Niepamięć i beztroska

Wytyczne SB pozwalały, by to oficer bezpieki decydował, czy spotykający się z nim ksiądz jest tajnym współpracownikiem, czy nie. Może więc być tak, że stwierdzenie księdza podejrzewanego o współpracę z SB, iż nigdy nie był TW, nie pozostaje w sprzeczności z faktem zarejestrowania go. Swobodne rozmowy trafiały do akt jako raporty. To dlatego w Kościele funkcjonowało wyraźne zarządzenie, by każdy kontakt księdza z bezpieką zgłaszać przełożonym.

05.06.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

W komunikacie Kurii Metropolitalnej w Krakowie z 30 maja br. czytamy: "Zapowiedź opublikowania listy nazwisk kapłanów podejrzanych o współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa PRL budzi poważne zastrzeżenia natury moralnej (...) Taka lista może być sporządzona tylko na podstawie dokładnych badań całej sprawy, a nie w oparciu o jednostronne notatki pracowników Służb Bezpieczeństwa".

Samo ujawnienie i udostępnienie akt nie rozwiązuje problemu w dostateczny sposób. Nie tylko dlatego, iż niekiedy oficerowie operacyjni SB dla własnych celów wprowadzali przełożonych w błąd, ale przede wszystkim dlatego, że akta Służby Bezpieczeństwa bywają ze swej natury niejednoznaczne, a zatem można je rozbieżnie interpretować. Wytwarzano je przecież w myśl ustalonych przez kierownictwo reguł odzwierciedlających stosowaną w danym okresie taktykę wobec osób inwigilowanych lub pozyskiwanych do współpracy. Akt bezpieki nie można traktować jako fotograficznego, wiernego odzwierciedlenia rzeczywistości. Znajomość zasad pozwala spojrzeć w jaśniejszym świetle na to, jak ludzie Kościoła, co do których pojawiają się podejrzenia, niekiedy rozumieli i rozumieją do dziś swą sytuację, a ściślej - sytuację, w jakiej bywali przez bezpiekę stawiani. I że Kościół był przede wszystkim ofiarą reżimu.

"Ofensywna praca operacyjna"

Inwigilacją Kościoła zajmował się Departament IV MSW i jego terenowe agendy - wydziały czwarte Komend Wojewódzkich MO (od 1983 r.: Wojewódzkich Urzędów Spraw Wewnętrznych). W latach 80. zadania pionu IV określało zarządzenie ministra spraw wewnętrznych nr 0067/84 (tajne specjalnego znaczenia), podpisane przez gen. Czesława Kiszczaka. Wedle tego zarządzenia, do zakresu działania Departamentu IV należało m.in. "podejmowanie ofensywnych działań i przedsięwzięć operacyjnych mających na celu osłabianie możliwości oddziaływania Kościoła na społeczeństwo, zwłaszcza w sferze politycznej, społecznej i ideologicznej; kształtowanie lojalnych wobec Państwa postaw duchowieństwa i przeciwstawianie go reakcyjnej polityce hierarchii Kościoła rzymskokatolickiego". Departament ten miał też "rozpoznawać i rozpracowywać - z pozycji krajowych - charakter i treść kontaktów hierarchii i kleru Kościoła rzymskokatolickiego, działaczy stowarzyszeń katolików świeckich, kościołów i związków wyznaniowych nierzymskokatolickich z ich centralami oraz ośrodkami dywersji państw kapitalistycznych".

Dodać trzeba, że "z pozycji zagranicznych" robił to Departament I, zaś "centralą Kościoła rzymskokatolickiego" była, rzecz jasna, Stolica Apostolska.

Departament IV miał realizować swe zadania m.in. przez "organizowanie ofensywnej pracy operacyjnej w odniesieniu do centralnych, kierowniczo-koncepcyjnych ogniw Kościoła rzymskokatolickiego; działaczy i członków stowarzyszeń oraz ugrupowań katolików świeckich".

Załącznik do zarządzenia, zatytułowany "Zakres zainteresowań operacyjnych Departamentu IV", zawiera wykaz obiektów, wobec których prowadzono "działania operacyjne". Były to m.in.: Episkopat, Sekretariat Episkopatu, "prymas i jego agendy doradczo-wykonawcze", komisje problemowe Episkopatu, Konsulta Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich, Konsulta Wyższych Przełożonych Zakonów Żeńskich, "misja Watykanu w PRL", struktury tzw. fundacji dla rolnictwa oraz "centralne ogniwa duszpasterstw specjalistycznych". Obiektami "ofensywnej pracy operacyjnej" były też stowarzyszenia katolików świeckich oraz "nieformalne struktury katolików świeckich". Ta "ofensywna praca operacyjna" miała dostarczać aktualnych informacji o "obiektach" interesujących SB, a także wpływać na decyzje osób i gremiów.

