Niewytłumaczalne

Bez znajomości własnej historii nie wiemy, kim jesteśmy. Potrzebujemy jej, by móc orientować się w naszym świecie.

10.04.2012

Czyta się kilka minut

ARKADIUSZ STEMPIN: Timothy Snyder w „Skrwawionych ziemiach” skumulował wszystkie okrucieństwa pierwszej połowy XX wieku na wschodnich ziemiach: głód, nędzę, upodlenie, cierpienie, śmierć, bezprawie. Czy jest sens przypominać o tym 60 lat później?

JOCHEN BÖHLER: Oczywiście! Europejski wiek XX został naznaczony gwałtem o niespotykanym do tej pory rozmiarze. Pytanie, jak do tych barbarzyńskich zbrodni mogło dojść, wręcz obsesyjnie przykuwa uwagę historyka. Im bardziej zwiększa się dystans czasowy do samych wydarzeń, tym wyraźniejsze stają się pewne struktury typowe dla tego okresu. Snyder przypatruje się dokładnie zbrodniom i gwałtom zadanym w latach 30. i 40. przez reżimy Hitlera i Stalina na tzw. skrwawionych ziemiach, czyli obszarze między III Rzeszą a Rosją sowiecką. To jest z niemieckiej perspektywy prowokujące, gdyż w Niemczech zbrodniczy charakter reżimu Hitlera, a już szczególnie Holokaust, postrzega się jako wyjątkowy w historii fenomen, który nie ma swojego odpowiednika w dziejach ludzkości. Także Snyder nie traktuje na tym samym poziomie zbrodni Stalina. Ale mówi: „Popatrzcie, na tym obszarze w ciągu krótkiego okresu dwaj dyktatorzy do spółki ze swoimi pretorianami zamordowali miliony ludzi”.
Artykułując silnie podobieństwa i różnice obydwu zbrodniczych systemów Snyder uzyskuje lepszy wgląd w istotę obydwu fenomenów, które już ze względu na wymiar tragedii z początku wydają się niewytłumaczalne.

Czy Snyderowi udaje się znaleźć wytłumaczenie?

Hitler i Stalin planowali wspólnie podbić wielkie obszary leżące między Berlinem a Moskwą, ujarzmiając miejscową ludność. Przy czym Stalin ograniczał się do obszaru ZSRR, co Snyder nazywa „wewnętrzną kolonizacją”. Hitler natomiast poszukiwał dla narodu niemieckiego Lebensraum na Wschodzie, prowadząc – by użyć frazy Snydera – kolonizację zewnętrzną. Instrumentem do ujarzmienia ludności w obydwu przypadkach był głód, który Stalin sprowokował kolektywizacją, a Hitler rekwizycjami. Nieprzyjazne grupy ludności eliminowano poprzez zsyłki do obozów lub masowe egzekucje.
Odmienna jest też u Hitlera i Stalina definicja wroga. Opętanie Hitlera miało tło rasowe, biologiczne: kto choć raz nie okazał się Niemcem, tego los był przesądzony. Stalin z kolei „elementu kontrrewolucyjnego” dopatrywał się w rzekomej działalności antypaństwowej. Obydwaj dyktatorzy dość dowolnie żonglowali swoimi kryteriami. Na kontrolowanych przez Stalina i Hitlera skrwawionych ziemiach nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Niektóre narody, w obydwu przypadkach Polacy i Ukraińcy, w przypadku Niemiec Żydzi, były przy tym wystawione na szczególną eksterminację. Te orgie eliminacji całych narodów, nakręcane siłami obłąkanych wizji i demonstracji władzy, Snyder przedstawił w niezwykle przekonujący sposób.

Przyjrzał się Pan bardzo dokładnie niemieckiemu Wehrmachtowi, który ma na swoim koncie bezprawia, zbrodnie i gwałty, choć przez długie lata armia niemiecka uchodziła za formację o bardziej ludzkiej twarzy niż bestialskie SS. Teraz okazuje się, że przestępstwa Wehrmachtu porażają jeszcze bardziej, gdyż w ich szeregach byli zwykli ludzie, nie zaś elitarne siły SS. Czego dowodzi ta brutalizacja wojny Hitlera na Wschodzie?

Już w latach 50. i 60. polscy historycy udowodnili, że także Wehrmacht, a nie tylko SS, popełniał potworne zbrodnie na zajętych terenach na Wschodzie. Wtedy wyjaśniano to tym, że również w Wehrmachcie służyli fanatyczni wyznawcy ideologii narodowosocjalistycznej. Moje prace poświęcone właśnie działającemu w roku 1939 w Polsce Wehrmachtowi udowodniły, że już w pierwszych tygodniach wojny zwykli żołnierze, wywodzący się z przeciętnych rodzin niemieckich, dopuszczali się mordów na dziesiątkach tysięcy polskich i żydowskich cywili. Oczywiście, ich głowy były nafaszerowane stereotypami i uprzedzeniami. Mimo to budzi wielki niepokój fakt, że nie tylko fanatycy, ale, jak to nazwał jeden z amerykańskich historyków, Christopher Browning, „całkiem normalni ludzie” w warunkach dyktatury i wojny niejako z dnia na dzień, bez przymusu, mogli przeobrazić się w morderców. To zjawisko nie ogranicza się do niemieckich żołnierzy z okresu II wojny światowej. Także inne przypadki ludobójstwa w XX w. sprowadzają się do tej właśnie formuły.

