Justyna Czechowska z „nagrodą Nobla dla tłumaczy”: Zrozumiałam, że język szwedzki mam w sercu

Lata temu irytowało mnie, że mnóstwo rzeczy w świecie pisarskim dzieje się wokół stołu towarzyskiego. Dziś wiem, jak ważna w tłumaczeniu jest znajomość autorów, wypite wspólnie butelki wina, rozmowy do świtu - mówi tłumaczka wyróżniona przez Akademię Szwedzką

05.06.2023

Czyta się kilka minut

 / KUBAOCIEPA.PL
/ KUBAOCIEPA.PL

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Jakie to uczucie dostać „Nobla dla tłumaczy”?

JUSTYNA CZECHOWSKA: Niedowierzanie. Tym bardziej że jestem jedną z najmłodszych laureatek. Akademia Szwedzka przyznaje tę nagrodę za całokształt dorobku translatorskiego oraz promowanie szwedzkiej literatury na wysokim poziomie w innych krajach.

Zostałaś wyróżniona przez Akademię Szwedzką, która jest niechlubną bohaterką przełożonej przez Ciebie książki „Klub. Seksskandal w komitecie noblowskim”.

Ta wielka afera wybuchła pod koniec 2017 r. Dziennikarka Matilda Gustavsson prześledziła, co się dzieje wokół ­J­eana-Claude’a Arnaulta, męża jednej z członkiń Akademii, poetki i dramaturżki ­Katariny Frostenson. Wiadomo było, że od lat 80. molestuje on kobiety, ale nikt o tym głośno nie mówił, kultura milczenia wciąż nieźle się trzyma. No bo szacowna Akademia, no bo wybitna ­Frostenson. Gustavsson udało się namówić do wyznań ofiary Arnaulta. W listopadzie 2017 r. na pierwszej stronie największego szwedzkiego dziennika „Dagens Nyheter” na zdjęciach widniało 18 kobiet albo dłońmi zasłaniających twarz, albo ją pokazujących, albo odwróconych, albo zakapturzonych. W samym reportażu można było przeczytać o przemocy, fizycznej, psychicznej i finansowej, o pogróżkach i o gwałtach, których kobiety doświadczyły ze strony Arnaulta. Jedna z ofiar wniosła oskarżenie do sądu.

Arnaulta skazano na dwa i pół roku więzienia.

Za krótko, gość jest znowu na wolności. Natomiast w Akademii następstwa tej demaskacji były znaczące. Chyba największą ofiarą stała się Sara Danius, którą odsunięto od funkcji stałej sekretarz, bo w sposób niewygodny dla wiernych przyjaciół Arnaulta i Frostenson zleciła prawnikom przesłuchania wśród akademików. Kilku członków odeszło, postanowiono nie przyznać literackiego Nobla. I za ten właśnie rok – 2018 – Nobla otrzymała Olga Tokarczuk. Zastanawia mnie, dlaczego uhonorowano kobietę o silnych feministycznych poglądach za rok, który jest symbolem obrzydliwej afery z molestowaniem, gwałtami i przekrętami finansowymi w tle.

Może dlatego, że zreformowana ­instytucja uderzyła się w piersi?

Rok przed tłumaczeniem „Klubu...” opublikowałam przekład „Miłosnej wojny stulecia” Ebby Witt-Brattström, w której autorka rozprawia się z byłym mężem-przemocowcem, Horacem Engdahlem, najwierniejszym przyjacielem Arnaulta i Frostenson. Te dwie pozycje w mojej bibliografii nie mogły umknąć uwadze Akademii. Mimo to dostałam nagrodę. Wcześniej uznaliby mnie za osobę niewygodną.

A jaka jest na rynku wydawniczym sytuacja tłumaczek?

Od XIX wieku pozostawały w cieniu mężczyzn. Z XX wieku pamiętamy głównie Boya, Iwaszkiewicza, Słomczyńskiego, Miłosza, później Barańczaka. Tak było zresztą w całej Europie. To oni, tłumaczący klasyków, wspinali się na parnas. Ale to powieść XIX wieku stała się początkiem podróżowania literatury między językami na masową skalę. Przede wszystkim powieści klasy B – niemieckie, brytyjskie, amerykańskie. A kto wtedy czytał powieści? Kobiety. I kto je tłumaczył? Głównie kobiety. Dlatego że panie ze sfer intelektualnych znały języki, ale ogromna większość zawodów nie była dla nich dostępna.

Jak jest dziś?

