Wybiórcza pamięć i przedziwna troska

Artykuł "Niepamięć i beztroska ("TP nr 24/06), opisujący metody pracy operacyjnej SB wobec Kościoła, składa się z wielu zdań prawdziwych, ale czy przekazuje prawdę o pracy operacyjnej SB? Główna teza tekstu brzmi, że w istocie to pracownik SB "decydował, czy spotykający się z nim ksiądz jest tajnym współpracownikiem, czy nie. To tylko część prawdy, a części drugiej, niestety, autorzy nie przedstawili.

19.06.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Już w leadzie tekstu zaznaczono, że celem Krzysztofa Kozłowskiego i Jana Widackiego jest przedstawienie sytuacji, która "mogła się zdarzyć". Artykuł nie prezentuje więc obowiązujących procedur i odstępstw od nich, lecz niemal w całości poświęcony jest rozważaniu sytuacji hipotetycznej,

o której autorzy piszą, choć nie dokumentują jej żadnym przykładem. Piszemy "niemal w całości", ponieważ pozostała część tekstu poświęcona jest przedstawieniu podstawowych informacji o kierunkach działania pionu IV SB. W ten sposób zestawiono fakty dotyczące "zainteresowań" operacyjnych z całkowicie teoretycznym i niczym niepo­partym modelem fikcyjnej współpracy.

SB się nie oszukiwała

W kolejnym akapicie Kozłowski i Widacki piszą, że "niekiedy oficerowie operacyjni SB dla własnych celów wprowadzali przełożonych w błąd". Nie wiemy, skąd czerpią tę pewność, niemniej za dobrą monetę przyjmujemy zastrzeżenie "niekiedy". Jeśli dobrze je rozumiemy, to autorzy przyznają, że w zdecydowanej większości przypadków esbecy nie wprowadzali przełożonych w błąd. Praca operacyjna SB polegała bowiem na wieloźródłowym pozyskiwaniu informacji o pojedynczym zjawisku, czyli na zbieraniu ich na podstawie donosów, ale także podsłuchów, podglądów, obserwacji zewnętrznej, perlustracji korespondencji itp. Wprowadzanie w błąd byłoby możliwe (i sensowne) tylko w przypadku, gdyby werbunek był celem samym w sobie, a po jego dokonaniu konfident nie byłby wykorzystywany do dalszych działań. Tymczasem kierownictwo poszczególnych struktur (na poziomie wojewódzkim kierownik sekcji, w której działał funkcjonariusz, zastępca naczelnika wydziału odpowiedzialny za pracę tej sekcji, naczelnik wydziału oraz wojewódzki szef bezpieki) mogło - na podstawie informacji o tajnym współpracowniku - wyznaczać mu szczegółowe zadania; wykorzystywać do działań nie tylko w środowisku, w którym został zwerbowany, ale także na potrzeby innych przedsięwzięć. Sprawiało to, że próby oszustwa były niezwykle ryzykowne.

Autorzy "Niepamięci i beztroski" twierdzą, że "akta SB bywają ze swej natury niejednoznaczne, a zatem można je rozbieżnie interpretować", i dodają w kolejnym zdaniu: "Wytwarzano je przecież w myśl ustalonych przez kierownictwo reguł odzwierciedlających stosowaną w danym okresie taktykę wobec osób inwigilowanych lub pozyskiwanych do współpracy". Nie zauważają, że właśnie te "ustalone reguły" ułatwiają poprawną i jednoznaczną interpretację dokumentów. Aby jej dokonać, trzeba posiadać doświadczenie w badaniu archiwaliów i znajomość praktyki operacyjnej.

Konstruując tekst, autorzy skorzystali prawdopodobnie z opublikowanego w 2004 r. przez IPN sześćsetstronicowego tomu "Metody pracy operacyjnej aparatu bezpieczeństwa wobec Kościołów i związków wyznaniowych 1945-1989". Swoją drogą, mało kto w mediach to wydawnictwo zauważył, a zawiera ono m.in. wytyczne dyrektora Departamentu IV z 15 czerwca 1973 r.

