Nikt tu nie pyta o wiarę

Utopia o głęboko religijnych korzeniach, która się dzieje naprawdę – oto Slot Art Festiwal w pocysterskim opactwie w Lubiążu.

10.07.2017

Czyta się kilka minut

Warsztaty z gry „Holender” w pocysterskim opactwie w Lubiążu, 6 lipca 2017 r. / OLA ZAWADA
Warsztaty z gry „Holender” w pocysterskim opactwie w Lubiążu, 6 lipca 2017 r. / OLA ZAWADA

Płacą za bilet, nie ma piwa... nie rozumiem, co tutaj robią – wzdycha ktoś, patrząc, jak w pierwszych dniach lipca ożywa olbrzymie opactwo cysterskie w Lubiążu. Dawną perłę baroku, przeważnie pustą, teraz otaczają tysiące namiotów. W bramie ekipa festiwalowej ochrony sprawdza, czy nie wnosisz alkoholu, bo na terenie faktycznie żyje się „bez chemii”.

Miasteczko przez tydzień

– Wyróżnikiem Slot Art Festival jest to, że ludzie przyjeżdżają tu do pracy – wyjaśnia Aleksandra Zając, szefowa tegorocznego programu, odwiedzająca Lubiąż od 10 lat. – Nie szkodzi, jeśli nie wiesz, czego chcesz w życiu. Dostaniesz proste zadanie jako wolontariusz. Ale jak zechcesz więcej, to możesz. Ludzie mają wolność proponowania, co chcieliby robić. Nieważne, czy kręci ich aranżacja kawiarni, skręcanie elektryki czy robienie przeglądu filmów. Ten festiwal jest pojemny, a w ten sposób staje się także twój. Sama go sobie robisz.

– Młodzi ludzie mogą przyjechać i poczuć, że są ważni – tłumaczy Kasia Bukała z rady festiwalu. – Sama tego kiedyś doświadczyłam, jako zaangażowana wolontariuszka, której podsuwano nowe wyzwania, np. zarządzanie ludźmi.

I przyznaje: – Jestem tu już dziewiąty raz. Ciężko mi sobie wyobrazić siebie bez Slotu, bo mnie dotknął i rozwinął.

Mówią tu, że Slot ma trzy wymiary: współtworzenie, współmieszkanie i współpracę. Taki symulator i prototyp wspólnoty, budowany już od 25 lat. Niezupełnie festiwal młodzieżowy, bo sporo tu rodzin z przedszkolakami i takich, którzy wracają od 10 czy 20 lat, dziś już z nastoletnimi dziećmi.

– Dla nas to utopia, która się realizuje przez tydzień – mówi Andrzej Horyza, jeden z ojców założycieli imprezy. – Budujemy na ten czas małe miasteczko. Ciągniemy wodę, prąd, bo normalnie ten teren jest dość opuszczony. Zakładamy kawiarnie, kina, teatry, restauracje i szkoły, bo czym innym są nasze sale wykładowe? Są kluby, punkt medyczny, przedszkole i ochrona. A przy tym wszystkim pokazujemy inny sposób budowania relacji społecznych: taki, który wypływa z wartości. Chcemy dać ludziom doświadczenie; nie opowiadać, tylko pokazać model.

Obfitość, a nawet nadmiar

Zajęcia odbywają się w salach ulokowanych pod bogato zdobionymi sufitami pałacu opata, punkty warsztatowe rozłożono na zniszczonej podłodze korytarzy i w charakterystycznych miejscach wokół pałacu, pod drzewami. Skądś rozbrzmiewają lekcje śpiewu, w dawnym kościele trwa nauka tańca. Popołudniami w krużgankach prezentują się inicjatywy społeczne. – To ja bym chciała porozmawiać o tej bezdomności – mówi do Jagi z Zupy na Plantach rezolutna dziewięciolatka. Z drugiej strony korytarza dziewczyny z inicjatywy Mam Głos opowiadają o tym, że jako dziewczyna nie powinnam czuć się ograniczona, za to powinnam mieć pozytywny stosunek do swojego ciała. Obok stoisko o odpowiedzialnym kupowaniu, dalej m.in. Fundacja Court Watch Polska. Obfitość. Może nawet nadmiar.

I jeszcze ta przestrzeń. Opactwo w Lubiążu jest dwa razy większe od Wawelu. Zanim pojawił się tu Slot, opiekującej się opactwem od 1989 r. Fundacji Lubiąż udało się wymienić dachy. Pierwszy klasztor cystersi założyli tu w XII w., z czasem stał się miejscem pochówku Piastów śląskich. Podupadał kilka razy, najpierw w czasie wojen husyckich, potem podczas wojny 30-letniej. Po kasacie cystersów zorganizowano tu szpital. Ostatecznie został zdewastowany przez armię sowiecką.

W złotych czasach baroku opactwo było ośrodkiem studiów teologicznych i filozoficznych; miejscem, gdzie ceniono sztukę. Slot Art Festival i opuszczone opactwo dziwnie do siebie pasują.

Korzenie

Krzysztof Słaboń w Slocie bierze udział od drugiej edycji, czyli przez pół swojego życia. Pierwszy, legendarny, w Staczach w 1992 r., zna tylko z opowieści: – To było gdzieś w mazurskich lasach. Dwa wojskowe namioty „beczki”, między nimi rozpięta folia, pod nią scena, na której grały dwa zespoły z tym samym składem. Garkuchnia z grochówką i nieco mniej niż setka osób. Taki był początek.

