Nie wystarczy tłuc w bębenek

Joanna Wnuk-Nazarowa, dyrektor naczelna NOSPR: Muzycy już po godzinie próby są w stanie określić, czy coś z tego będzie, czy nie. Wychodzą na przerwę i mówią: O, to się zapowiada ciekawie, po dwóch próbach będzie rewelacja.

12.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maria Wiktoria Hübner
/ Fot. Maria Wiktoria Hübner

EWA NIEWIADOMSKA: Niełatwo umówić się z Panią na wywiad. NOSPR w nowej siedzibie żyje bardzo intensywnie, a tu jeszcze zbliża się Festiwal Prawykonań.

JOANNA WNUK-NAZAROWA: NOSPR rzeczywiście gra znacznie więcej koncertów niż kiedyś, gościmy też znakomite zespoły ze świata. Wszyscy chcą grać w tych niezwykłych salach. Dla uczestników Festiwalu Prawykonań również ma to znaczenie. Każdy chciałby usłyszeć swój utwór zagrany w takim miejscu i przez najlepszych muzyków.

Katowicki festiwal stał się ważnym wydarzeniem dla środowiska kompozytorów?

Czasem jest tak, że jeden festiwal się jeszcze nie skończył, a my już mamy zgłoszenia na kolejny. Mogą brać w nim udział polscy kompozytorzy mieszkający w kraju i za granicą, a także cudzoziemcy, którzy u nas odebrali wykształcenie i pracują w Polsce. W tym roku najwięcej wykonywanych podczas festiwalu kompozycji powstało w Warszawie, ale też w Krakowie, Poznaniu i we Wrocławiu. Prezentować będziemy również muzykę twórców z Francji, Holandii, Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Będą też oczywiście kompozytorzy katowiccy.

Jakie ciekawostki znalazły się w programie tegorocznego festiwalu?

Polskie Wydawnictwo Muzyczne zamówiło utwory skomponowane specjalnie na fortepian elektryczny Rhodesa. Zagra je Piotr Orzechowski, czyli słynny Pianohooligan. A autorami kompozycji są: Zygmunt Krauze, Sławomir Kupczak, Marcin Stańczyk i Sławomir Czarnecki. Ciekawostką jest też projekt „3 x Krzeszowiec”. Znakomici muzycy, bracia Jan, Szymon i Adam Krzeszowcowie zagrają utwory skomponowane specjalnie dla nich przez Rafała Augustyna, Zbigniewa Bargielskiego, Aleksandra Nowaka i Krzysztofa Meyera. Ciekawie zapowiada się koncert otwarcia. NOSPR pod batutą Joségo Marii Florência wykona utwory Krzysztofa Wołka, Dariusza Przybylskiego i Romana Czury.

W czasie festiwalu gra nie tylko NOSPR, ale też wasi wypróbowani przyjaciele.

Utwory, które znalazły się w programie festiwalu, stawiają przed nami różne wymagania. Angażujemy więc chóry, solistów i kameralistów. Od czasu organizowanego przez NOSPR Maratonu Muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego stale współpracujemy z Orkiestrą Miasta Tychy AUKSO, którą kieruje Marek Moś, Kwartetem Śląskim, Zespołem Śpiewaków Miasta Katowice Camerata Silesia pod dyrekcją Anny Szostak. Podczas festiwalu gra też Orkiestra Muzyki Nowej założona przez Aleksandra Lasonia, a prowadzona przez Szymona Bywalca. Włącza się katowicka Akademia Muzyczna. Tworzymy również kameralne składy złożone głównie z muzyków NOSPR. W tym roku przed nami siedem festiwalowych koncertów.

Henryk Mikołaj Górecki powiedział niegdyś, że kiedy Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia dokonuje prawykonania jego utworu, czuje się, jakby złapał Pana Boga za nogi. Czy uczestnicy festiwalu podzielają te emocje?

To, co kompozytorzy dostają w wykonaniu naszej orkiestry, jest przede wszystkim zbliżone do ich wyobrażenia o utworze. To niesłychanie ważne, bo kiedy powierza się utwór zespołowi z małym doświadczeniem, słabsze wykonanie powoduje czasem, że młody kompozytor załamuje się, słysząc efekt swojej pracy. Tymczasem NOSPR ma w tej dziedzinie ogromne doświadczenie. Co roku orkiestra gra na festiwalach Warszawska Jesień, Musica Polonica Nova we Wrocławiu czy Festiwalu Muzyki Polskiej w Krakowie. Muzycy już po godzinie próby są w stanie określić, czy coś z tego będzie, czy nie. Wychodzą na przerwę i mówią: O, to się zapowiada ciekawie, po dwóch próbach będzie rewelacja. Kiedy indziej czują, że nic z tego nie wyjdzie, albo tłumaczą niedoświadczonemu kompozytorowi, że pewnych rzeczy zagrać się nie da. To jednak bardzo rzadkie przypadki.

Reżyserzy teatralni różnie się zachowują podczas premiery – uciekają z teatru, siedzą w pierwszym rzędzie albo chowają się na jaskółce. A jak to jest z kompozytorami?