Raz na jakiś czas w Stowarzyszeniu Tłumaczy Literatury, którego jestem współzałożycielką, przeprowadzamy badanie rynku. Okazuje się, że tłumaczki zarabiają mniej niż tłumacze. Ostatni raport pokazał, że średnia stawka wśród mężczyzn tłumaczących z angielskiego wyniosła 700 złotych za arkusz tłumaczeniowy, a dla tłumaczek: 680. Różnica 20 złotych na jednym arkuszu w przeliczeniu na roczne zarobki daje całkiem sporą sumę. Dociekaliśmy, z czego to wynika. Jeśli przyjrzeć się tytułom tłumaczonym przez kobiety i tym, które przekładają mężczyźni, wychodzi na to, że one tłumaczą „młodzieżówkę”, romanse, poradniki, de facto literaturę z niższej półki, niewymagającą aż tak dogłębnego ­researchu, natomiast mężczyźni częściej dostają zlecenia na tytuły większej rangi, więc z automatu są lepiej opłacani.

Są przecież tłumaczki świetne i nagradzane, choćby Małgorzata ­Łukasiewicz i Maryna Ochab.

A także Sława Lisiecka, Anna Przedpełska-Trzeciakowska... Jest ich zbyt wiele, by wymienić wszystkie. No, ale w redakcji „Literatury na Świecie” od dekad panuje nierówny podział między płciami.

Naprawdę w Szwecji jest pod tym względem lepiej?

Na początku lat 90. wprowadzono parytet w szwedzkim parlamencie. Przełożyło się to na wszystkie poziomy społeczeństwa – katalog autorów drukowany przez szwedzki Instytut Książki na targi we Frankfurcie i Londynie musiał zawierać 40 proc. autorek. Na festiwale, prezentacje, debaty zaprasza się kobiety i mężczyzn. W studiu telewizyjnym komentującym mistrzostwa w piłce nożnej też są kobiety. W porównaniu ze Szwecją jesteśmy bardzo w tyle... Rok temu przez tamtejsze media przetoczyła się debata o tym, gdzie są mężczyźni-debiutanci. Większość istotnych debiutów, nagród literackich, tytułów sprzedanych za granicę to dzieła kobiet.

Ty jak znalazłaś się w Szwecji?

To historia losowa. Mój tata zmarł w 1989 r. Mama, nauczycielka w szkole podstawowej w Zamościu, została sama z dwiema córkami. Ja miałam dziesięć lat, siostra osiem. Zaczęły się lata 90., kto umiał, to się wzbogacił, a mama zobaczyła, że nowa rzeczywistość zupełnie nie przystaje do jej możliwości finansowych. Myślała perspektywicznie, zdając sobie sprawę, że nie będzie w stanie opłacić naszych studiów. A ponieważ w Szwecji od końca lat 70. mieszkała jej siostra, w 1995 r., po mojej pierwszej klasie liceum wyjechałyśmy do Helsingborga. Byłam zdruzgotana: poczułam się pozbawiona korzeni, nie mogłam spotykać się z koleżankami, które piszą wiersze, i z chłopakami, którzy grają na gitarach. Dla nastolatki to przecież najważniejszy kawałek świata.

Co z językiem?

W Szwecji znalazłam się w tym samym czasie, co ogromna grupa uchodźców z wojny w Jugosławii. Trafiłam do klasy integracyjnej, gdzie mieliśmy nauczyć się szwedzkiego. Wielu z nas nie znało angielskiego, a trzeba było się ­dogadać. Po trzech miesiącach porozumiewałam się komunikatywnie. A w liceum poszłam do klasy humanistycznej. Lingwistyczna wyobraźnia mówiła do mnie po polsku, wzbogacając jednocześnie szwedzki. ­Miałam świetnego łacinnika, u którego zamiast zakuwać odmianę czasowników, uczyliśmy się podstaw humanistyki. ­Dalej: literaturoznawstwo na Uniwersytecie Sztokholmskim i seminarium na slawistyce prowadzone przez profesora Leonarda Neugera. Kameralnie: dwie, trzy osoby i dyskusje o literaturze, przy okazji Neuger opowiedział nam kawał ­historii swojego życia, a więc historii Polski, jak go w 1968 r. za protesty skazano na 10 miesięcy, jak w latach 80. internowano go w Uhercach Mineralnych. Polskie dziedzictwo i osobiste wyznania umacniały tylko więzi. Szwedzcy nauczyciele nie mieli do zaoferowania takich opowieści.

Językowy przełom?

