NIEMCY: Wieczne spory o winę

Od 1945 r. pamięć o I wojnie światowej pozostaje w Niemczech w cieniu rozliczeń z II wojną.

04.08.2014

Czyta się kilka minut

Aż do lat 60. XX w. zadowalano się stwierdzeniem, że wszystkie mocarstwa Europy niejako „ześlizgnęły się” w tamtą wojnę. Pokolenie historyków urodzonych przed okresem III Rzeszy odrzucało tezę, że Niemcy ponoszą szczególną winę za jej wybuch; w takiej interpretacji pokój wersalski jawił się jako faktyczne nieszczęście, faktyczna niesprawiedliwość i faktyczna przyczyna kariery Hitlera. Rzecz jasna, taka polityka historyczna służyła głównie moralnemu rozgrzeszeniu Niemców w kontekście narodowego socjalizmu.

Owa wygodna sytuacja skończyła się w 1962 r. za sprawą historyka Fritza Fischera i jego książki „Griff nach der Weltmacht” (Niemcy chcą być światowym mocarstwem). Fischer analizował zwłaszcza wojenne cele Cesarstwa Niemieckiego i uznał, że są zdumiewające paralele między nimi a późniejszymi celami Hitlera. Dotyczyło to z jednej strony nadziei, że uda się wyeliminować Francję i zneutralizować Anglię, a z drugiej – planów utworzenia na Wschodzie wielkiego obszaru pod kontrolą Niemiec. Fischer twierdził, że naziści nie byli „wypadkiem przy pracy” w niemieckiej historii. O jego tezach gwałtownie dyskutowano i koniec końców większość historyków urodzonych w okolicy 1945 i po 1945 r. zgodziła się z nimi.

Jeśli chodzi o oficjalną politykę historyczną Niemiec, to w kontekście I wojny jest ona dość powściągliwa. Nie odczuwa się specjalnej konieczności, by okazywać publicznie podobną skruchę, jaka od czasu warszawskiego gestu kanclerza Brandta charakteryzuje stosunek niemieckich rządów do II wojny światowej. Ale, w obliczu debaty wokół tez Fischera, widać pewną obawę przed takim czczeniem niemieckich „bohaterów” z lat 1914-18, które było oczywiste jeszcze przed 1933 r., w demokratycznej Republice Weimarskiej. Zresztą w ogóle takie pojęcia jak „bohaterstwo” czy „śmierć za ojczyznę” stały się w Niemczech podejrzane po tym, jak nadużyli ich naziści – choć każde miasto niemieckie i każda wieś mają co najmniej jeden pomnik upamiętniający poległych w I wojnie, utrzymany w konwencji bohatersko-patetycznej.

W tej sytuacji pomocą dla polityków staje się stwierdzenie, że „odwieczny wróg”, Francja, dziś stał się najbliższym partnerem w Unii. „Legenda założycielska” UE głosi, że to nacjonalizm zawiódł Europę ku przepaści, a przezwyciężenie nacjonalizmu to największy sukces UE. Przy czym I wojna zostaje tu zredukowana do frontu zachodniego: Verdun, Somma. W zapomnienie popada front wschodni, jak też fakt, że dopiero po I wojnie światowej narody Europy Wschodniej mogły utworzyć własne państwa, na ruinach monarchii niemieckiej, rosyjskiej i austro-węgierskiej.

Trzeba odnotować, że przed setną rocznicą niektórzy młodsi historycy z Niemiec, jak Thomas Weber, próbowali kwestionować ów konsens obowiązujący od czasów Fischera. Odwagi dodała im słynna książka „Lunatycy” Christophera Clarka, która stała się w Niemczech bestsellerem. Clark kwestionuje tezy Fischera i zdaje się wracać do poglądu, że Europa „ześlizgnęła się” w wojnę, a Niemcy nie ponoszą szczególnej winy. Książka Clarka jest też interpretowana jako obrona idei państwa narodowego. To nie nacjonalizmy doprowadziły do I wojny światowej, lecz błędne decyzje polityków – twierdzą zwolennicy Clarka – i także dlatego błędem jest postrzeganie Unii jako wyjścia z problemu, którego nie było. A Niemcy nie są szczególnie odpowiedzialne za sukces europejskiej integracji.

Tymczasem ten ostatni pogląd przynajmniej częściowo wywodzi się z oceny, że Niemcy ponoszą szczególną odpowiedzialność za załamanie europejskiego porządku sprzed 1914 r. Być może wolno postawić więc tezę, że poglądy Clarka i Webera pasują tej co bardziej eurosceptycznej części niemieckiej opinii publicznej.

Jednak ta dyskusja interesuje tylko ekspertów, względnie klasę polityczną i część świata mediów. Dla ogromnej masy niemieckiego społeczeństwa I wojna światowa – wojna ich pra- albo prapradziadków – jest tak odległa, że nawet organizowane współcześnie liczne wystawy, książki, programy czy dyskusje nie mogą zmienić tego powszechnego braku zainteresowania. Zresztą także II wojna światowa znika dziś powoli we mgle historii. I nawet jeśli próbuje się teraz przywołać I wojnę światową jako nieoczekiwanie aktualną, pozostaje w tej mgle.


Przeł. WP


ALAN POSENER jest komentatorem niemieckiej grupy medialnej „Die Welt”, zajmuje się kulturą i historią. Pochodzi z rodziny niemiecko-brytyjsko-żydowsko-szkockiej. Autor książek, m.in. biografii J.F. Kennedy’ego, F.D. Roosevelta i W. Szekspira.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Wojna naszych pradziadków