Dziadziu, opowiedz o wojnie

Setna rocznica I wojny światowej zdominowała w Niemczech nie tylko media. Wielu ludzi rekonstruuje swoje historie rodzinne: ze wspomnień, listów, zdjęć. Oto jedna z nich.

19.05.2014

Czyta się kilka minut

Od lewej: Emil T. jako 43-letni lekarz sztabowy, rok 1916; zdjęcie wykonano na wschód od Reims w Szampanii.  Doktor Emil T. w roku 1926 w wieku 53 lat. Widać, jak bardzo postarzał się w ciągu zaledwie 10 lat. / Fot. Archiwum rodzinne
Od lewej: Emil T. jako 43-letni lekarz sztabowy, rok 1916; zdjęcie wykonano na wschód od Reims w Szampanii. Doktor Emil T. w roku 1926 w wieku 53 lat. Widać, jak bardzo postarzał się w ciągu zaledwie 10 lat. / Fot. Archiwum rodzinne

Emil T. był typowym produktem epoki wilhelmińskiej. Konserwatysta, wierny cesarzowi, wielbiciel Bismarcka, przekonany o wyższości niemczyzny, w młodości związany z prawicową organizacją studencką (jej członkowie zwykli byli się pojedynkować). I oczywiście – oficer rezerwy. Już jako doktor medycyny osiadł w 1903 r. w małym miasteczku w Turyngii, założył rodzinę. Podobnie jak jego cesarz, wstąpił do loży masońskiej. I choć nie był szlachetnie urodzony, dostąpił zaszczytu przebywania na dworze lokalnego miniaturowego księstwa Schwarzburg-Sonderhausen. Tak jest: sto lat temu Emil T. mógł się uważać za człowieka sukcesu, pogodzonego z sobą i światem.

Dwie fotografie

Gdy sto lat temu zaczęła się Wielka Wojna, Emil T. był 41-letnim, poważanym lekarzem. Bez wahania pomaszerował – najpierw przez (neutralną) Belgię, potem Francję, docierając ze swoją jednostką nad Sommę. Jako lekarz sztabowy zawsze był blisko frontu. Także wtedy, gdy trafił pod Verdun, w centrum bitwy zwanej „maszynką do mięsa”. Codziennie zszywał poranione ciała i amputował kończyny, jakby stał przy taśmie produkcyjnej.

Co wtedy czuł? Nie wiemy. Emil T. nie był człowiekiem wielkich słów. Jego listy z poczty polowej, do matki lub żony, ograniczały się do skąpych informacji: o pogodzie, wyżywieniu. Jedynie zachowane zdjęcia pozwalają przypuszczać, jak głębokie karby wojna musiała zostawić w jego duszy. Oto pierwsze zdjęcie, z 1916 r., wykonane koło Reims w Szampanii: wyprężony Emil T. w mundurze, na piersi Żelazny Krzyż Pierwszej Klasy (otrzymał go osobiście od cesarza, gdy Wilhelm II zaszczycił swoją osobą frontowy szpital Emila T.). I drugie zdjęcie, zrobione już w rodzinnej Turyngii: Emil T. w mundurze związku weteranów Stahlhelm (utworzony w 1918 r., związek został rozwiązany w 1933 r. przez nazistów). Na tym zdjęciu z 1926 r. Emil T. nie wygląda na swoje 53 lata, lecz na jakieś 15-20 lat więcej. Tak się postarzał w ciągu 10 lat.

Nie tylko jego cesarstwo przegrało wojnę. Zawalił się też nieodwracalnie jego świat, świat prusko-niemieckiego porządku społecznego. W ciągu paru lat przestała w ogóle istnieć tamta stara Europa, zamieniając się w „świat wczorajszy”, jak ujął to austriacki pisarz Stefan Zweig.

Na święta w domu

Miliony Niemców dzieliły podobny los. Najpierw, w sierpniu 1914 r., tłumy wznosiły patriotyczne pieśni i drżały z niecierpliwości, czekając na wieści o zwycięstwach. Gdy cesarz proklamował, że odtąd on, głowa państwa, nie zna już „żadnych partii, a jedynie Niemców”, aplauzowi nie było końca. Euforia wojenna była powszechna; już wtedy idealizowano ją, nazywając (kolektywnym) „sierpniowym doświadczeniem” (niem. Augusterlebnis). Obdarzani kwiatami, które przypinali do mundurów, młodzi ludzie ciągnęli przeciw francuskiemu „odwiecznemu wrogowi” i przeciw Rosjanom, zagrażającym Prusom Wschodnim. Przekonani o szybkiej wiktorii i że na Boże Narodzenie wrócą do domu.