Właśnie na studiach: czytając na głos wiersz Szymborskiej. Możliwe, że była to „Rozmowa z kamieniem” w tłumaczeniu Andersa Bodegårda. Załamał mi się głos – w gardle poczułam gulę. Zrozumiałam, że język szwedzki mam nie tylko w mózgu, ale i w sercu.

Co z polskim?

Nieprzerwanie tęskniłam za językiem, miejscami, ludźmi. W Sztokholmie bywałam w Instytucie Polskim, gdzie sporo się działo. Tam po raz pierwszy spotkałam Olgę Tokarczuk, Wisławę Szymborską, Antoniego Liberę... To jeszcze bardziej wzmogło we mnie tę tęsknotę, ciągnęło mnie do miejsca, z którego ci ludzie tu przyjeżdżali. I w pewnym momencie udało mi się pojechać do Warszawy na Erasmusa. To był początek 2003 r., Polska jeszcze nie weszła do Unii, znajomi pukali się w czoło, co ja robię, przecież na wymianę studencką przyjeżdżają wyłącznie Włosi i Hiszpanie, w celu porządnego napicia się. A mnie rozpierała euforia – wszystko było u progu, zaraz otworzą się granice. Dotarło też do mnie, że moja szwedzka walizka w Polsce będzie o wiele więcej warta niż walizka polska w Szwecji. Zostałam w Warszawie.

Od tego czasu przetłumaczyłaś książki m.in. Idy Linde, Linn Hansén, Agnety Pleijel...

Pleijel jest dla mnie ważna i jako ­autorka, i jako człowiek. Wcześniej mówiłam o moim zadomawianiu się w języku szwedzkim. A na to miała bez wątpienia wpływ lektura „Lorda Nevermore” Pleijel, którego przeczytałam w 2000 r., natychmiast po premierze i pięć lat po rozpoczęciu nauki języka szwedzkiego. Ta powieść zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy, przystawił pistolet do skroni z pytaniem o najważniejszą książkę mojego życia, to ja powiem: „Lord Nevermore”.

Dlaczego właśnie historia przyjaźni Witkacego i Bronisława Malinowskiego?

To jest przede wszystkim powieść o miłości, przyjaźni i rozstaniu, a jeszcze bardziej o konstytuowaniu się nowoczesnego człowieka, wyłaniającego się z psychologii, filozofii i antropologii początku XX wieku. Owszem, polski czytelnik nie uniknie porównań do prawdziwej historii Malinowskiego i Witkacego, ale faktem jest, że autorka nigdzie nie użyła ich nazwisk. To jednocześnie opowieść o tym, jak kobiety próbują narysować mapę mężczyzny i mapę kobiety, nieustannie ponosząc porażki, bo nie da się rozpychać w patriarchalnym świecie, lepiej byłoby stworzyć świat na nowo. Książka Pleijel rok temu na nowo we mnie odżyła, wydawnictwo Karakter postanowiło wydać ją w moim tłumaczeniu. A ja nadal uważam, że to powieść totalna.

Pierwsze spotkanie z Pleijel?

W roku 2013, kiedy ustanowiono ­Nagrodę Herberta, Agneta była jej jurorką, a ja poszłam na konferencję prasową. Wtedy powiedziałam jej, że chyba znalazłam wydawnictwo, które zechce wydać jej ,,Wróżbę”. Ona na to: „Wspaniale, bo jest jeden tłumacz, który bardzo by chciał to zrobić, nazywa się Mariusz Kalinowski”. Zrzedła mi mina. Zdawałam sobie sprawę, że Mariusz to wybitny tłumacz. Ale zebrałam się na odwagę i powiedziałam, że bardzo chciałabym przetłumaczyć tę powieść. Ona: „OK, pogadam z Maciejem”. Czyli Zarembą Bielawskim, jej mężem i jednocześnie opiekunem polskich przekładów Pleijel. Maciej kupił zbiór opowiadań Tove Jansson w moim tłumaczeniu i sprawdzili mnie w ten sposób, że Agneta czytała fragmenty po szwedzku, on po polsku i wydawał opinie na mój temat. Egzamin zdałam.

„Wróżba” jest dla Ciebie ważna, bo o kobiecości?

Bo się w niej spotykamy na poziomie emocji, a nie słów, co brzmi jak obelga, bo przecież słowami i Agneta, i ja się posługujemy. Ale jak inaczej wytłumaczyć to, że chociaż dzieli nas prawie wszystko – czas, miejsce urodzenia i dorastania, statusy społeczne rodzin, relacje między rodzicami – to czytając „Wróżbę” jestem tą dziewczynką... To mnie dopada pierwsza miesiączka, to ja czekam na pierwszy pocałunek, to ja się lękam i nie rozumiem własnego ciała, uciekam w świat literatury.