Zaczęło się jeszcze wcześniej, gdy organizowali polską trasę zespołu No Longer Music. Słaboń wspomina: – Ich główną ideą było docieranie do kontrkulturowych środowisk, z których sami się wywodzili, z przesłaniem Ewangelii. Wtedy na koncerty zawsze przychodziły tłumy, bo nie działo się zbyt wiele. Te ich były uduchowione, a po zakończeniu ludzie zostawali, chcieli rozmawiać. Czegoś to dotykało, więc padł pomysł, żeby ciągnąć rozmowy przez parę dni.

– Widzieliśmy głód wartości, potrzebę odkłamania rzeczywistości i zaproponowania alternatywy – opowiada Andrzej Horyza, jeden z pierwszych organizatorów Slotu. – U podstaw leżało założenie, że skoro wszyscy jesteśmy zainteresowani poszukiwaniem głębszych prawd duchowych czy społecznych, to powinniśmy zamieszkać razem na tydzień, żeby o tym rozmawiać.

Festiwalowe DNA

Dziś Slot to wydarzenie dla prawie 7 tys. osób, dziesiątki wykładów i seminariów, 9 muzycznych scen, spotkania z ciekawymi gośćmi, ułożone w kilka ścieżek, spektakle, wystawy i cykle filmowe. Warsztatów jest ponad 150 – od średniowiecznej kaligrafii, gry na kijach deszczowych, przez jazdę na motorze, szycie na maszynie, po dendrologię, kuglarstwo, aż do zawsze obleganych tajemnic dobrego związku. Jedni uczą się żonglerki, inni w pełnej sali słuchają Krzysztofa Czyżewskiego, interpretującego mit Medei w odniesieniu do współczesnych czasów.

– W tym półmroku wyglądacie na ludzi bardzo mądrych i myślących – rozbraja od razu publiczność ks. Adam Boniecki. A potem odpowiada na pytania Doroty Ogrodzkiej, jak się porozumieć, kiedy nie da się porozumieć: – Jeśli jesteśmy chrześcijanami, to musimy mieć w sobie nastawienie, że w drugim człowieku jest Bóg, bez względu na to, co mówi.

Siedem lat temu tożsamość festiwalu została skodyfikowana w „DNA”. Wartości podstawowe to twórczość i rozwój, spotkanie, wolność, miłość i Bóg.

– Nie ma tu jednego odbiorcy, jednej publiczności ani centralnego miejsca – tłumaczy Krzysztof Słaboń. Może poza jedną sytuacją: Slot TV, czyli próbą zrelacjonowania podczas wieczornego pokazu na dużej scenie, co się dzisiaj działo. Faktycznie, koło północy pustoszeją korytarze i krużganki, a tłum wypełnia dziedziniec opactwa. Wszyscy oglądają Slot TV, potem znów się rozchodzą: na nocny koncert, pokaz ognia pod platanem albo gdzie kogo pociągnie.

– W Slocie lubię to, że łatwo złapać kontakt wzrokowy i zagadać kogoś obcego. Zanim dojdę gdziekolwiek, rozmawiam z wieloma wcześniej nieznanymi osobami – wyjaśnia Szynka, który od trzech lat prowadzi warsztaty z kowalstwa.

– Tu ładuję baterie na cały rok – deklaruje prowadząca warsztaty z linorytu Ewa. Jest w Lubiążu już dziesiąty raz.

Poranna modlitwa

– Jeśli to jest chrześcijański festiwal, to w taki sposób, w jaki Tolkien, Bach i U2 są chrześcijańskimi twórcami – wyjaśnia Krzysztof Słaboń. Nie da się jednak ukryć, że początki były motywowane religijnie. Był przecież czas, gdy obok służby porządkowej czy logistycznej wolontariusz mógł się zgłosić do „pomocy drogowej”, czyli grupy ewangelizatorów. Zrezygnowali z tego, żeby nie tworzyć kasty duchownych. Lepiej przecież ewangelizować prowadząc kawiarenkę albo stojąc w ochronie. W zwykłym życiu. – Z czasem dochodziliśmy do wniosku, że propagowanie chrześcijaństwa to czynienie dobra. Jeśli faktycznie wierzysz, to rób to – wyjaśnia Horyza.

Są miejsca, gdzie widać korzenie. Rano chrześcijańskie zespoły prowadzą modlitwę uwielbienia, po południu pod drzewem pojawiają się ewangelizatorzy, ale obok ludzie jedzą obiad, rozmawiają, ćwiczą żonglerkę.

– Nie jest to miasteczko wyłącznie dla chrześcijan, bardzo nam na tym zależy – ciągnie Horyza. – Założyli je chrześcijanie, ale w tej chwili jest budowane przez wiarygodnych ludzi bez względu na to, jaki mają światopogląd.

Potwierdza to Krzysztof Śpiewała: – Celowo nie reklamowaliśmy się w chrześcijańskich mediach, niechętnie widzieliśmy biznes ze współczesnymi dewocjonaliami. Myślenie, że jak zrobimy coś atrakcyjnego, to ludzie przyjadą, a wtedy my im opowiemy Ewangelię, jest wielkim spłyceniem.

– 80 procent naszego budżetu pochodzi z biletów, a nie z dotacji czy od sponsorów, co w kulturze jest rzadkością – dodaje Aleksandra Zając. – Sami to sobie organizujemy. Współtworzysz wydarzenie jako wolontariusz albo płacąc za wstęp. Slot istnieje tylko dlatego, że ludzie go chcą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017