Była ona realizowana wszystkimi dostępnymi środkami, przede wszystkim przy wykorzystaniu rozbudowanej sieci agentury, a także przy użyciu dostępnej wówczas techniki operacyjnej: za pomocą podsłuchów telefonicznych, pokojowych, a niekiedy także podglądów. Podsłuchy pokojowe zainstalowane były w Pałacu Prymasa, w sekretariacie Episkopatu, we wszystkich kuriach, w mieszkaniach biskupów, w wielu klasztorach, ośrodkach rekolekcyjnych, mieszkaniach wielu księży i w redakcji "Tygodnika Powszechnego".

Każdemu przyjętemu do seminarium klerykowi zakładano teczkę, tzw. Teczkę Ewidencji Operacyjnej na Księdza (TEOK), która składała się z dwóch części. W pierwszej był kwestionariusz personalny, kopia składanego przy wydawaniu dowodu osobistego kwestionariusza ze zdjęciem, wynik sprawdzania w Biurze C (czy "obiektem" interesowała się SB lub współpracował on z jakimś innym ogniwem MO lub SB) oraz w Centralnym Rejestrze Skazanych. Sprawdzanie to dotyczyło nie tylko kleryka, także jego najbliższej rodziny. W tej części teczki znajdowały się też wzory pisma maszyn do pisania, do których kleryk, a później ksiądz, miał dostęp. Kolejnym stałym punktem był wykaz tajnych współpracowników mających dostęp do księdza.

Część druga teczki zawierała tzw. arkusz kronikarski, w którym odnotowywano fakty z życia księdza i jego kariery kapłańskiej, a także doniesienia TW i wszystkie dostarczone przez nich lub zasłyszane przez oficera, "opiekuna" z ramienia SB, plotki, najchętniej o charakterze obyczajowym. W tej części gromadzono również notatki służbowe dotyczące działań księdza, w tym notatki informujące o treści jego kazań.

Ten ogromny materiał skrupulatnie zbierano przy pomocy mnóstwa tajnych współpracowników. Jak widać, dossier szeregowego księdza było bogatsze nawet od teczek najbardziej niebezpiecznych przestępców objętych inwigilacją. Tak szczegółowa wiedza o księdzu ułatwiała, w razie potrzeby, jego - jak mówiła instrukcja - "pozyskanie".

O ile normalnie o kandydacie na TW trzeba było dopiero gromadzić informacje, o tyle każdy ksiądz był już z góry "opracowany".

"Zobowiązanie traktować elastycznie"

Proces pozyskiwania księdza do współpracy był inny niż osoby świeckiej.

Instrukcja o pracy operacyjnej SB (słynna "Instrukcja do zarządzenia Nr 006") kazała po okresie "opracowania" kandydata na TW rozpocząć jego pozyskiwanie przez delikatne rozmowy i sugestie współpracy. Jeśli propozycję przyjmowano, delikwent uzgadniał z oficerem pseudonim i podpisywał ("świadomie", jak tego wymaga art. 4 ustawy lustracyjnej) zobowiązanie do współpracy. Wówczas dopiero zostawał zarejestrowany jako TW.

Z księżmi było inaczej. Wytyczne dyrektora Departamentu IV z 15 czerwca 1973 r. (obowiązujące do roku 1989 i, oczywiście, tajne specjalnego znaczenia) zalecały, by wymóg podpisania zobowiązania przez duchownego traktować bardzo elastycznie, "bowiem jego formalne potraktowanie może niejednokrotnie uniemożliwić pozyskanie". W praktyce od tego wymogu często odstępowano, a jeśli idzie o osoby szczególnie dla SB ważne, odstępowano od niego z reguły. Nie było więc wtedy wyraźnego i oczywistego dla obu stron momentu nawiązania formalnej współpracy. Wspomniane wytyczne stanowiły, że "ocena, czy pozyskanie można uznać za dokonane, należy do pracownika i przełożonego zatwierdzającego je".

Zatem o tym, czy dany ksiądz jest już TW, czy nie, decydował jednostronnie oficer SB i jego przełożony. Mogło zatem się zdarzyć, że spotykający się z esbekiem ksiądz nawet nie wiedział, że ten uznał go za TW, jako takiego zarejestrował i nadał mu pseudonim, którego używał w dokumentach wewnętrznych.

Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy: stwierdzenie księdza podejrzewanego o współpracę z SB, że nigdy nie był tajnym współpracownikiem, nie pozostaje w sprzeczności z faktem zarejestrowania go jako TW. Z tego powodu Sąd Lustracyjny nie uważa samej rejestracji za wystarczający dowód czyjejś współpracy. Zgodnie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego i orzeczeń Sądu Najwyższego musiała być ona "rzeczywiście podjęta".

