- Lekarka przyjmowała jednak jak zwykle. Gminna przychodnia była uspołeczniona, takoż leżanka, w leczeniu najcięższych schorzeń nie zawodził jej nadmanganian potasu, a rany pooperacyjne udawało się zszyć catgutem.

- No właśnie, zorientowałam się, że Lekarka zaczyna wywierać jakiś wpływ na moje życie. Pewne rzeczy mi podpowiada, inne neguje, niektóre sprawdza, czasem kręci nosem. Najsilniej dotarło to do mnie, gdy zakończyłam jej istnienie po raz drugi i definitywnie - w kwietniu 2007 r., odmawiając wypełnienia oświadczenia lustracyjnego, co wykluczało moją dalszą obecność na antenie. Uznałam, że taka forma protestu, przede wszystkim przeciwko już nieaktualnej postaci ustawy lustracyjnej, ale i przeciwko wielu rzeczom, które dzieją się teraz w Polsce, będzie najbardziej czytelna. Konieczność złożenia oświadczenia lustracyjnego stała się momentem, w którym pomyślałam, że powinnam dać publicznie wyraz mojej głębokiej niezgodzie. Jeżeli ten sprzeciw niczego w moim życiu miałby nie zmienić, byłby taki jakby... udawany.

To pożegnanie z wciąż pętającą się wokół mnie Lekarką byłoby mniej bolesne, gdybym mogła miejsce przez nią zajmowane zastąpić czymś innym. Przecież całe życie składa się z pożegnań! Tylko że mnie wciąż czegoś ubywa, zostaje mi coraz mniej... Kiedyś nawet najtrudniejsze sprawy traciły ostrze w podróży - w ruszeniu w świat, dotarciu do miejsc, w których nie byłam, wchłonięciu ich. To było dla mnie ważniejsze niż pisanie. Od paru lat, ze względu na wiek i stan zdrowia, podróże już nie dla mnie.

- Kiedyś powiedziała Pani, że odcina od siebie nitki, które plotły Pani życie: pisanie, podróże, kabaret, działalność społeczna...

- Zamknięcie pamiętnika Młodej Lekarki było odcięciem grubego kordonka! Zresztą, całe moje życie było niespokojne i burzliwe, a kiedy na początku lat 90. wyłoniła się Polska, nareszcie bez Wielkiego Brata za miedzą, przeżyłam to jako czas wielkiego wewnętrznego uspokojenia. Napisałam wtedy autobiograficzną książkę "Obecność", w której sporo jest zamykania pewnych wątków, ale nie bolesnego czy smutnego, raczej pełnego zrozumienia wartości tego, co musiałam zostawić. Odnosiłam zresztą wrażenie, że wreszcie coś mi się klaruje, wyhamowuję tę moją życiową pogoń za wszystkim, a spokój, jaki od tej chwili we mnie zapanuje, będzie się coraz bardziej utrwalał, stając się wręcz dotykalną, znakomitą harmonią...

Nie było mi to jednak dane! Zjawiło się poczucie, które nazwałabym "na niby i serio". Zorientowałam się, że całe to zamykanie było jak czytanie pasjonującej książki, z którą można się silnie utożsamić. Ale, jak wiadomo, to nie jest tak do końca serio, bo gdzieś tam wewnątrz tkwi kropelka świadomości, że to się jednak dzieje na niby i w każdej chwili mogę zamknąć książkę i wrócić do obecnej rzeczywistości. Dopiero jakiś rok temu z okładem - nie stało się wówczas nic specjalnego, choć duży wpływ na to miały sprawy zdrowotne - obudziłam się w jakby innej rzeczywistości: zorientowałam się, że to nie jest żadne na niby, tylko na serio, że to wszystko dotyczy tylko mnie i nie mam żadnego sposobu, by z tej rzeczywistości się wyślizgnąć. Przebywanie w niby-rzeczywistości zostało mi już odjęte. A i realny świat stał się, z powodu coraz gorszego wzroku, niewyraźny, jakby bajka albo majak senny, choć przecież od zawsze wystarczyło znaleźć się gdziekolwiek na świecie, a on otwierał się przede mną - tak piękny, tak pożądany, jak zawsze. Może jednak lepiej o tym nie mówić, bo popada się w biadolenie.

