Nieuchronność mitu

Większość społeczeństwa jest niechętna wojnie o krzyż, ale nie podziela niechęci rządzących do wyraźnego upamiętnienia 10 kwietnia. Mitu nie można wyprzeć i zapomnieć: źle traktowany powróci w jeszcze silniejszej postaci.

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Za sto lat nikt już nie będzie znał nazwisk wielu z aktywnych dziś polityków. Będą pamiętani wyłącznie przez studentów historii XXI wieku. Pozostanie za to pamięć o dramatycznej sobocie z kwietnia 2010 r.

Smoleńska katastrofa stanie się częścią narodowej pamięci, ponieważ strata tak znaczącej części polityczno-militarnej elity państwa jest wyobrażalna wyłącznie w warunkach wojny. Nie mniejsze znaczenie niż ogrom tragedii miała zaskakująca koincydencja miejsca i czasu. Śmierć prezydenta europejskiego kraju w katastrofie lotniczej byłaby zawsze czymś wyjątkowym - jednak śmierć Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta Rzeczypospolitej, nieopodal Katynia w siedemdziesiątą rocznicę zbrodni katyńskiej, to rzecz przekraczająca granice naszej wyobraźni. Rodzi się oczywisty i zarazem trudny do przeniknięcia symboliczny związek pomiędzy tymi wydarzeniami.

Oczywiście, nikt nie zamordował członków oficjalnej polskiej delegacji. Jednak uparte odmawianie uznania symbolicznej wymowy tej tragedii przez radykalnych racjonalistów na nic się nie zda - taki jest bowiem nieprawdopodobny i zarazem realny związek symboli i faktów.

***

Koincydencja miejsca i czasu to w sensie politycznym i kulturowym najważniejsze elementy pamięci o tym dniu i podstawowy punkt odniesienia dla jego rozmaitych interpretacji. Dla skrajnie radykalnych zwolenników pamięci o 10 kwietnia jest ona kolejnym elementem historii martyrologiczno-tragicznych stosunków polsko-rosyjskich, czego wyrazem są rozmaite teorie spiskowe.

Druga strona odpowiada: taka interpretacja to bzdura. To był po prostu straszny przypadek, ślepy, okrutny los. Mamy tu jednak do czynienia z dziwną niekonsekwencją. Jednocześnie bowiem przeciwnicy mitu jednym tchem dodają, że z powodu 10 kwietnia mamy pojednać się z Rosjanami. Dostrzegam w tej postawie pewną intrygującą sprzeczność - jeżeli mamy do czynienia wyłącznie z nieszczęśliwym wypadkiem, który nie posiada żadnego wymiaru symbolicznego, to dlaczego w ogóle mamy jednać się z Rosjanami? Pojednanie to sprawa wykraczająca poza materię faktów i sięgająca głęboko w moralny wymiar dziejów. Jeśli Rosjanie w niczym nam w tym przypadku nie zawinili, to nie ma powodu im wybaczać ani prosić o wybaczenie. Wystarczy rzetelnie wyjaśnić przyczyny katastrofy.

Być może dla niektórych zabrzmi to paradoksalnie, ale istotą opowieści o 10 kwietnia w obu skrajnych wersjach jest założenie, że w tym dniu wydarzyła się rzecz niesłychana i budząca grozę. Jedna strona wprost artykułuje to przeświadczenie, druga zaś milcząco je przyjmuje, ale za wszelką cenę nie chce tego przyznać wprost. Treść tego doświadczenia to niewyartykułowane przekonanie, że nad stosunkami polsko-rosyjskimi ciąży jakieś przekleństwo; jakieś trudne do akceptacji w nowoczesnym świecie fatum. Że tak sądzą zwolennicy teorii spiskowych - to oczywiste; mniej oczywisty jest fakt, iż takie są także uczucia racjonalistów niechętnych mitowi smoleńskiemu. Gorączkowość, z jaką forsuje się nagłe pojednanie polsko-rosyjskie, jest sposobem na stłumienie poczucia grozy wobec przerażającej wymowy symbolicznej tragedii z 10 kwietnia.