Te same wytyczne dyrektora Departamentu IV pozwalały nie żądać od księży raportów własnoręcznie pisanych i podpisanych pseudonimem, a raczej sporządzać notatki ze spotkań z nimi. Pozwalały też odstępować od zasady kwitowania wynagrodzeń. Te zresztą należały do wyjątków: miały to być raczej prezenty o charakterze luksusowych, trudno wówczas dostępnych produktów spożywczych, alkoholi, bądź pomoc w załatwianiu różnych spraw (często w nabyciu deficytowych wówczas materiałów budowlanych). Czasem nagrodą był paszport lub ułatwienia w karierze duchownej, załatwiane różnymi kanałami.

Byli więc tajnymi współpracownikami księża, których SB przyłapała na skandalu obyczajowym i szantażem zmusiła do współpracy, ale byli też tacy, którzy z esbekami (zwykle z jednym i tym samym) spotykali się i rozmawiali, choćby z racji pełnionych funkcji w Kościele. Czasem plotkowali, nie mając pojęcia, że wszystko, co mówią, często w formie dla potrzeb operacyjnych ubarwionej, znajdzie się później w notatce z rozmowy, a oni sami zostaną zarejestrowani jako TW, choć żadnego zobowiązania nie podpisali i zapewne nigdy by nie podpisali, gdyby im je ktoś do podpisania dał. Dodajmy, że z reguły wykorzystywane były przez Departament IV nieuniknione kontakty księży z Urzędem do Spraw Wyznań.

To dlatego w Kościele funkcjonowało wyraźne zarządzenie, by każdorazowy kontakt księdza z bezpieką, niezależnie od jego charakteru, zgłaszać przełożonym. Inna sprawa, czy było zawsze przestrzegane.

Byli też księża, którzy z całym rozmysłem szkodzili innym, przekazując SB informacje lub wykonując na jej zlecenie rozmaite zadania o charakterze "dezinformacyjnym" czy "dezintegracyjnym", rozsiewając ułożone w SB pogłoski i plotki, denuncjując współbraci w kapłaństwie, biskupów, ba - nawet kontakty z księżmi z ZSRR i narażając tych ostatnich na prześladowania.

Przy niekompletnych archiwach, bardzo trudno ustalić, kto jaką rolę pełnił.

"Nie zdekonspirować podsłuchu"

Pochopny osąd może być bardzo krzywdzący. Jego wydanie bez znajomości kontekstu jest w ścisłym sensie "dziką lustracją". Wydaje się, że najbardziej optymalne byłoby w rozpatrywaniu tych spraw przeprowadzenie dla każdego przypadku procedury sądowej opartej na domniemaniu niewinności i przy zapewnieniu prawa do obrony.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Jeśli notatka nie jest pisana ręką tajnego współpracownika, co najmniej od 1982 r. nie ma pewności, czy zawarte w niej informacje rzeczywiście pochodzą od TW, czy też z innych, bardziej zakonspirowanych i chronionych źródeł. Zarządzenie nr 0018/82 ministra spraw wewnętrznych (z 17 lutego 1982 r.) stanowiło w ust. 6, że "informacje uzyskane środkami techniki operacyjnej można włączyć do spraw operacyjnych tylko w tak przetworzonej postaci, aby nie stracić ich wartości operacyjnej, a jednocześnie całkowicie zakonspirować źródło ich pochodzenia".

Czyli nawet w dokumentacji operacyjnej informacja z podsłuchu nie mogła być przedstawiona jako taka. Nie można było ujawnić podsłuchu! Najczęściej informacje przekazywano in extenso ("aby nie stracić wartości operacyjnej"), ale jako źródło podawano tajnego współpracownika ("aby całkowicie zakonspirować źródło jej pochodzenia"). A więc nie każda informacja przypisana tajnemu współpracownikowi rzeczywiście musiała od niego pochodzić. Mogły to być jego własne słowa, ale podsłuchane w zaciszu jego mieszkania. Mogły to być informacje uzyskane z podsłuchu w kurii lub klasztorze, a przypisane potem księdzu X czy zakonnikowi Y. Inną wagę mają słowa wypowiadane prywatnie do znajomych, a inną - do oficera SB.

Wiadomość mogła być księdzu przypisana, ale żeby przypisać ją tajnemu współpracownikowi, ten ostatni musiał rzeczywiście istnieć. Co jednak wtedy, gdy TW nie miał świadomości, że został jednostronnie przez oficera SB uznany i zarejestrowany?

***

Ocena poesbeckich archiwaliów nie jest łatwa. Musi uwzględniać pamięć o ówczesnych realiach i troszczyć się o ich uwzględnienie. W przeciwnym razie grozi nam niepamięć i beztroska.

Czyli akurat odwrotnie, niż ma być.

KRZYSZTOF KOZŁOWSKI był ministrem a JAN WIDACKI wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2006

Podobne artykuły