- Jakoś to do Pani niepodobne.

- Całe życie byłam inna niż teraz, w tym granicznym, ostatnim okresie, kiedy zaczynają ze mnie wychodzić jakieś takie nie moje cechy. Bynajmniej nie byłam sobą zawsze zachwycona, było jednak sporo takich cech, z których byłam względnie zadowolona: zaradność, pogoda ducha, umiejętność rozwiązywania problemów, brak małostkowego czepiania się, że ktoś mi coś powiedział, że mnie skrzywdził, pominął czy nie uhonorował.

- Czy nie jest na to lekarstwem ironia, śmiech, kpina? By złapać dystans nie tylko do siebie, ale i np. do kilkugodzinnych wydarzeń medialnych, z których robi się trzęsienia ziemi.

- Śmiech potrzebuje odrobiny lekkości, jakiegoś uskrzydlenia. Mógłby się stać terapią, gdyby było na niego więcej miejsca w obecnej rzeczywistości. Tymczasem nasze społeczeństwo jest od ponad dwóch lat pogrążone w ciężkiej chorobie, której najgorszymi symptomami są: nieżyczliwość ludzi względem siebie, podejrzliwość, brutalność, wyrządzanie sobie krzywd albo przykrości. Czasami wydaje mi się, że ludziom wmówiono, że potrzebują wybebeszania wszystkich historii z przeszłości, tym bardziej że rzadko która z nich jest doprowadzana przez media do końca. Z reguły to tylko parę dni szaleńczego szumu. A ten aluzyjny język najwyższych osób w państwie, który a to ma kogoś zranić, a to zasiać wątpliwości czy podważyć autorytet... Młoda Lekarka to nawet miała pacjenta z "aluzjonizem". Tak jej opisywał objawy: "Jak o czymś lub o kimś mówię, to niby nic konkretnego nie stwierdzam, ale daję do zrozumienia, że on zarżnął rodzinę z czworgiem dzieci albo sprzedał ościennej agenturze najwyższą tajemnicę państwową za 1,5 tys. euro".

W pewnym momencie to jednak przestaje być śmieszne...

- Jak nie może być śmieszna Genowefa Wiśniewska, która tłumaczy rozdzielanie stanowisk pociotkom działaczy Samoobrony tym, że dzieci działaczy też mają jakieś wykształcenie i nadają się do takiej pracy. Albo Ewa Sowińska, która pisze listy do Papieża, by ratował naród polski, a potem zastanawia się, czy aby jeden z Teletubisiów nie promuje homoseksualizmu.

- Mnie bardziej podobają się wyczyny ojca i syna, czyli panów Giertychów. Kto zdrowo myślący podważałby teorię ewolucji? Albo wykreślił z listy lektur szkolnych Gombrowicza na rzecz Dobraczyńskiego? Tyle że tych absurdów jest tak dużo, że w pewnym momencie zbiera mi się na płacz i zgrzytanie zębów, a nie śmiech. To budzący zażenowanie bezsens, na dodatek podawany i komentowany przez dziennikarzy ze śmiertelną powagą. O, znowu wpadam w biadolenie! Bo może wszyscy się już przyzwyczaili do surrealistycznego charakteru faktów medialnych żyjących góra kilka dni? Taki widać styl epoki, a ja tu rozdzieram szaty.

- Ale rzeczywistość PRL-u przygniatała chyba bardziej. "Otóż, pani doktór - zwierzał się Lekarce pacjent - tak długo nie opuszczałem mego stołka, że przylgnął on mię do ciała bezpowrotnie, co naraża mię na upośledzony chód, dolegliwość oraz drwinę społeczeństwa w postaci: - Patrzcie, temu to już stołek przyrósł raz na zawsze do... - i tu następuje określenie trywialne".

- To zjawisko niezależne od czasów! Tyle że za PRL-u dotyczyło obcej mi władzy: narzuconej, niewybranej demokratycznie. Wtedy mniej bolało... Co też ważne, ponieważ istniała cenzura, wiele absurdów do nas nie docierało - wiedzieliśmy tyle, ile władza chciała powiedzieć, z propagandy szeptanej, aluzji, z tego, co wyczytaliśmy między wierszami. Teraz media bombardują nas tym od rana do nocy. Last but not least - człowiek był młodszy. Chętnie kpiłby z siebie i świata do końca, ale czasami utrudniają to niewygody zupełnie nieznane młodym - ograniczenia starości. Zawsze jednak człowiek, który potrafi zdobyć się na kpinę, jest bardziej swobodny niż ten, któremu taka umiejętność została odjęta.