A samo tłumaczenie Pleijel?

Odpowiem na przykładzie „Lorda ­Nevermore”. Zanim siadam do przekładu literatury erudycyjnej, bogatej w historyczne treści, pełnej kontekstów, to najpierw czytam; czytam pozycje wprowadzające w epokę, m.in. „Dziennik” Malinowskiego, sztuki i listy Witkacego, przyglądam się jego obrazom. W kółko też czytałam „Kruka” Poego, po angielsku, po szwedzku i w różnych polskich przekładach. A kiedy siedzę już nad tłumaczeniem, całkowicie wchodzę w ten świat, on mi się nawet śni. Wędruję z moimi bohaterami po miastach, zanurzam się z nimi pod wodę, wspinam na szczyt góry, siedzę przy jednym stole. Nieustannie pracuje moja wyobraźnia, przesuwają się kolejne obrazy. Dzięki scenie, w której Staś czeka na Krakowskim Przedmieściu na narzeczoną, zwróciłam uwagę na to, że przed Pałacem Staszica, gdzie mieści się Polska Akademia Nauk, stoi pomnik ­Kopernika, który wskazuje na północ, a kilkadziesiąt metrów dalej, idąc w stronę Starówki, jest kościół św. Krzyża z rzeźbą Chrystusa dźwigającego krzyż i zmierzającego również na północ. Chrystus odwraca się do nauki plecami... Zobaczyłam to dopiero dzięki tej szwedzkiej powieści, mimo że w tym miejscu byłam setki razy.

Przekład to nieustanne szukanie słów?

Choćby mięsa do szwedzkich przekleństw – wybroniłam tylko dwie „kurwy”. Albo po szwedzku zapisanej fantazji Witkacego przełożonej na polską, która de facto zawsze była polska. Pisząc do kobiet, Staś używa najróżniejszych pseudonimów: Wasz Zmarmoladowany Widz junior, Wasz Staś od Widelca, Wasz na śmierć skazany Szef Sztabu, Pierdonazy z Rasputinów, Wasz baron Gładź z Żądzy, Wasz Stanislaus Autokoprofagita, Wasz Gruszka z Piponii, albo moje ulubione: Wasz przepracowany Onanisław Spermacy.

Sprytne i zabawne.

Trudność w tłumaczeniu „Lorda...” polegała na tym, że musiałam znaleźć balans między rzeczywistością a fikcją. Chociaż wiemy, że narzeczona Stasia, która zastrzeliła się w Tatrach, miała na imię Jadwiga, należało uszanować, że autorka chce mieć Krystynę. Same metafory zajmują sporo czasu, by je gruntownie zrozumieć. Już w pierwszej scenie Bronio idzie uliczkami Zakopanego, a „niebo przypomina spód pokrywki do garnka”. Za chwilę wchodzi do domu przyjaciela, gdzie pani Wicz gra na szpinecie, instrument zamienia się w pająka, który „unosi do melodii swoje wiotkie nogi i tańczy zagubiony po rustykalnym otoczeniu”. Potem to napisać po polsku, dalej to wszystko przeczytać i spróbować zobaczyć, czy wrażenie po polskiej lekturze jest podobne do tego szwedzkiego.

Wrażenie?

Nie jest najważniejszy przekład słownikowy, aptekarski, słowo na słowo, jeden do jednego – tylko nastrój, duch opowieści, specyfika, substancjalność. Ale też muszę dodać, że akurat przekład „Lorda...” skolacjonował Maciej Zaremba Bielawski, który oczywiście ma najbliższą i najpiękniejszą relację z Agnetą i jej tekstami. Zwracał mi uwagę na słowa, np. „strasznie”, którego Agneta nigdy by nie użyła, gdyby pisała po polsku. Szukaliśmy synonimów, wystarczyło użyć choćby: „przerażająco”, dyskutowaliśmy o temperaturze słów i zwrotów, „wycieńczony” zamieniliśmy na „wyczerpany”, „znużony” na „znudzony”, a „umiera ze strachu” na „dygocze z niepokoju”. Ponieważ ta książka ma już ponad 20 lat, Pleijel zażyczyła sobie, by coś pozmieniać – wyciąć, dodać. Drobnostki, ale istotne. Ponowny przekład zagwarantował jej ten luksus.