Bez podpisu, ale świadomie

Niestety, Kozłowski i Widacki wypaczają treść cytowanych dokumentów. Odwołując się do instrukcji pracy operacyjnej wprowadzonej w 1970 r., przedstawiają swoją wizję procedury werbunkowej, pisząc m.in., że kazała ona "po okresie »opracowania« kandydata na TW rozpocząć jego pozyskiwanie przez delikatne rozmowy i sugestie współpracy. Jeśli propozycję przyjmowano, delikwent uzgadniał z oficerem pseudonim i podpisywał (»świadomie«, jak tego wymaga art. 4 ustawy lustracyjnej) zobowiązanie do współpracy. Wówczas dopiero zostawał zarejestrowany jako TW". W dalszej części autorzy podkreślają, że z księżmi było inaczej, ponieważ od nich nie zawsze wymagano zobowiązania na piśmie. Twierdzą zarazem, że możliwość odstąpienia od wymogu pisemnego zobowiązania wprowadzały wytyczne dyrektora Departamentu IV z 15 czerwca 1973 r. W rzeczywistości już instrukcja z 1970 r., a także wcześniejsze wytyczne wewnątrzresortowe pozwalały na odstąpienie od wymogu pobrania zobowiązania na piśmie, jeśli takie działanie dyktował "interes operacyjny". Instrukcja z 1970 r. nie nakładała również obowiązku uzgadniania z TW pseudonimu - lecz jego "ustalenie" (co nie zawsze musiało oznaczać aktywność dwustronną).

Istotniejsze jest to, że fakt odstąpienia od pobrania zobowiązania na piśmie interpretują autorzy - wbrew regułom obowiązującym w resorcie i wbrew prawdzie historycznej - jako możliwość rejestrowania jako TW osób, które nie wyraziły świadomie gotowości do współpracy. Brak zobowiązania pisemnego wcale o tym nie świadczy. Najczęściej w takich przypadkach poprzestawano na zobowiązaniu wyrażonym ustnie (często nagranym na, najczęściej ukrytym, magnetofonie).

Cytując kolejny fragment instrukcji autorzy konkludują: "zatem o tym, czy dany ksiądz jest już TW, czy nie, decydował jednostronnie oficer SB i jego przełożony". Przecież to oczywiste: biorąc pod uwagę fakt, że tajny współpracownik był tylko jednym z kilku przewidzianych instrukcjami typów osobowych źródeł informacji, zawsze decyzję o uznaniu danego konfidenta za takie czy inne źródło podejmował "jednostronnie" funkcjonariusz SB. Fakt rejestracji był wewnętrzną sprawą resortu i nie podlegał "negocjacji" z werbowanym. Analizując natomiast zagadnienie od strony donosiciela trzeba podkreślić, że fundamentalne znaczenie miał fakt świadomego kontaktu z funkcjonariuszem SB - odpowiadanie na zadawane pytania, wykonywanie zadań. Funkcjonariusz nie musiał informować TW, że jest TW: zlecał mu zadania i pozyskiwał informacje - trudno prowadzić takie działania nieświadomie.

To właśnie o tym mówią fragmenty przywoływanych wytycznych, których nie dostrzegli Kozłowski i Widacki. "Za podstawowe kryterium pozwalające na stwierdzenie, że pozyskanie możemy uznać za dokonane, przyjmujemy fakt, że pozyskiwany przekazuje nam przedstawiające wartość operacyjną informacje (ustnie lub pisemnie), wykonuje zlecone mu zadania oraz ma świadomość, że kontakt jego z pracownikiem SB jest systematyczny i ma charakter służbowy (nieoficjalny)" - pisał dyrektor Departamentu IV. Dokładnie tak, jak jest o tym mowa w orzeczeniach Sądu Lustracyjnego i Sądu Najwyższego, na które (choć w innym miejscu) zwracają uwagę autorzy. Mówiąc najprościej: SB nie uznawała za konfidenta nikogo, kto faktycznie współpracy nie podjął lub się do niej formalnie nie zobowiązał. Dzisiejsze nieporozumienia natomiast biorą się stąd, że publicyści, a często także i byli współpracownicy chcą post factum zredefiniować obowiązujące w resorcie pojęcie współpracy.

Rozmowy "niezobowiązujące"?