Przebudzenie nastąpiło miesiąc później. Już na początku września 1914 r. pięć niemieckich armii, maszerujących przez północną Francję na Paryż i ku morskiemu wybrzeżu, zostało zatrzymanych przez desperackie kontruderzenia francuskie i brytyjskie. Po raz pierwszy wojska niemieckie doświadczyły także odwrotu. A poczta coraz częściej dostarczała zawiadomienia, że syn, mąż czy ojciec padł „śmiercią bohaterską”. Klęska w bitwie nad rzeczką Marną, przez Francuzów zwana „cudem”, zwiastowała to, co miało nadejść: morderczą wojnę pozycyjną.

Odtąd młodzi ludzie, wyrwani ze swych rodzin, przez cztery lata tkwili w okopach Francji czy Wołynia, w błocie, pod ogniem artylerii i karabinów maszynowych. „Nędzne jest tu nasze życie, w rowach okopowych” – pisał na początku 1915 r. do domu Fritz N., profesorski syn z Heidelbergu. „Spadające ciągle pociski, mało snu, wszędzie brud i wilgoć, wszystko pleśnieje”. Dla milionów ludzi poczta polowa stała się jedyną nicią łączącą bliskich na frontach i w domu.

„Wyłączam myślenie”

Swój kolejny list Fritz N. pisze siedząc „trzy metry pod ziemią”, w schronie w północnej Francji. Dla 20-latka wojna staje się laboratorium, gdzie poznaje też siebie: „Gdy świszczą pociski artyleryjskie, myślenie po prostu się wyłącza”. Fritz N. zaczyna wątpić w „myśl narodową, patriotyczną”. Ale pociesza rodzinę: „Rzecz jasna, rozumiem w pełni wielkość czasu; na wszystko patrzę w szerszych kontekstach, także na wojnę, jako narzędzie oczyszczenia ludzkości”.

Z czasem jednak z listów Fritza N. znikają próby heroicznych uzasadnień, liczy się już tylko przetrwanie. Ostatni list z frontu jego rodzice otrzymali w czerwcu 1918 r.: było to urzędowe zawiadomienie o „bohaterskiej śmierci” syna. Podobną śmiercią zginęło w ciągu tamtych czterech lat ponad dziewięć milionów żołnierzy, walczących po wszystkich stronach tej wojny.

Walki pozycyjne pod Verdun, wegetacja w okopach, krwawe ataki na jakieś wzniesienie, utracone po kilku dniach: o tym mowa jest (mniej lub bardziej otwarcie) w żołnierskich listach, transportowanych przez pocztę polową. „Ogień wzmagał się, z dnia na dzień. (...) Nocą mieliśmy ostrzał gazowy, tak że trzeba było kłaść się spać w masce gazowej, o ile można mówić o śnie” – pisał żołnierz spod Verdun. Inny nie krył, co sądzi o zwycięstwie: „Już od 1917 roku dla nas, prostych żołnierzy, jest jasne, że wojna jest przegrana” – pisał do rodziców.

Listy, zdjęcia, pamiętniki z okopów: dziś każdy może do nich zajrzeć – wiele z nich udostępniono na portalu internetowym „Europeana 1914–1918”. Powstał on dzięki współpracy 10 bibliotek narodowych z różnych krajów, jako swego rodzaju zbiorowa pamięć, swobodnie dostępna. Choć obarczona skazą: zasoby koncentrują się na froncie zachodnim. Tymczasem tamta wojna to także fronty: wschodni, włoski, bałkański, turecki, afrykański, bliskowschodni...

Na Zachodzie i na Wschodzie

Na Wschodzie dla Niemców wojna zaczęła się od triumfu, który wykreowano na symboliczną wiktorię nad Słowianami: Tannenberg miał być rewanżem za Grunwald sprzed 500 lat. Ale – choć w postrzeganiu ludzi Zachodu, w tym Niemców, front wschodni stoi dziś w cieniu zachodniego – on także pochłonął miliony. Przez ponad rok, do lata 1915 r., przesuwał się tam i z powrotem – pustosząc ziemie polskie – zanim armiom dwóch cesarzy, z Wiednia i Berlina, udało się odepchnąć na wschód wojska cara Moskwy. Mazury, Galicja, Królestwo Polskie: także tu żołnierze wielu narodowości umierali i szli w niewolę. Także tu wojna manewrowa tylko czasem zastępowała pozycyjną na froncie, który w 1916 r. – gdy armia carska podjęła desperacką próbę odzyskania inicjatywy (ofensywa Brusiłowa) – miał 1700 km długości.