PODKAST TYGODNIKA POWSZECHNEGO

Rozmowy z Justyną Czechowską słuchaj też w podkaście Katarzyny Kubisiowskiej>>>


„Lorda...” skończyłam tłumaczyć 16 maja 2022 r. A Malinowski umarł 16 maja 1942 r., czyli skończyłam dokładnie w 80. rocznicę jego śmierci.

To ma jakieś znaczenie?

Daje sygnał, że to, co robię, jest potrzebne, rzeczywistość wysyła mi znaki, trochę naciągając, nazwijmy je metafizycznymi. W trakcie tłumaczenia „Lorda...” zdarzały się też inne połączenia między literaturą a światem rzeczywistym: kiedy Putin z armią rosyjską atakuje Ukrainę, ja w tym samym czasie jestem z Witkacym w Piotrogrodzie po wybuchu I wojny światowej: wyjeżdżam razem z nim i jego kompanami na pole bitwy w dzisiejszej Białorusi. I widzę rozszarpane ciała leżące na ziemi, trup obok trupa, krew i martwe oczy, a duchy z chmurami unoszą się i odpływają. Tłumacząc te akapity jednocześnie nasłuchuję wiadomości z Mariupola.

Literatura zwierciadłem rzeczywistości?

Lata temu, zanim jeszcze weszłam w środowisko pisarskie, ale też nie weszłam tak głęboko w samą literaturę, irytowało mnie, że mnóstwo rzeczy dzieje się wokół stołu towarzyskiego, że ważne, kto kogo zna, kto kogo lubi itd. A dziś już wiem, że to, że kogoś się tłumaczy, wynika ze znajomości autorów, wypitych wspólnie butelek wina i rozmów do świtu, takiego dogłębnego zrozumienia swojej autorki. Mogłam przetłumaczyć tom wierszy norweskiej poetki Kristin Berget tylko dlatego, że znałam tembr jej głosu, zrozumiałam, w których momentach potrzebna jest cisza. W relacji z Agnetą Pleijel przełomowym moment było to, kiedy ona, już po ukazaniu się moich przekładów „Wróżby” i „Zapachu mężczyzny”, zaprosiła mnie do siebie do domu. Maciej na kolację przygotował tatara. Jedzenie surowego mięsa uznaję za akt prawie erotyczny, a na pewno bardzo intymny, nie robię tego z kimkolwiek. Był to bardzo piękny wieczór, piliśmy do tatara zmrożoną wódkę. ­Potem Agneta, która całe życie dużo paliła, zaproponowała, byśmy razem to zrobiły, tyle że przy stole. W Szwecji nikt w domu nie wyciąga papierosów, co najwyżej na tarasie lub balkonie.

Parę tygodni później odbyło się duże przyjęcie z okazji 80. urodzin Agnety. Zaproszenie na nie było dla mnie wyróżnieniem. Wśród gości znalazły się kluczowe osoby ze świata sztuki, ale też rodzina, w tym jej siostry opisane we ,,Wróżbie” oraz w ,,Zapachu mężczyzny” i siostrzenica, Hanna Nordenhök, świetna pisarka. Usadzono mnie przy jednym stoliku z Agnetą, profesorem Neugerem i Janem Stolpem, wybitnym tłumaczem, który jako pierwszy pokazał Szwedom Gombrowicza, a poza tym przełożył Platona, Sofoklesa, Diderota, Camusa. Czułam, że zostałam zaproszona do najlepszego ze światów, na dwór królowej Agnety Pleijel. Ale uświadomiłam sobie, że nie stało się to dlatego, że moi rodzice zadzwonili do kogoś w sprawie pracy dla córki, że mój wujek miał plecy w jakiejś instytucji kulturalnej albo że ktoś komuś powiedział, że warto mnie zaprosić... Do miejsca, w którym jestem, dotarłam własną pracą. A przede wszystkim niestrudzoną wiarą w literaturę, którą dzieliłam z gośćmi Agnety i nią samą. ©

JUSTYNA CZECHOWSKA (ur. 1979) jest tłumaczką ze szwedzkiego i norweskiego. Współzałożycielka Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Przełożona przez nią książka Kristin Berget „Der ganze Weg” była nominowana w drugiej edycji konkursu Europejski Poeta Wolności, a tłumaczenie Matildy Voss Gustavsson „Klub. Seksskandal w komitecie noblowskim” do Nagrody im. Kapuścińskiego. Jest laureatką Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za przekład książki Linn Hansén „Przejdź do historii”. Współtwórczyni programu festiwalu Odnalezione w Tłumaczeniu. W 2023 r. Akademia Szwedzka uhonorowała ją Nagrodą dla Tłumaczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Nobel i tatar