Nieuchronne, ale kłopotliwe

Kiedyś wnaszych portfelach miejsce złotówek zajmie euro. Nie wiadomo tylko kiedy. PO iPSL deklarują wprawdzie, że chcą, by stało się to szybko, lecz nie podają konkretów. Podobny znak zapytania zawisł nad wszystkimi krajami Europy Środkowej. Żeby wprowadzić euro, trzeba reformować, atego nikt nie lubi.

12.11.2007

Czyta się kilka minut

---ramka 552514|lewo|1---Perspektywa wspólnego pieniądza nie odgrywała większej roli przed ostatnimi wyborami i nie odgrywa teraz, gdy powstaje nowy rząd - ani jako temat mogący służyć do pozyskania poparcia, ani jako straszak. Tego ostatniego próbował Roman Giertych, ale to już należy do historii. Dziś politycy wszystkich partii, które znalazły się w nowym Sejmie, deklarują, że są za wejściem Polski do "Eurolandu". Wszyscy - od PiS, przez PO i PSL po LiD - deklarują też zgodnie, że polska gospodarka powinna być do tej operacji dobrze przygotowana.

Kiedy zatem to się stanie? Konkretna data pojawiła się ostatnio w programie, który rząd Jarosława Kaczyńskiego przyjął 16 października, tuż przed wyborami. Program ten zawierał zasady, jakie "powinna spełniać polityka gospodarcza państwa aspirującego do przyjęcia euro" - jak mówiła minister finansów Zyta Gilowska. Jej zdaniem Polska będzie gotowa na przyjęcie euro w 2012 r.

Data ta miałaby pewien dodatkowy walor: w tym właśnie roku w Polsce odbędą się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Nie tylko dla gości z krajów "Eurolandu", ale także dla polskiej gospodarki posiadanie wspólnego pieniądza byłoby dużym plusem.

Na razie tylko Słowenia

A co zamierza powstający nowy rząd? Zarówno PO, jak PSL podkreślają w swoich dokumentach programowych, że Polska powinna znaleźć się w strefie euro możliwie szybko; politycy PSL przekonują, że euro będzie korzystne także dla rolników. Co więcej, rząd PO-PSL uzyska tu zapewne wsparcie Lewicy i Demokratów. - Jesteśmy za jak najszybszym przyjęciem euro, rząd może liczyć na nasze poparcie - deklaruje w rozmowie z "TP" Wojciech Olejniczak, szef klubu LiD. - Chcemy tylko mieć gwarancję, że rząd zapewni działania osłonowe, tak, by np. nie doszło do podwyżek cen.

Podobnie zapewnia Adam Lipiński, wiceprezes PiS: - Jeśli Polska spełni wszystkie warunki, to PiS będzie oczywiście za przyjęciem wspólnej waluty. Mamy świadomość, że wejście do strefy euro jest nieuniknione - mówi w rozmowie z "TP". Lipiński zastrzega się tylko, że jeśli PO-PSL będą zanadto "przyspieszać", nie licząc się z tym, czy gospodarka jest dostatecznie przygotowana, wówczas "na pewno dojdzie do sporu i PiS będzie oponować".

Tak więc zasadniczo wszyscy są "za". Sporu ideowego - do jakiego dążył niedawno Giertych, traktujący rezygnację ze złotówki jak utratę suwerenności - w parlamencie być nie powinno. Ale znak zapytania nad konkretną datą pozostaje. Zresztą - nie tylko w Polsce.

A jeszcze nie tak dawno temat euro mocno rozgrzewał polityków i opinię publiczną.

Kraje Europy Środkowej, które w 2004 r. triumfalnie stały się członkami Unii, wydawały się traktować wyścig do "Eurolandu" jako kolejną naturalną konkurencję. Potem jednak klimat się zmienił. Nie tylko w Polsce, także w Czechach, które niedawno uważały się za regionalnego prymusa. A nawet w krajach bałtyckich, których gospodarka rozwija się dynamiczniej niż nasza.

Z politycznego przedmiotu pożądania euro stało się trochę kłopotliwym obowiązkiem. Tak, obowiązkiem - bo w traktacie akcesyjnym wszyscy nowi członkowie Unii zobowiązali się przyjąć docelowo euro (ze "starych" krajów Unii tylko Wielka Brytania i Dania wynegocjowały tzw. formułę opt-out, która zezwala na samodzielny wybór waluty).

Pytanie nie brzmi "czy", lecz "kiedy".

