Nie uczmy wszystkich wszystkiego

Przekleństwem dzisiejszego systemu edukacji "3 + 3" jest to, że nauczyciel zaczyna za każdym razem od nowa. Przy czym pierwszy rok trzeba odliczyć na rozpoznanie klasy i próbę wyrównania jej poziomu.

05.03.2008

Czyta się kilka minut

Sprawa systemu edukacji powraca po okresie, gdy wszelkie decyzje podejmowano w sposób skandalicznie arbitralny, kierując się racjami ideologicznymi, a przyjmowano je w atmo­sferze publicznego skandalu. Nie jest dobrze, gdy osoba ministra wywołuje aż takie emocje jak było to za czasów Giertycha. Poza tym od reformy AWS-owskiej upłynęło już wystarczająco dużo czasu, by możliwa była ocena jej skutków praktycznych. Dojrzewa świadomość, że konieczne są zmiany.

Wyrównywać znaczy obniżać

Chociaż z największą krytyką spotyka się gimnazjum jako szkoła "przejściowa", sprzyjająca powstawaniu poważnych problemów wychowawczych i o niejasnej roli edukacyjnej, to jedyne propozycje zmian, jakie usłyszeliśmy ze strony minister Hall, dotyczą nie owego problematycznego "środka", ale początku i końca edukacji, czyli posłania dzieci do szkół o rok wcześniej i zakończenia edukacji ogólnej po pierwszej klasie liceum, po to, by następne dwa lata poświęcić na naukę pod kątem wybranej specjalizacji.

Pomysł, by przyszłym reprezentantom nauk technicznych nie zawracać głowy historią, wydaje mi się nieporozumieniem. Dostrzegam w nim jednak pozytywny element - nareszcie ktoś uznał, że uczenie wszystkich wszystkiego nie ma sensu, a mityczne "wyrównywanie szans edukacyjnych" prowadzi do obniżenia poziomu i efektów, które może nieźle prezentują się w generalnych statystykach, ale nie zadowalają ani humanistów, ani przedstawicieli ścisłych dyscyplin, coraz bardziej zaniepokojonych tym, że spada i poziom, i liczba kandydatów na politechnikach.

Szkoła jako źródło cierpień

Uzasadnione obawy wielu rodziców budzi też sprawa posłania dzieci do szkoły o rok wcześniej. Przedszkole jest zazwyczaj niewielką instytucją, dostosowaną do potrzeb dzieci i biorącą pod uwagę plan dnia pracujących rodziców. Szkolne "zerówki" działają inaczej i przeznaczone są dla dzieci z rodzin, w których jedno z rodziców nie pracuje bądź mogą one liczyć na codzienną pomoc dziadków; plan lekcji szkolnej zerówki w żaden sposób nie daje się pogodzić z rozkładem dnia normalnie pracującego rodzica.

Oczywiście czasem nie ma innego wyjścia i trzeba zerówkę łączyć z uczęszczaniem do szkolnej świetlicy, ale nie jest to dla dziecka lepsze niż opieka w grupie przedszkolnej, gdzie na zmianę pracują dwie nauczycielki i pomoc. Trzeba się też liczyć z tym, że dzieci urodzone pod koniec roku kalendarzowego we wrześniu poszłyby do szkoły jako pięciolatki.

Spróbujmy sobie wyobrazić wielką, osiedlową szkołę podstawową oczami lekko opóźnionego w rozwoju fizycznym pięciolatka, który np. miał nieszczęście sporo chorować w dzieciństwie: to koszmar. Pójście do toalety na przerwie wymaga samodzielnego przejścia przez korytarz pełen krzyczących i rozpychających się wielkoludów, znalezienie własnej klasy - to wyprawa przez labirynt przestrzeni z rzędami takich samych drzwi, wzdłuż ciągnących się bez końca lamperii. Przeraźliwy dźwięk szkolnego dzwonka osobę dorosłą przyprawia o palpitacje, dla dziecka - może brzmieć jak zapowiedź ostatecznego kataklizmu. Zjedzenie obiadu w szkolnej stołówce - to przygoda na miarę mitycznej wyprawy po złote runo: wymaga odwagi, by nie dać się wypchnąć z kolejki większym od siebie, a potem niezwykłej zręczności, by zupę na tacy samodzielnie przenieść do stolika.