To uczucie grozy wpisuje się w romantyczną wizję historii, która bywa dziś traktowana pobłażliwie lub szyderczo. Warto jednak przywołać związane z tym dziedzictwem przekonanie, że w historii ma znaczenie - obok gry namacalnych interesów, również warstwa moralna.

Jeżeli zatem nie wybierzemy skrajności, to musimy powiedzieć, że tego dnia wydarzyło się coś wyjątkowego, dziwnego i niepokojącego, czego sensu do końca nie ogarniamy. To zdarzenie wplecie się w ciąg kolejnych: albo dramatycznych, albo pozytywnych. Jednak nasza perspektywa jest zbyt krótka, by zrozumieć znaczenie 10 kwietnia. Brakuje nam po prostu dystansu do zbudowania tak rozległej historycznie narracji.

***

Wymiar symboliczny tej katastrofy splata się z wymiarem politycznym. Nie chodzi tu jednak o bieżącą politykę, lecz o głębszy wymiar polskiej polityczności. Okazało się bowiem, że żyjemy w kraju, w którym zdarzyła się rzecz, która nie ma prawa zdarzyć się w żadnym cywilizowanym państwie zachodnim. Jak dramatycznie niesprawne musiały być jego struktury, skoro doszło do takiej sytuacji?

Niezależnie od tego, jak dziś pamiętamy doświadczenie 10 kwietnia, to wspólnym dla wszystkich doznaniem było dojmujące poczucie absolutnej kruchości naszego państwa. Chcę to szczególnie podkreślić, bo dla Polaków jako wspólnoty politycznej Rzeczpospolita jest jedynym instrumentem, z którym stają oni na dobre i złe, razem i solidarnie wobec wyzwań losu. W kwietniową sobotę znaleźliśmy się właśnie w takiej sytuacji - los zadał nam straszliwy cios. Był to cios, który uderzył nie tylko w pasażerów samolotu i ich rodziny, ale właśnie w Rzeczpospolitą - naszą "rzecz wspólną". Ona rozbiła się o smoleńską ziemię: dosłownie i w przenośni.

W pierwszych godzinach po katastrofie znalazłem się pod Pałacem Prezydenckim. Jeszcze nie zapalano zniczy, nie pojawili się harcerze. Widziałem błąkających się w rozproszeniu ludzi. Nie wiedzieli, co mają robić, byli kompletnie oszołomieni. Jak to: jesteśmy w Unii Europejskiej, w NATO, bogacimy się, żyjemy w nowoczesnym świecie, historia jako ciąg dramatycznych wydarzeń skończyła się na zawsze 20 lat temu i nagle znów wydarza się coś takiego? Znów dopada nas zły los, znów państwo rozlatuje się jak domek z kart? I znów dzieje się to w kontekście Rosji? Horror.

Nie sposób przecenić znaczenia tego doświadczenia. Ono pozostanie w ludziach, choć zostało zepchnięte gdzieś w głąb pamięci, przesłonięte przez późniejsze obrazy solidarności, spokojnej i godnej narodowej żałoby. Naturalnie nie ma mowy o tym, że doświadczenie kwietniowych dni wprost i bezpośrednio odmieni polską rzeczywistość. Jak bardzo takie oczekiwania były podszyte szlachetną naiwnością, możemy przekonać się niestety dzisiaj. A jednak nie znaczy to, że w dalszej perspektywie 10 kwietnia nie będzie miał istotnych konsekwencji.

Pamięć - jednostkowa i społeczna - jest tworem niezwykle skomplikowanym. Wiele w niej tajemnych zakamarków, obszarów wyparcia, miejsc, w których coś się chowa, a coś na pozór się gubi. W istocie pamięć zbiorowa jest pełna złego sumienia, poczucia winy, wyrzutów i niepokoju. Jeżeli czegoś nie widać teraz, to nie oznacza, że nie wypłynie w przyszłości. Dlatego katastrofa i zdarzenia, które po niej nastąpiły, będą jeszcze długo powracały, niezależnie od bieżącego kształtu polskiej polityki - podobnie jak powracały dekomunizacja i pamięć po komunizmie. Nie dlatego, że będzie trwała wojna PiS z PO (być może za kilka czy kilkanaście lat obie partie nie będą już istniały). Jest inna przyczyna: zbyt wiele osób chce w zły sposób upamiętnić katastrofę i zbyt wiele osób w jeszcze gorszy sposób chce o niej zapomnieć.