Miałam szczęście żyć w towarzystwie ludzi zaprzyjaźnionych z kpiną: Jacka Fedorowicza, Andrzeja Waligórskiego, który kpiną żył na co dzień - bardzo ostrą i niesłychanie finezyjną, Jasia Kaczmarka, pierwszego pacjenta Młodej Lekarki, innych kolegów ze Studia 202: Leszka Niedzielskiego, Jurka Skoczylasa i Stasia Szelca, mojego drugiego i ostatniego pacjenta. Tam przeszłam szkołę humoru, która nauczyła mnie zaglądania pod podszewkę zjawisk i śmiechu pochodzącego z wewnętrznego rozbawienia. To takie ciepło w środku, jak połknięcie czegoś smacznego, co promieniuje i kończy się śmiechem. Dzięki niemu, zamiast reagować szlochem, człowiek bierze się w garść i śmieje się, na złość. Taki "Monty Python", którego uwielbiam do dziś - tyle że oni pokazywali nonsens codziennych sytuacji w kraju, w którym nie było tematów tabu, my - walczyliśmy śmiechem, przedstawiając władzę w postaci małego aparatczyka w poplamionym krawacie, który je na obiad golonkę.

- Na koniec każdego wpisu w pamiętniku Młoda Lekarka umieszczała wzmiankę a to o "dobrym słowie", a to o "kopercie okolicznościowej"...

- Którą "należało zostawić na parapecie przychodni bądź w kieszeni kitla zawodowego, nie zważając na żywiołowe protesty". A dobrym słowem mogła być choćby polędwica. To już wszystko było - dajmy pokój Młodej Lekarce. Teraz to mi w głowie inny wiersz Waligórskiego, "Hamowanie":

(...) Marzą nam się stacje dyliżansów

zagubione na niebieskich preriach,

położone mrocznie, ubocznie,

oblężone przez upały lub zimy.

Żeby jeden dyliżans rocznie,

żeby nikt nie pytał, co myślimy...

No właśnie, by nikt nie pytał, co myślimy, i nie wdzierał się do środka na mocy takich czy innych ustaw. Bo przez ostatnie kilkadziesiąt lat wciąż walczyliśmy o jakieś tam swoje miejsce, do którego nie pakowaliby się nam nawet najbliżsi. Tak, by było ono nasze własne, ukryte - taka tajemnica.

EWA SZUMAŃSKA (ur. w 1921 r. w Warszawie) jest prozaikiem, autorką utworów dramatycznych, reportaży i słuchowisk radiowych. Brała udział w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie studiowała filozofię, historię sztuki i aktorstwo w studio przy Starym Teatrze w Krakowie. Była aktorką teatrów w Krakowie, Łodzi i Wrocławiu. Za debiut literacki uważa słuchowisko radiowe z 1948 r., zatytułowane "Eglantyna". Od 1958 r. pracowała w redakcji Studia 202 rozgłośni PR we Wrocławiu. Współautorka programów satyrycznych w radiowej Trójce: "60 minut na godzinę", "Zsyp", w latach 1975-81 i 1989-2007 prowadziła cykl "Z pamiętnika Młodej Lekarki". Uczestniczyła w licznych rejsach dalekomorskich na statkach polskiej marynarki handlowej. Wydała m.in.: "Ślady na oceanie" (1963), "Przygoda w Lagos" (1964), "Czekanie na pilota" (1966), "Blizna" (1969), "Santa Maria" (1971), "Kołysanie" (1972), "Prędzej" (1972), "Inny rytm" (1974), "Camping" (1977), "Miłość w odcieniu ochry" (1979), "Tunes, Tunes" (1979), "Moi przyjaciele Latynosi" (1981), "Bizary" (1987), "Pięć lat" (1989), "Obecność" (autobiografia, 1992), "Skrwawione wzgórza Afryki" (1996). Felietonistka "TP" od 1982 r. W "TP" nr 24/2002 opublikowaliśmy reportaż o Ewie Szumańskiej .

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2007