Autorzy pomijają fakt, że bezpieka rozróżniała werbunek faktyczny (czyli niosący za sobą ewidentną współpracę) od formalnego (czyli samego podjęcia zobowiązania). Nie opisali również procedur kontroli tajnych współpracowników, która miała weryfikować ich lojalność i przydatność - to w tym celu sprawdzano wiarygodność donosów (przez innych konfidentów, podsłuchy, kontrolę korespondencji, obserwację itp.), pisano okresowe charakterystyki czy przeprowadzano spotkania kontrolne TW ze zwierzchnikami oficera, który go zwerbował i prowadził.

Należy wreszcie zwrócić uwagę na kwestię podstawową: instrukcje, zarządzenia i wytyczne miały na celu usprawnienie działań SB, a nie ich paraliż. Również to było istotą przywoływanego zarządzenia z 1973 r. Jeszcze raz powtórzmy: celem działalności bezpieki nie było zdobywanie agentów, ale informacji; agent był jedynie narzędziem.

Kozłowski i Widacki podkreślają, że byli księża, "którzy z esbekami (zwykle jednym i tym samym) spotykali się i rozmawiali choćby z racji pełnionych funkcji w Kościele. Czasem plotkowali, nie mając pojęcia, że wszystko, co mówią, często w formie dla potrzeb operacyjnych ubarwionej, znajdzie się później w notatce z rozmowy, a oni sami zostaną zarejestrowani jako TW, choć żadnego zobowiązania nie podpisali i zapewne nigdy by nie podpisali, gdyby im je ktoś do podpisania dał. Dodajmy, że z reguły wykorzystywane były przez Departament IV nieuniknione kontakty księży z Urzędem do Spraw Wyznań". Niestety, niepoważnie brzmi stwierdzenie, że jakikolwiek wykształcony człowiek

(a o takich mówimy w przypadku duchowieństwa) mógł - żyjąc w systemie totalitarnym - sądzić, że rozmowa z funkcjonariuszem SB jest niezobowiązująca i nie niesie za sobą żadnych konsekwencji. Po drugie, aktywność konfidentów nie ograniczała się jedynie do udzielania informacji (te uzyskiwano np. od kontaktów operacyjnych), od TW wymagano więcej: realizacji wyznaczonych im zadań. Czy można było je realizować nieświadomie? A czy można było nieświadomie pobierać pieniądze, dostawać prezenty albo np. paszport? W końcu, co podkreślają sami autorzy, Kościół był dla resortu głównym wrogiem i również on traktował bezpiekę jako przeciwnika. Czy przeciwnicy bezinteresownie obsypują się podarunkami?

Autorzy dopuszczają się też manipulacji, pisząc na zakończenie tak skonstruowanego akapitu o Urzędzie ds. Wyznań. Owszem, stanowił on element komunistycznego aparatu represji działający w sposób skoordynowany z SB, funkcjonariusze bezpieki często w UdsW spotykali się z księżmi (nie ukrywali jednak, że są esbekami), a pracownicy Urzędu pisali dla SB raporty z rozmów przeprowadzanych z duchownymi. Nie zdarzało się jednak -

a przynajmniej dotąd nie stwierdzono takiego przypadku - by funkcjonariusz SB konsekwentnie podawał się za urzędnika UdsW i pod tym pretekstem wyciągał informacje od nieświadomej osoby, a następnie tworzył na tej podstawie fikcyjną dokumentację tajnej współpracy. Szanse na odnalezienie takiej fałszywki były dość duże, biorąc pod uwagę fakt, że od sześciu lat w kilkunastu miastach Polski kilkuset pracowników IPN przez osiem godzin dziennie analizuje dokumenty SB (dodajmy jeszcze do tego kilkuset badaczy zewnętrznych).