Powstała niedawno praca o uwikłaniu niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych w machinę narodowego socjalizmu. Nie tylko więc SS, nie tylko Wehrmacht – także wyperfumowani urzędnicy w krawatach, słuchający Brahmsa i czytający Goethego...

Kiedy przed kilkoma laty mit „czystego” Wehrmachtu został zdemaskowany jako kłamstwo, wielu Niemcom ministerstwo spraw zagranicznych z okresu III Rzeszy wydało się „ostatnim bastionem cnoty”, który oparł się narodowosocjalistycznym oparom. Niemieccy dyplomaci nie maczali palców w mordzie na Żydach, a swoją pozycję wykorzystali do współpracy z ruchem oporu. Całkiem niedawno komisja historyczna powołana przez obecnego szefa MSZ obaliła także i ten mit. Ja sam na jej zlecenie przebadałem rolę MSZ na obszarach okupowanych na Wschodzie. Wyniki są szokujące. Wraz z najazdem Hitlera na Polskę MSZ straciło swoje znaczenie, gdyż w czasie wojny nie było miejsca na dyplomację. Większość dyplomatów upadek swojej rangi kompensowało oddaniem siebie i swojej wiedzy na usługi prowadzonej na Wschodzie polityki. MSZ uczestniczyło więc aktywnie w eksterminacji milionów ludzi. Nieliczni dyplomaci, którzy nie dali się uwieść, byli izolowani przez kolegów. Jeszcze większy skandal polegał na tym, że w powojennej RFN droga do kariery stała otworem właśnie przed dyplomatami z nazistowską przeszłością, podczas gdy ci nieskalani nią nie mieli szansy na powrót do służby dyplomatycznej.

Cztery dekady po Hitlerze i Stalinie doszło do podobnej hekatomby w Jugosławii. Czy także w Europie ludzie w obliczu konfliktów etnicznych zawsze będą sięgać po nóż? Czy historia niczego nas nie uczy?

Czystki etniczne w Jugosławii pod koniec XX w. wpisują się w „tradycję” masowych zbrodni, które na ostatnim stuleciu odcisnęły swoje piętno. Ale popadlibyśmy w czarny pesymizm formułując wniosek, że ludzkość nie jest w stanie wyciągnąć nauki z historii. Po II wojnie światowej w wielu krajach Europy panował przymus i ucisk, ale aż do wybuchu konfliktów na Bałkanach wojen nie toczono. Lata 90. to był rzeczywiście powrót do starych czasów.

Czy dla bieżącego dialogu polsko-niemieckiego nie byłoby lepiej, gdyby zrezygnować z odwoływania się do historii? Nie byłoby wtedy szkodliwego sporu o Erikę Steinbach, a Polska i Niemcy mogłyby się skoncentrować na problemach euro i bezpieczeństwa energetycznego Unii...

W moim przekonaniu byłoby to fatalne, gdybyśmy w niemiecko-polskim dialogu wyłączyli historyczną świadomość. Niemcy w relacjach z Polakami powinni raczej jeszcze bardziej zwracać uwagę na to, jakie gesty wywołują fatalne wrażenie. Na przykład ścisła współpraca niemiecko-rosyjska, prowadzona ponad głowami Polaków, budzi w Warszawie demona strachu. Nie można tego po prostu ignorować czy traktować jako paranoi. Lęki te trzeba postrzegać w kontekście historycznym i zrozumieć. Oczywiście dla bieżących relacji politycznych między naszymi państwami byłoby tylko z korzyścią, gdyby nie istniał automatyzm uaktywniania się negatywnych skojarzeń. Powinniśmy pamiętać o błędach przeszłości, ale dzisiejsi Niemcy i Polacy nie są tymi sprzed 70 lat.

Zatem ludzkość pozostanie dalej w okowach historii, a jej przeszłość nadal będzie decydować o jej współczesnej tożsamości?

Bez znajomości własnej historii nie wiemy, kim jesteśmy. Potrzebujemy jej, by móc orientować się w naszym świecie. Ale determinizm w historii nie istnieje. Ostatnim jego orędownikiem był marksizm, który – jak wiemy – pod koniec lat 80. znalazł się na śmietniku historii. Jako historycy próbujemy odtworzyć i zrozumieć sens oraz przebieg wypadków z przeszłości. Ale w oparciu o nie przepowiadać przyszłość – tego nie potrafimy.

Jochen Böhler weźmie udział w debacie "Skrwawione ziemie" (12 maja), a także poprowadzi warsztaty mistrzowskie pt. "Przemoc i życie codzienne w okupowanej Polsce" (13 maja)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2012