Na razie z krajów postkomunistycznych udało się to tylko Słoweńcom - 1 stycznia 2007 r. Przejście z rodzimych tolarów na euro przebiegło tam sprawnie: aby przyzwyczaić obywateli do nowej waluty - i uniknąć podwyżek, czego obawiało się społeczeństwo - już w marcu 2006 r. wprowadzono obowiązkowe podwójne oznaczenie cen: w tolarach i w euro. Przez pierwsze dwa tygodnie stycznia 2007 r. Słoweńcy mogli płacić jeszcze w obu walutach, a później tylko w euro. Zaobserwowano jednak, że już 5 stycznia ponad połowa posługiwała się tylko euro.

Temat, którego nie ma

Dziś większość Słoweńców jest zadowolona, choć starsi nadal mają kłopoty i często przeliczają w sklepach ceny na tolary. Czy więc ceny wzrosły? Podobnie jak w innych krajach, wszyscy zwracają uwagę na - symboliczną niemal - cenę filiżanki espresso w kawiarni. Z drugiej jednak strony nie jest to główna pozycja w domowym budżecie. A te naprawdę znaczące pozostały na podobnym poziomie.

"Z euro jest jak z socjalizmem. To piękna idea, która nie sprawdza się w praktyce" - mawiał amerykański ekonomista Milton Friedman. Jednak większość speców od finansów w naszej części Europy popiera wspólny pieniądz. Korzyści dla państwa to m.in. zmniejszenie kosztów wymiany walut, zniwelowanie ryzyka związanego ze zmianą kursu czy stóp procentowych. Największe obawy budzi możliwy wzrost cen. Ale one i tak coraz bardziej zbliżają się do poziomu starych krajów Unii.

Skąd więc obecna powściągliwość?

Przeszkody w przyjęciu euro są zwykle dwie: stan finansów publicznych nieodpowiadający kryteriom "Eurolandu" (tj. zbyt wysoka inflacja czy deficyt budżetowy) oraz opinia społeczna. Obie sprawy się wiążą: w obawie przed utratą popularności politycy nie decydują się na reformy, bez których niemożliwe jest spełnienie kryteriów. W żadnym z nowych krajów Unii za hasłem wprowadzenia euro nie pójdą tłumy. Przeciwnie. Charakterystyczne, że w kampanii przed niedawnymi polskimi wyborami o euro nie mówiło się wcale - nawet w gospodarczej części debat telewizyjnych.

Również w Czechach sprawę odłożono ad acta. Gdy latem prawicowy rząd Mirka Topolánka zdecydował się na reformę finansów publicznych, część analityków była przekonana, że krok ten ma przybliżyć, a przynajmniej skonkretyzować chwilę, kiedy koronę zastąpi euro. Okazało się jednak, że zarówno rząd, jak Czeski Bank Narodowy na pytanie, kiedy kraj przyjmie euro, odpowiadają tylko: "Kiedy będziemy gotowi". Tymczasem minister finansów Miroslav Kalousek jest przekonany, że bez dyscypliny, jaką wymusza wyznaczony już raz termin, reformy nie zostaną przeprowadzone.

Bałtyckie opóźnienie

Także w krajach bałtyckich zmniejsza się polityczna determinacja, choć właśnie one są najbliższe spełnienia euro-kryteriów.

Litwie prawie się udało: władze w Wilnie szykowały się do otwarcia szampana, by wraz ze Słoweńcami świętować wejście do "Eurolandu". Lecz w maju 2006 r. Komisja Europejska się nie zgodziła: inflacja była minimalnie, ale jednak za wysoka.

Estonia też zakładała wejście do strefy euro od 1 stycznia 2007 r. Estończycy jednak policzyli, że w związku z wysokim wzrostem gospodarczym nie są w stanie ograniczyć inflacji i dwa razy przekładali termin przyjęcia wspólnej waluty: najpierw na początek 2008 r., później na rok 2010. Z kolei Łotysze zakładali, że euro wprowadzą rok-dwa później niż Litwa i Estonia. Ich rachuby straciły na aktualności nie tylko z powodu wahań sąsiadów, ale także zbyt wysokiej inflacji. Dziś politycy i ekonomiści trzech państw ostrożnie planują wprowadzenie euro na rok 2012, może 2013. Ale pewności nie ma.

Powodem bałtyckich kłopotów z inflacją było przegrzanie szybko rozwijających się gospodarek. Szybki wzrost PKB i gwałtowny spadek bezrobocia (także po masowych wyjazdach do pracy za granicę) spowodowały wzrost wynagrodzeń - i cen. Na Litwie inflacja w sierpniu i wrześniu wzrosła do 7 proc., na Łotwie przekroczyła 10 proc. Ekonomiści liczą, że roczna inflacja w trzech krajach bałtyckich osiągnie poziom 4-5 proc. (co oznacza, że żaden z krajów nie spełnia euro-kryteriów) i podkreślają, że jeśli rządy nie podejmą natychmiastowych działań antyinflacyjnych, na euro w roku 2010 nie ma szans.