„Pociski leciały tak często, że prawie nie mogliśmy się utrzymać. Ziemia i odłamki waliły w schrony” – pisał żołnierz z Galicji. Inny nie krył pesymizmu: „Nie ma frontu, nikt nie wie, jaka sytuacja. Pytam podoficera, gdzie jesteśmy. Mówi, że na bagnach, gdzie Napoleon przegrał wojnę”. Oba zapiski pochodzą z książki dokumentującej front wschodni: „So erlebten wir den Ersten Weltkrieg – Familienschicksale 1914–1918” („Tak przeżywaliśmy I wojnę światową – losy rodzinne 1914–1918”). Wydana przez austriacką oficynę Almathea we współpracy z wiedeńskim „Kronenzeitung”, pokazuje wojnę oczami żołnierzy armii cesarsko-królewskiej – w tym bitwy w Karpatach zimą 1914-15, przy minus 25 stopniach, czy zmagania na Wołyniu w 1916 r.

„Potem na naszej głównej pozycji zaczęła się okropna walka wręcz – pisał do domu żołnierz c.k. armii. – Nie tylko kolby, także oskardy i łopaty służyły za broń. Śnieg barwił się na czerwono, liczni zabici z obu stron świadczyli o zaciętości”. Inny list brzmi jak krzyk rozpaczy: „Kto jeszcze mówi, że jest za tą wojną, ten nie jest już człowiekiem”.

Dziadku, opowiedz...

Trafny jest pogląd, że o I wojnie światowej można mówić już jako o „wojnie totalnej”: objęła wszystko i wszystkich. Nie tylko front, także całe społeczeństwa, zmobilizowane do wysiłku i wyrzeczeń. W Niemczech szybko zaczęły się braki w zaopatrzeniu; w 1915 r. żywność kosztowała średnio 65 proc. więcej niż przed wojną. W 1917 r. zaczął się po prostu głód. Zresztą nędza nie ustała z końcem wojny i powstaniem raczkującej niemieckiej republiki; ludzie dalej głodowali, zwłaszcza biedniejsi. A na ulicach – armia kalek, wojennych weteranów.

No i miliony zniszczonych dusz – takich jak doktor Emil T. z Turyngii. Wprawdzie nie cierpiał materialnej nędzy, na froncie ani po powrocie do domu, do lekarskiej praktyki. Ale świat, który kochał, już nie istniał. To, co nastąpiło, pozostało dla niego obce. Republikę, zwaną weimarską, odrzucał. Trzecią Rzeszą Hitlera, tego „czeskiego kaprala”, pogardzał. Po kolejnej przegranej wojnie, jeszcze bardziej totalnej i jeszcze bardziej przegranej, w jego domu kwaterowali okupanci: Amerykanie, później Sowieci.

Co mu zostało po tej drugiej wojnie, to wspominać „wspaniałe czasy”, wertować dzieła o antyku – i próbować przyswoić wnukowi łacinę. Gdy 13-letni uczeń chciał odwrócić uwagę od nudnych słówek albo od „Commentarii de bello gallico” Cezara, rzucał: „Dziadziu, opowiedz o wojnie!”. Wtedy surowy mężczyzna przerywał lekcję i zaczynał opowieść: o francuskich jeńcach, z którymi zrobił sobie zdjęcie, o swoim kapitanie, który podarował mu srebrną papierośnicę, o lazarecie pod Verdun i niekończących się amputacjach. Opowieści, jakkolwiek by się nie zaczęły, kończyły się zrezygnowanym stwierdzeniem: „Ach, mój chłopcze, właściwie to ciągle tylko piłowałem i piłowałem...”. A potem, po chwili milczenia, wracaliśmy do łaciny: „Gallia est omnis divisa in partes tres...”.


POSTSCRIPTUM. Emil T. żył w Cesarstwie, Republice Weimarskiej, III Rzeszy, Sowieckiej Strefie Okupacyjnej i na koniec w NRD. Doktor Emil Trenkner był dziadkiem autora tego tekstu.


Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014