Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W „Tygodniku Powszechnym” nr 8/13 opublikowaliśmy artykuł Pauliny Wilk „Ludzie bez wtyczki”, w którym autorka stawia tezę o współczesnej nieumiejętności budowania związków międzyludzkich i charakterystycznym zwłaszcza dla pokolenia trzydziestolatków egoizmie. Dziś polemika Katarzyny Kubisiowskiej, którą chcemy otworzyć dyskusję na łamach „TP”: czy rzeczywiście boimy się bliskości, zobowiązań, wolimy technologiczne gadżety i wirtualne miraże od daru i zobowiązania, jakim jest bliski nam człowiek?
Autorka „Ludzi bez wtyczki” stawia tezę: w kraju nad Wisłą, w 2013 r., jesteśmy niezdolni do działań wspólnotowych. Mijamy się w drzwiach, zamiast pogadać w cztery oczy, komunikujemy się za pomocą erzaców: czatów i fejsbuków... Zazdroszczę bohaterom z rzeczywistości przez nią opisanej. Gdybym dostała szansę, bez wahania przekroczyłabym granicę, jak bohaterka Allenowskiej „Purpurowej róży z Kairu”, byle tylko znaleźć się w tym świecie. Pociąga nieznośna lekkość bytu, bez bagażu uczuć i prozaicznej codzienności, tym bardziej że realia wokół straszą bezrobociem, kryzysem i niepoczytalnością klasy politycznej.
Paulina na jednej szali stawia labilną kondycję współczesnej wspólnoty z obyczajem konsumenckim (zwracanie zakupionego towaru) oraz zwykłym gadżeciarstwem. Dla efektowności publicystycznego konceptu czyni jednak nadużycie, stawiając znak równości między profitami wynikającymi z sytuacji ekonomicznej i postępu cywilizacyjnego a subtelną anatomią związków międzyludzkich.
ROZWODOWE BITWY
Paulina konstatuje: „Rośnie liczba rozwodów, maleje średnia długość małżeństw”. Rzeczywiście, potwierdzają to dane GUS: w 2011 r. rozwiodło się 65 tys. par, o ponad trzy tysiące więcej niż w roku poprzednim. Jednak, gdy dalej pisze: „umiemy się rozstawać”, myślę, że na świat patrzy przez różowe okulary. Rozwód w każdym przypadku oznacza życiową porażkę. Do gabinetów psychoterapeutycznych trafia coraz więcej par próbując uzdrowić szwankujący związek. Ludzie ratują małżeństwo, dopóki znajdują w sobie siłę, a przede wszystkim przekonanie, że warto o nie zabiegać. Do decyzji o rozejściu dojrzewają latami, mierząc się z masą dylematów natury materialnej, religijnej i etycznej. Najdramatyczniejsze są te związane ze smutkiem dzieci zmuszonych do patrzenia na wojnę, którą w domu prowadzą rodzice. Sala sądowa to niejednokrotnie kolejne pole bitwy. Niegdyś gruchające gołąbki przeobrażają się tam w potwory, rzucające się sobie do gardeł. Na użytek wygranej sprawy piorą małżeńskie brudy.
Po rozwodzie, teoretycznie, większość odetchnie z ulgą – to oficjalny finał psychicznej kastracji. W praktyce oznacza to lata zdrowienia po traumatycznym doświadczeniu: odbudowywanie poczucia wartości, godzenie się z klęską i otwieranie na nowe doświadczenia. Jeśli rozwodnicy mają dzieci, muszą wspólnymi (ponownie) siłami dopracować podział obowiązków wychowawczych – ta elementarna powinność generuje piramidy konfliktów. Na złość byłym mężom byłe żony separują dzieci od ojców, a ci w odwecie płacą śmiesznie niskie alimenty lub całkiem się od nich migają. Mężczyzna, który nie wycofuje się z poprzedniego związku dla innej partnerki, żyjąc w pojedynkę często staje się bezradny. Przestaje dbać o siebie, zagląda do kieliszka, trwoni pieniądz. W kobiecie może narastać frustracja, sądzi, że źle zainwestowała i zmarnowała najlepsze lata życia.