***

Katastrofę smoleńską zaskakująco silnie przeżyli młodzi ludzie. Dla nich to było pierwsze wspólnotowo-polityczne wydarzenie w wielkiej skali. Owszem, słyszeli o przełomowych datach: obaleniu komunizmu, wyborach 4 czerwca ’89 czy śmierci Papieża. Dla 19-latka była to jednak odległa przeszłość, tak samo jak wybory sprzed pięciu czy trzech lat, bo wielu z nich nie miało wtedy jeszcze prawa głosu. Tymczasem na ich oczach zdarzyło się coś niezwykłego i ważnego emocjonalnie. Później jednak ważne dla nich media wytłumaczyły im, że ich zaangażowanie było pozbawione sensu.

Myślę, że wielu uznawało swoje ówczesne uczucia za dobre i właściwe. Nie uda im się teraz łatwo wytłumaczyć, że były niepotrzebne, przekonać, iż padli ofiarą politycznej manipulacji.

Dotyczy to także większości społeczeństwa - przywołam niedawne badania dotyczące krzyża pod Pałacem Prezydenckim. Respondenci chcieli szybkiego przeniesienia krzyża i jednocześnie niezwłocznego upamiętnienia ofiar w tym miejscu. Jedni mogą uznać, że wygrali, inni mieć poczucie klęski. Natomiast większość społeczeństwa jest niechętna wojnie o krzyż, ale też nie podziela ewidentnej niechęci rządzących do wyraźnego upamiętnienia 10 kwietnia. Proponowane obecnie gesty upamiętniające są odbierane jako zdawkowe, czynione pod przymusem i traktowane jako fortel polityczny, który ma rozwiązać przykrą sprawę i pozwolić o niej zapomnieć.

Mitu nie można jednak wyprzeć i zapomnieć - tak po prostu. Już teraz bowiem mamy do czynienia z powstającym mitem (traktuję to pojęcie opisowo, a nie jako rodzaj publicystycznego epitetu). Pytanie "Jak rozmontować ten mit?" okazuje się dzisiaj jednym z głównych problemów wielu bardzo mądrych ludzi w Polsce. To krótkowzroczne postępowanie. Nieomal 40 lat temu Leszek Kołakowski w swej książce "Obecność mitu" wykazał, że mit jako składnik kultury uporczywie trwa. Jeżeli - mówiąc kolokwialnie - wyrzuci się go drzwiami, wróci oknem. Mit źle traktowany wraca w postaci jeszcze mniej możliwej do przyjęcia przez tych, którzy chcieliby wykorzenić go z życia społecznego.

Z mitem, który jest rzeczywisty jako fakt życia społecznego, nie sposób zatem wygrać. Można przedstawić tylko swoją formę tego mitu i swoje własne formy pamięci. Truizmem jest stwierdzenie, iż w Polsce jest wiele obskurantyzmu religijnego, ale milczy się o tym, że pojawiło się także dużo obskurantyzmu świeckiego, racjonalistycznego. Chodzi mi o zapiekłą, aprioryczną niechęć do rytuałów, mitów i symboli jako takich. W tym sposobie myślenia są to atawizmy, relikty czasów, które powinny zostać ostatecznie i raz na zawsze przezwyciężone.

Mity oczywiście przyjmują różne kształty. Nie można teraz przesądzać, w jaki kształt materialny powinien być obleczony mit smoleński. To domena specjalistów. Należy rozpisać profesjonalnie prowadzony konkurs w tej sprawie, najlepiej o zasięgu międzynarodowym. Argument o znaczeniu tkanki historycznej Krakowskiego Przedmieścia jest ważny. W sensie symboliczno-historycznym to przestrzeń dziedzictwa narodowego, ale to nie oznacza, że została ona zamknięta raz na zawsze. Historia się nie skończyła i będzie toczyła się dalej, a tocząc się dalej, będzie dodawała do Krakowskiego Przedmieścia kolejne "pomniki".