Znamienita większość chce uczestniczyć w próbach, robi wtedy ostatnie uwagi, czasem ku rozpaczy muzyków nanosi nawet poprawki, słysząc, co wyszło im spod pióra czy komputerowego klawisza. Przeżywają szalone emocje. Ta konfrontacja nut z realnym dźwiękiem bywa zaskakująca. Są ciekawi, jak to zabrzmi, czy wszystkie plany wypaliły, czy może realizacja różni się od wyobrażeń. Szczególnie przeżywają to młodzi kompozytorzy, którzy nie mają dużego doświadczenia w pracy z orkiestrą symfoniczną. Łatwiej wyobrazić sobie wykonanie utworu przez chór czy kwartet niż przez wielką orkiestrę z jej złożonym brzmieniem, gdzie się zaplanowało na przykład wiele nietypowych instrumentów perkusyjnych. Nie wszystko można sprawdzić, grając na jakimś elektronicznym urządzeniu.

Jakie warunki muszą spełnić utwory, żeby trafić na Festiwal Prawykonań?

Na naszym festiwalu spotykają się różne pokolenia kompozytorów. Nie ma tu żadnych ograniczeń, poza tym, by utwory pochodziły z ostatnich siedmiu lat. To bywa czasem zarzutem ze strony krytyków. Mówią, że to taki groch z kapustą, że mieszają się utwory pisane językiem bardzo nowoczesnym z pisanymi językiem zachowawczym, albo wręcz będącym pastiszem dawnych stylistyk. I tak właśnie ma być. Nie ma natomiast miejsca na wyciąganie z szuflady utworu napisanego bardzo dawno temu, a niewykonywanego.

Festiwal ma podtytuł Polska Muzyka Najnowsza. To biennale. Od początku był tak zaprogramowany. Nie przewidywałam, że co roku będzie pojawiała się duża liczba nowych utworów. W końcu proces twórczy trochę trwa. No i po sześciu festiwalach można już powiedzieć, że zawsze rodzi się pytanie: czy istnieje coś takiego, jak polska szkoła kompozytorska? Co by to miało oznaczać? To się sprawdza „w praniu”. Słuchacze, melomani, muzykolodzy mogą ocenić, czy są jakieś wspólne cechy utworów, które by uprawniały do mówienia o polskiej szkole kompozytorskiej.

A jaka jest publiczność festiwali muzyki współczesnej?

Mamy publiczność bardzo ciekawą. Na widowni w dużej sali zasiada około siedmiuset osób. Sala kameralna jest pełna. Co ciekawe, bardzo często są to plastycy z naszej katowickiej Akademii Sztuk Pięknych. Poznaję ich twarze. Chodzą też na inne nasze cykle, w tym muzyki współczesnej. Sami poszukują nowych środków wyrazu. Są ciekawi, jak to najnowsze pokolenie porusza się w sferze dźwięków. Rzadko kto chce kopiować Rodina czy swojego profesora. Szukają nowego języka, więc interesuje ich, jak te poszukiwania wyglądają w muzyce.

Pewnie zadają sobie również pytania, skąd się biorą kompozytorskie talenty.

W akademiach muzycznych kompozycja to ekskluzywny kierunek, nigdy nie było na nim wielkiego obłożenia. Przyjmowani są ludzie najzdolniejsi. Muszą przedstawić jakieś prace. Dawniej musieli mieć skończoną średnią szkołę muzyczną. Dzisiaj na akademiach pojawiają się studenci, którzy nie ucząc się regularnie muzyki coś sobie układali, komponowali na elektronicznych instrumentach i to zaciekawiło profesorów. Uznali, że warto ich przyjąć. Oczywiście straszne schody czekają takich młodych ludzi. Muszą wszystko nadrobić. Harmonia, analiza dzieł muzycznych, znajomość form, historia literatury muzycznej – bez tego backgroundu nigdy nie będą pełnymi kompozytorami. Mogą natomiast komponować muzykę filmową, bo film rządzi się innymi prawami. Oglądamy na przykład jakieś niesamowite przestrzenie, drogę bez końca, którą bohater wędruje. Można do tego przygrywać na pastuszej fujarce jednogłosową melodyjkę i to będzie wzruszać do łez. Czasem nawet dobrze, gdy muzyka jest w filmie uboższa, bo nie przytłumia innych warstw dzieła.

Ale muzyka symfoniczna to już inna historia.

Utwory muzyczne w wersji koncertowej bez obrazu, scenografii, bez oprawy, świetlnych szaleństw, muszą mieć konstrukcję, która daje przyjemność odkrywania dzieła w czasie. Utwór rozwija się w czasie i przestrzeni. Ma swoją fakturę. Pion, poziom, diagonal wypełnione odpowiednio – to wszystko sprawia, że wędrujemy za kompozytorem i wchodzimy w świat, który nam przedstawia. Naturalnie w ramach minimal art są takie utwory, których autor chciałby, żebyśmy na godzinę zanurzyli się w paru nieustannie powtarzanych dźwiękach. Marzy mu się, że wprowadzi nas w stan hipnozy czy medytacji. To jest możliwe, ale ta mikrokonstrukcja przy pozornym ubóstwie formy musi być jednak wyrafinowana. Nie wystarczy jednostajnie tłuc w bębenek – każdy szaman o tym wie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „7. Festiwal prawykonań (TP 12/2017)