Dzisiejsza szkoła podstawowa, zakrzepła w pewnych formach i przyzwyczajeniach, nie jest organizacyjnie przystosowana do propozycji minister Hall. Wyrównywanie szans edukacyjnych - co jest celem wcześniejszej scholaryzacji - dla niektórych pociągnie za sobą przeciwne skutki. Najpierw - trudności adaptacyjne, później - rozwój nerwic szkolnych lub zachowań agresywnych, nie mówiąc o lawinowym wzroście dysleksji, co rzutuje na całą przyszłość, czy coraz częstszych skrzywieniach kręgosłupa, spowodowanych siedzeniem w za wysokich lub za niskich ławkach. Efekty wczesnego zakończenia nauki historii też łatwo przewidzieć: niezdolność do samodzielnej oceny współczesności i operowanie stereotypami.

Represje nie są dobrym narzędziem

Szkoła idealna nie istnieje, ale warto zastanawiać się, czy nie można by uniknąć przynajmniej części dzisiejszych problemów, tworząc inny system. Wyobrażam go sobie tak: najpierw trzy lata szkoły przygotowawczej, która zakłada, że uczniem jest małe dziecko, które musi bawić się, biegać, a siedzenie w ławce to dla niego tortura. Potem - szkoła podstawowa dla wszystkich, a potem - czteroletnia szkoła średnia. Nie taka sama dla wszystkich, ale zróżnicowana, oferująca klasy profilowane, ogólne oraz łączące kształcenie ogólne z ofertą zawodową. W dawnym systemie kształcenia liceum było całkiem dobrą szkołą, tworzącą dodatkowe wartości wychowawcze jak identyfikacja z pewną tradycją. Stosunkowo wczesne znalezienie się w gronie rówieśników dobranych według pewnego profilu zainteresowań i poziomu możliwości pozwalało też na lepsze efekty niż próba uczenia wszystkich wszystkiego.

Przekleństwem dzisiejszego systemu: 3 lata gimnazjum + 3 lata liceum jest zaczynanie za każdym razem od nowa, przy czym pierwszy rok schodzi nauczycielowi na rozpoznaniu klasy i próbie wyrównania jej poziomu po to, by móc pracować z grupą. Zdolniejsi powinni poczekać, słabsi - podciągnąć się, jeśli oczywiście zostaną do tego zmuszeni przez złe oceny. W ten sposób polska szkoła umacnia swój represyjny i demobilizujący charakter. Jedną z pierwszych rzeczy, których przyszły nauczyciel dowiaduje się na zajęciach z psychologii jest fakt, że wzmocnienia pozytywne działają mobilizująco, a kary - odwrotnie. Po czym, gdy zostaje z dziennikiem i długopisem w ręku, korzysta głównie z drugiej możliwości, bo czuje się bezradny wobec grupy, która stawia opór.

Problem szkoły i problem kultury narodowej ściśle się łączą. Nie chodzi o wciskanie treści patriotycznych, ale o fakt nauczania w pewnym języku i wczesnego włączenia w zbiorowość. Tu otrzymuje się pewien przekaz i podstawowe instrukcje, jak współżyć z innymi i czego możemy w przyszłości oczekiwać. Wrogości czy pomocy? Życzliwości czy chamstwa?

Szkoła jest instytucją państwową, a jeśli jej organem założycielskim jest samorząd - tym lepiej, bo jeszcze i społeczną.

Szkoła, której się nie da lubić, do której wchodzi się z lękiem - to horror osobisty i patriotyczny skandal.

Anna Nasiłowska jest polonistką, kierownikiem studium creative writing przy Instytucie Badań Literackich PAN, publicystką. Opublikowała m.in. "Personę liryczną", "Trzydziestolecie", "Literaturę współczesną".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2008