Po latach dzieci rozwodników (nieraz już same po rozwodach) trafiają na tę samą terapeutyczną kozetkę, na której kiedyś siedzieli ich rodzice. W mękach otwierają walizkę z kapitałem emocjonalnym, który mama z tatą dali im na start w dorosłe życie. Gdy już przepracują źródło swoich deficytów, i tak każdy życiowy upadek usprawiedliwiają „ciężkim dzieciństwem”. Ewa Chalimoniuk w rozmowie-komentarzu do artykułu Pauliny Wilk tłumaczy: „Nasze rodziny są z reguły bardzo straumatyzowane poprzez wojny, różne bardzo bolesne doświadczenia, i nasi rodzice, będąc ofiarami, sami stawali się niechcący oprawcami (...) Ostatecznie nastąpiła nieledwie powszechna ucieczka z rodzin, współczesne nam dążenie do autonomii”.
RODZINNE LĘKI
„Spadł przyrost naturalny – lęk hamuje nas przed bezgraniczną odpowiedzialnością za dziecko, przed uczuciem bez końca. Maleje zatrudnienie wśród młodych – nie wszyscy chcą pracować wiele lat dla jednej firmy” – wymienia jednym tchem Paulina. Sądzę, że nie panika przed „uczuciem bez końca” wpływa na mniejszą rozrodczość, a polityka państwa, traktująca rodzinę jako piąte koło u wozu. Z dekady na dekadę skutecznie umacniany jest system socjalnej grabieży: brak miejsc w żłobkach i przedszkolach to wierzchołek góry lodowej.
W osłupienie wprawia mnie też wiedza na temat rynku pracy. Kto nie chce pracować wiele lat dla jednej firmy? Wokół widzę udręczonych brakiem perspektywy bezrobotnych – 20-, 30-, 40-, 50-latków – dla których bezpieczna posada byłaby ucieleśnieniem życiowego sukcesu. Opublikowana trzy miesiące temu prognoza Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową przewiduje, że bezrobocie w 2013 r. wzrośnie do poziomu 13,6 proc. Słowem: będzie gorzej. Ludzie nie wytrzymują chwiejności ekonomicznej. Jak mój znajomy z Bieszczad, który trzy lata temu powiesił się w drzwiach domu, nie mogąc spłacić kolejnej raty kredytu.
Wątpię, czy niemożność stworzenia trwałych więzi – nad czym ubolewa Paulina Wilk – jest wpisana w dynamikę współczesności. Patrząc na ludzi ze starszych pokoleń, nietrudno dostrzec, że ten problem dotyczy ich w równym stopniu co młodszych. Może nawet mają trudniej, bo tworzyli związki pozorne: mieszkali pod jednym dachem, wychowali dzieci, doczekali się wnuków – przez cały czas obcy dla siebie. Niemal całe kino Bergmana i jego duchowych spadkobierców, twórców Dogmy, opowiada o chłodzie mrożącym rodzinę od wewnątrz, mimo iż dla świata funkcjonuje ona w należytym porządku. Bohaterem, który pojawia się w kolejnych powieściach J.M. Coetzee’ego jest 50-, 60-letni singiel, w bezlitosnym rozrachunku całego życia przyznający sam przed sobą, że w odpowiednim momencie nie potrafił zainwestować w uczucia. Przerażony jałowością swej egzystencji, desperacko chwyta się ostatnich możliwości, mając świadomość, że jest żałosny i przegrany.
PUSTYNIA TATARÓW
Perspektywa przyszłości paraliżuje chyba każde polskie pokolenie. Starszym przypada frustracja z powodu głodowej emerytury i sponiewierania przez służbę zdrowia. Młodszym trwoga, że nie znajdą pracy, w łeb wezmą lata studiów, trzeba się będzie przekwalifikować, usiąść „na kasie”, jak młode absolwentki rozmaitych filologii, z zażenowaniem podliczające moje zakupy w supermarkecie. Związki małżeńskie i partnerskie przetrwają, choć ludzie będą decydować się na wspólne życie coraz później; zbiera żniwa złudzenie popkulturowe, że jesteśmy istotami nieśmiertelnymi, z dnia na dzień coraz młodszymi.
A co poniektórzy, jak porucznik Giovani Drogo, bohater „Pustyni Tatarów” Buzzatiego, będą czekali na to najbardziej wyjątkowe zdarzenie. I na tym czekaniu minie im życie.
KATARZYNA KUBISIOWSKA (ur. 1971) jest dziennikarką, krytyczką literacką, autorką wywiadów, stałą współpracowniczką „Tygodnika Powszechnego”.