I tu zaczynają się schody. W związku z tym, że trzy bałtyckie waluty są już przywiązane do euro - to jeden z etapów dochodzenia do wspólnej waluty - Europejski Bank Centralny ma większy wpływ na politykę monetarną tych krajów niż banki narodowe. Ekonomiści proponują więc inne środki, które mogą zaradzić wzrostowi inflacji: zaczynając od podwyższenia akcyz, a na dewaluacji pieniądza kończąc.

Jednak rządy nie spieszą się z radykalnymi działaniami. Premier Estonii tłumaczy, że jeśli ma wybierać między euro a szybkim wzrostem gospodarczym, który pozwoli dogonić starą Unię, to woli wzrost. Łotwa i Litwa doszły do podobnych wniosków.

Słowacja zaciska zęby

W Polsce i Czechach o datach nawet się już nie mówi. Wiadomo tylko, że w najlepszym przypadku mógłby to być rok 2012. Na Węgrzech w ogóle trudno cokolwiek prognozować, tak niestabilna jest tam sytuacja gospodarcza.

Na środkowoeuropejskim placu boju pozostaje Słowacja. Co prawda kilka lat temu, po wprowadzeniu radykalnych reform, kraj ten okrzyknięto nowym "tygrysem gospodarczym", ale od 2006 r. w Bratysławie rządzą populiści, którzy do władzy doszli pod hasłami cofnięcia reform obciążających społeczeństwo.

Krytykowany początkowo w Europie premier Robert Fico okazał się jednak zręczniejszy, niż ktokolwiek przypuszczał. Rzeczywiście wprowadził pewne zmiany w pakiecie reform swego poprzednika Mikulasza Dzurindy, ale w większości kosmetyczne. A dotrzymanie terminu przyjęcia euro - styczeń 2009 r. - uznał wręcz za punkt honoru.

Czy za nieco ponad rok, jadąc na narty na Słowację, będziemy wymieniać złotówki na euro? Dla Słowaków najtrudniejsze będzie utrzymanie niskiej inflacji i niskiego deficytu finansów publicznych. "Jeśli będzie to konieczne, ministerstwa i instytucje publiczne będą musiały obciąć wydatki" - bezwzględnie zapowiada Fico, który z populisty wyrasta na polityka, który trzyma budżet twardą ręką. - "Nie możemy teraz zawieść".

Za i trochę przeciw

Tyle politycy i ekonomiści. A co o euro myślą zwykli ludzie?

Polacy, jak pokazuje raport Komisji Europejskiej, poczuwają się do silnego związku z Unią: deklaruje to 65 proc. rodaków, co jest jednym z najlepszych wyników w całej wspólnocie. Inaczej sprawa wygląda z poparciem dla euro: wspólną walutę chętnie widziałoby 54 proc. Polaków, przeciw jest 36 proc. (średnie europejskie poparcie dla unii monetarnej to 63 proc.).

Jednym z powodów euro-sceptycyzmu - choć nie tak istotnym, jak obawa przed podwyżką cen - jest przywiązanie do własnej waluty. Dotyczy to zwłaszcza państw, które niedawno ją wprowadziły bądź odzyskały. Także w Słowenii euro zastąpiło młodą walutę, tolara, który w obiegu był od uzyskania niepodległości w 1991 r. W przeprowadzonych niedawno badaniach na pytanie, czy wspólna waluta sprawiła, iż czują się "bardziej europejscy", 72 proc. Słoweńców potwierdziło, a 26 proc. zaprzeczyło. Zarazem 42 proc. ankietowanych uznało, że Słowenia utraciła część swej tożsamości. W krajach bałtyckich emocje są jeszcze większe: własny pieniądz był tu symbolicznym końcem podległości ZSRR.

***

Banknoty euro są wszędzie takie same, drukuje je Europejski Bank Centralny. Za to odpowiedzialność za bicie monet leży po stronie banków narodowych - po jednej stronie widnieje symbol narodowy, np. na produkowanych w Niemczech jest Brama Brandenburska. O tym, co będzie takim symbolem, decydują władze każdego państwa. Na jedno z najprostszych rozwiązań zdecydowali się Hiszpanie: tak jak wcześniej na pesetach widnieje na nich król Juan Carlos.

Co wybiorą Polacy? Kwestia ta może przekształcić się u nas w debatę o sprawach fundamentalnych. Jaki wizerunek kraju, jakie jego symbole możemy pokazać na "naszych" euro?

Próbę odpowiedzi na to pytanie daje ankieta, którą publikujemy obok.

Współpraca: Wojciech Pięciak, Aleksandra Cholewa (Sarajewo), Jacek J. Komar (Wilno)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2007