Naturalnie treści tego mitu nie uda się też zadekretować. Jego formowanie będzie się odbywało poprzez proces żmudnego dostosowywania się i negocjacji. Miałem możliwość - stojąc na wartach honorowych przy trumnach Pary Prezydenckiej - widzieć ludzi, którzy czekali w ogromnej kolejce, by pożegnać zmarłych. To nie byli wyłącznie radykalni zwolennicy poprzedniej prezydentury, lecz setki tysięcy ludzi z całej Polski. Dla każdej z tych osób było to jedno z najbardziej przejmujących doświadczeń w ich życiu obywatelskim, ale też w indywidualnym, egzystencjalnym wymiarze.

W tej pamięci i w tym micie pojawią się wątki martyrologiczne i dramatyczne, ale ważne wydają się inne: wymiar wspólnotowy oraz element poświęcenia i ofiary. Członkowie państwowej delegacji jechali tam w imieniu całej wspólnoty i zginęli w symbolicznym miejscu. Można by tu postawić kropkę. Jednak dla wielu to będzie mało. Zaczną dopisywać dalsze treści. Dla jednych będzie to niezwykła, pełna tajemniczego przekleństwa historia stosunków polsko-rosyjskich. Dla innych stanie się ona memento, bo okazało się, że mamy niesprawne państwo i musimy nad nim pracować. Będą też tacy, którzy wszystko to spostponują, ale od tej daty nie uda się im uciec.

***

Katastrofa będzie pamiętana przede wszystkim ze względu na śmierć prezydenta Kaczyńskiego. Takie są bowiem realia pamięci historycznej: w Gibraltarze oprócz generała Sikorskiego zginęło także kilkanaście innych osób, ale pojęcie "katastrofa gibraltarska" splecione jest na zawsze przede wszystkim z osobą, która reprezentowała wtedy wolną Polskę. W tym sensie katastrofa smoleńska wpisuje się także w pamięć o Lechu Kaczyńskim jako osobie skoncentrowanej na przeszłości i przykładającej wagę do prowadzenia polityki historycznej.

Niektórzy wpiszą teraz jego śmierć w martyrologiczną wizję historii. Tajemnica losu polega na tym, że On nie chciał, by Polskę dotykały podobne nieszczęścia. Dlatego też prowadził politykę, której celem była silna pozycja Polski w Europie. Z tego powodu wchodził często w spór z Rosją. I w Rosji zginął. Czy los obrócił zatem wniwecz jego zamierzenia? Czy pokazał Polakom, że są skazani na niepowodzenia? Czy mamy rozumieć to wydarzenie jako ofiarę? Te wszystkie sensy pozostają ze sobą w sporze.

W dłuższej perspektywie jeden z nich stanie się dominujący, ale nie zatriumfuje niepodzielnie, bowiem w wolnych i demokratycznych społeczeństwach nie ma takich ostatecznych wyroków. Jeden z nich uzyska akceptację większości, inne zaś będą funkcjonowały na obrzeżach demokratycznie wyznaczonego centrum pamięci.

T.S. Eliot, pisząc o tajemniczej naturze kultury, stwierdził, że nie sposób jej "skonstruować", tak jak nie sposób skonstruować drzewa. Jeżeli ktoś chce mieć dąb, to najpierw musi zasadzić żołądź, potem podlewać i patrzeć, czy z niego wyrośnie drzewo. Podobnie nie można skonstruować kultury i zbiorowej pamięci. Jej uprawianie przypomina pielęgnowanie ogrodu, co nie zawsze kończy się sukcesem. Nie każda forma pamięci jest przyjmowana przez wspólnotę. Ważna jest zastana w danym miejscu kultura, tradycja, obyczaje.

W sprawie katastrofy smoleńskiej ujawiły się już wszystkie sposoby przechowywania pamięci zbiorowej przez wspólnotę Polaków. Jak wiele razy wcześniej w historii polskich sporów. Ta pamięć będzie wzrastać i naiwni są ci, którzy uważają, że można ją po prostu "rozmontować".

Dariusz Gawin (ur.1964 r.) jest historykiem idei i publicystą. Wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, szefem Instytutu Starzyńskiego, kierownikiem Zakładu Społeczeństwa Obywatelskiego w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, redaktorem "Teologii Politycznej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010