Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zrazu zdaje się, że to, co Jezus mówi kobietom ubolewającym nad Jego losem, trudno nazwać pocieszeniem. Przeciwnie: od tych słów wieje grozą. „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?”.
Jednak po chwili zastanowienia trzeba przyznać Jezusowi rację. Choć dla niego samego nie ma już ratunku – jego los jest przesądzony, czeka Go śmierć – Jezus jakby tego nie zauważa. Idzie na szafot tak, jakby Go nie obchodziło to, co się z Nim za kilkadziesiąt minut stanie. Z takiego zachowania trzeba wysnuć wniosek, że Jezus, jeśli o kogoś dba przede wszystkim, to nie o siebie, ale o innych. Ostrzega więc współczujące Mu kobiety, gdyż widzi jaśniej od nich wiszące nad nimi niebezpieczeństwo. I tak gorzkie słowo napomnienia staje się dobrą nowiną; dobrą, choć niedającą nadziei na to, że wszystko potoczy się gładko i skończy szczęśliwie. Dobrze jest jednak wiedzieć, że to, jak będzie wyglądał dzień jutrzejszy, zależy od dzisiejszego naszego myślenia i postępowania.
Ta troska Jezusa o ludzi (a tym samym również troska Boga, gdyż tam, gdzie jest Syn, tam jest i Ojciec) przejawi się najdobitniej na Golgocie. Kierując się w myśleniu i postępowaniu Duchem Ojca, Jezus w obliczu śmierci nadal będzie myślał nie o sobie, ale o innych. Będzie się starał o zabezpieczenie matce możliwych warunków życia na starość. Zadba o opiekę dla najmłodszego z uczniów. Nie pozostawi też bez odpowiedzi prośby jednego ze skazanych wraz z nim i wreszcie: odda siebie w ręce Ojca, który Go „opuścił”. Jednym słowem Jezus ani przez chwilę nie zwraca uwagi na to, co się z Nim dzieje, ale na to, co dzieje się z innymi.
Mając to wszystko w pamięci, trzeba powiedzieć, że chyba jest coś niestosownego w naszym użalaniu się nad męką i śmiercią Jezusa. Odprawiając drogę krzyżową, śpiewając gorzkie żale, bywa, że do łez wzruszamy się ogromem Jezusowego cierpienia. Z jakąś dziwną ekscytacją oglądamy obrazy, w tym filmowe, przedstawiające mękę Jezusa i im są one bardziej krwawe, tym bardziej nas pociągają. Przepraszamy też Pana Jezusa za wyrządzone Mu krzywdy, zniewagi, cierpienia, ofiarowujemy Ojcu Jego cierpienia, postępujemy tak jakby to kto inny a nie my, chrześcijanie, był przyczyną śmierci Syna Bożego. Współczujemy Jezusowi, tak jak się współczuje komuś, kogo skrzywdzono, komu cały świat wyrządził krzywdę, ale nie ja, nie my.
Tymczasem w pierwszej modlitwie eucharystycznej o tajemnicy pojednania czytamy: „Byliśmy umarli z powodu grzechu i niezdolni zbliżyć się do Ciebie, ale Ty dałeś nam najwyższy dowód swego miłosierdzia, gdy Twój Syn, jedyny Sprawiedliwy, wydał się w nasze ręce i pozwolił się przybić do krzyża”. Warto o tym pamiętać choćby po to, żeby nad Jezusem nie wylewać krokodylich łez.