Przetworzone podsłuchy

Jako dezinformację należy uznać powtarzanie, jakoby na podstawie Zarządzenia nr 0018/82 ministra spraw wewnętrznych, mówiącego o konspiracji środków techniki operacyjnej, materiały uzyskane z podsłuchów przypisywano TW. Nie wynika to ani z przywoływanego zarządzenia, ani nie znajduje odzwierciedlenia w praktyce operacyjnej. Podstawą pracy operacyjnej SB była ewidencja. Każde osobowe i rzeczowe źródło informacji miało pseudonim lub kryptonim i równocześnie numer. Znajdując sformułowanie, że informacja pochodzi ze źródła "X", nie zawsze wiemy, jaki był jego charakter - czy to osoba, czy środek techniki. Ale sięgając do innych dokumentów - przed wszystkim ewidencyjnych, możemy to jednoznacznie określić. Konspirowanie materiałów uzyskanych w drodze podsłuchu nie oznaczało samodezinformowania się przez SB. Podsłuchy były zakładane i eksploatowane nie przez jednostki operacyjne, czyli np. funkcjonariuszy pionu IV, lecz przez oddzielny pion techniki operacyjnej. Zlecenie na ich założenie i eksploatację przebiegało drogą służbową, angażując kilku funkcjonariuszy różnego szczebla w co najmniej dwóch pionach. Konspiracja nie oznaczała przypisywania TW materiałów zebranych za pomocą podsłuchu, lecz takie formułowanie dokumentacji, by funkcjonariusz z innego pionu operacyjnego (lub sekcji), któremu udostępniono materiał, nie wiedział, czy źródło, o którym mowa, jest osobowym (np. TW), czy rzeczowym (np. podsłuch) źródłem informacji. Wynika to jednoznacznie z cytowanego przez autorów fragmentu zarządzenia: "informacje uzyskane środkami techniki operacyjnej można włączyć do spraw operacyjnych tylko w tak przetworzonej postaci". Mowa tylko o sprawach operacyjnych, a nie np. aktach agenturalnych czy dokumentacji operacyjnej pionu "T".

Kozłowski i Widacki zauważają, że antykościelna polityka państwa totalitarnego realizowana była przede wszystkim "przy wykorzystaniu rozbudowanej sieci agentury", jednocześnie starają się przekonać, że identyfikacja konkretnych jej elementów nie jest możliwa. Otóż identyfikacja agentury nie odbywa się jedynie na poziomie teczek osobowych czy teczek pracy konfidentów, ale poprzez analizę szerszej bazy źródłowej, uwzględniając zarówno akta spraw operacyjnych, jak i dokumentację administracyjną oraz ewidencyjną. System ewidencji operacyjnej był bardzo precyzyjny, jednoznacznie identyfikujący osoby i sprawy - inaczej nie miałby sensu. Celem tego systemu było bezbłędne powiązanie źródła, informacji i celu jej pozyskania.

***

Największą krzywdę byłym TW wyrządzili ci, którzy przekonywali, że "teczki" zostały zniszczone - uśpili w ten sposób ich sumienia. Można zrozumieć psychologicznie, choć trudno usprawiedliwić, że w takiej sytuacji byli informatorzy SB wyparli swoją współpracę ze świadomości. Trzymając się zaś zasadniczego tematu: istotnie, w przypadku pionu IV SB zniszczono niemal 100 procent TEOK-ów, ale niekoniecznie teczki agentury z tego środowiska. Zachowane archiwalia pozwalają na niemal pełne odtworzenie stanu sieci agenturalnej, co oczywiście nie jest równoznaczne z odtworzeniem jej aktywności.

Pisząc o działaniach SB, Krzysztof Kozłowski i Jan Widacki podkreślają, że "znajomość zasad pozwala spojrzeć w jaśniejszym świetle na to, jak ludzie Kościoła, co do których pojawiają się podejrzenia, niekiedy rozumieli i rozumieją do dziś swą sytuację...". Mamy nadzieję, że nie było ich celem podtrzymanie wyrażanego w niektórych środowiskach przekonania, że nie da się już ustalić, kto jaką rolę pełnił. Efektem tego typu działań jest mnożenie wątpliwości i nakręcanie spirali strachu, która dosięga osoby mające często przelotny kontakt z SB. Powtórzmy: nikt, kto świadomie (ustnie bądź pisemnie) nie zobowiązał się do informowania bezpieki, nie był uznawany za tajnego współpracownika. Charakter kontaktów z SB historycy są w stanie precyzyjnie ustalić. Czasem nie potrafią ustalić jedynie tego, które donosy były bardziej, a które mniej szkodliwe. W archiwach "poesbeckich" nie kryje się prawda o człowieku, ale są one jedynym i jednoznacznym źródłem do badania pracy operacyjnej bezpieki.

WOJCIECH FRAZIK jest naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Krakowie, a FILIP MUSIAŁ - kierownikiem Referatu Badań Naukowych OBEP IPN w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2006

Podobne artykuły