Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zażywny Rockman na łamach trójmiejskiej "Gazety Wyborczej" tak wspomina wydarzenie sprzed dziesięciu lat, gdy na jego koncercie w Spodku śmiał się pojawić prof. Jerzy Buzek, Premier RP: "To mnie sprowokowało, bo co on będzie na mnie podbijał sobie popularność". Niecnie sprowokowany przez podstępnego Buzka, artysta zareagował w pełni spontanicznie, sprawnie, a publicznie obnażając w kierunku Premiera część ciała, na którą moja córka Janeczka mówi "kośladki". Akt obywatelskiego nieposłuszeństwa sporo Zażywnego Rockmana kosztował, co go po dziś dzień dziwi: "Polska to dziwny kraj, w Ameryce po takim numerze pewnie sprzedałbym ze dwa miliony płyt. A u nas atmosfera stała się koszmarna. Dostałem kolegium - 1300 zł." Ach, Ameryka, Ameryka, kraj bezkresnych możliwości: Makumba dla Obamy. Już to widzę: przy okazji wokalista mógłby dyskretnie zilustrować tekst utworu i po słowach "Polska - Afryka, Afryka - Polska" obnażyć przed Obamą kośladki, czym niewątpliwie wygryzłby nawet Bruce’a Springsteena.... Niestety, znów trzeba wykonywać "Makumbę" na festynie w Jelitkowie, z bolesną świadomością faktu, że Buzek jednak podbił sobie na Skibie ogólnoeuropejską popularność. Najważniejsze, że artysta pozostał wierny sobie, zaprotestował i swojego numeru nie żałuje, pomimo że się na Ojczyźnie przeliczył. Przynajmniej sobie ulżył..
Podobnie jak inny pieśniarz - Kołakowski (zbieżność nazwisk z TYM Kołakowskim najzupełniej przypadkowa, i słusznie), który podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej ujął się honorem i pozbawił przytomności kolegę Czuja. Tak się niefortunnie złożyło, że reżyser Czuj ośmielił się wątpić w jakość jego przekładów - bowiem pieśniarz Kołakowski, zanim coś zaśpiewał, uprzednio to przekładał. Potężnie zbudowany Kołakowski zdecydował się spontanicznie przetłumaczyć, że jego przekłady są przednie, czego dokonał bez trudu, przy pomocy kilku translatorskich ciosów w wątłego Czuja.
Bowiem do spontanicznego aktu odważnej transgresji należy starannie wybrać przeciwnika - takiego, który na sto procent się nie obroni. Wtedy dopiero można po profesorsku nie zdzierżyć, czego modelowym przykładem jest Chuck Norris z UJ, czyli Dwojga Imion Markowski, który co prawda nie obnażył kośladków, ale osiągnął satysfakcję w inny, równie wyrafinowany sposób. Nieco znużony obcowaniem z Proustem, ów subtelny nauczyciel akademicki wysokiej rangi, przy okazji publicznej i wielce kulturalnej, w miejscu niezwykle istotnym dla historii widowisk wszelakich (Teatr Słowackiego), zasadził się na mniejszego kolegę intelektualistę. A konkretnie: "palnął go w papę" - jak to się popularnie mówi w naukowym żargonie profesury Jagiellonki - "rąbnął z liścia", czyli plasnął w policzek. To wystarczyło do nokautu, co ewidentnie wskazuje na rażącą nierównowagę sił. Nie wiadomo, czy Chuck Norris z UJ stosował przed tą sportową walką tylko wspomaganie witaminowe, czy też mamy do czynienia z pierwszym w dziejach Alma Mater przypadkiem dopingu. Gdyby Dwojga Imion Markowski koksował - plaśnięcie "z liścia" należałoby powtórzyć, żeby było całkowicie honorowo. Nie wiadomo, co powiedziałaby na to ofiara - a właściwie wiadomo: honor to honor, honor to podstawa, z honorem trzeba powtórnie lec. Konsolację ofiary stanowi fakt, że ona z pewnością sterydów nie bierze, co widać na pierwszy rzut oka, nawet nieuzbrojonego. Ale co tam mikra konsolacja plaśniętego kolegi, najważniejsza jest spontaniczna satysfakcja Dwojga Imion Markowskiego, którą to satysfakcję osiągnął przy licznych świadkach, satysfakcji plaśnięciem doznał, plaśnięcie uszło płazem, a on satysfakcją się publicznie zaspokoił i wciąż syci, czego zapewne by nie doznał w trakcie hospitalizacji po ataku na jakiegoś profesora z AWF. Ale wybrał właściwie, i teraz może wrócić do Prousta, podobnie jak Skiba do Makumby.