Nie ma przykazań medialnych

Kiedy 10 lat temu powierzono mi prowadzenie Rady Etyki Mediów, przyszedł po wywiad młody dziennikarz. Utyskiwaliśmy nad szerzącym się łamaniem przykazań. Ja mówiłam o dziesięciorgu. On skonstatował: "O wiele bardziej zobowiązujący jest choćby zapis jednego z dziennikarskich kodeksów amerykańskich zabraniający dziennikarzom przyjmowania prezentów droższych niż pięć dolarów.

30.01.2006

Czyta się kilka minut

Moje pokolenie wyszło z PRL-u z nadwątloną armature moral, jak wybitny pedagog Maurice Debesse nazwał uwewnętrzniony zbiór podstawowych zasad kierujących postępowaniem człowieka. Daliśmy sobie (nie wszyscy, naturalnie) wmówić ich względność. Na tę sytuację moralnego spustoszenia przyszły niebawem pokusy kształtującego się rynku medialnego: konkurencja i nowe trendy cywilizacyjne, jak egoizm, promowanie młodości i doczesności.

Siedem ważnych zasad

Zgadzając się z opisem kondycji moralnej mediów, przedstawionym w tekście ("TP" nr 2/06), akcentuję mocno jedno: moje doświadczenie dziennikarskie

i dziesięcioletnia praca w REM mówią, że w środowisku mediów mamy do czynienia z zapoznaniem podstawowych norm moralnych, a nie jedynie z ich nieprzestrzeganiem.

Jeśli przyjmiemy, że ludzie mediów wiedzą, jak należy postępować, ale postępują niegodziwie - z powodu nacisku właścicieli, wyobrażonych oczekiwań odbiorców czy presji zagranicznych wzorów - zastanówmy się, jak skutecznie walczyć z wykroczeniami i kto miałby to robić? Jakie autorytety miałyby oddziaływać, bo przecież nie może być mowy, by zajmowała się tym jakakolwiek administracja. Jeśli jednak przyjmiemy, że przyczyną większości uchybień etycznych jest nieznajomość norm, potrzeba działania pedagogicznego, tj. upartego powtarzania: "Tak trzeba, a tak się nie godzi". Kto się tego podjął, nie może się zrażać małą skutecznością swojego "wołania na puszczy". A czymś takim właśnie jest działalność REM, którą utworzyła w 1996 r. Konferencja Mediów Polskich. Tę zaś zainicjował Krajowy Duszpasterz Środowisk Twórczych ks. Wiesław Niewęgłowski, zapraszając do działania na rzecz poprawy kondycji moralnej mediów przedstawicieli wszystkich organizacji mających na nie wpływ. Członkowie Konferencji ułożyli Kartę Etyczną Mediów - siedem podstawowych zasad, którymi powinien się kierować w pracy każdy, od kogo zależy przekaz kierowany do społeczeństwa. Nie przeliczono pięciu dolarów na polskie złote, zapisując m.in. "zasadę prawdy, szacunku i tolerancji, kierowania się przede wszystkim dobrem odbiorcy".

Istnieją też kodeksy dziennikarskie i spisy zasad obowiązujące w redakcjach. Wolę to drugie określenie i taką formę szczegółowej pomocy pragnącym zachowywać się przyzwoicie, bo nie pretenduje do miana normy ostatecznie rozstrzygającej, nadanej przez jakiś niepodważalny autorytet. Poza tym, nadmierne ufanie regułom etyk zawodowych grozi straceniem z oczu zasad uniwersalnych, w efekcie - złudnym spokojem sumienia niepostrzeżenie zastępującym normy. Wiem z doświadczenia, jak chętnie ludzie sięgają po bryki, szukając gotowych odpowiedzi na rozterki moralne (owe pięć dolarów - granica dopuszczalności). Dlatego upieram się: nie ma "przykazań medialnych" ani etyki dziennikarskiej. Jest - albo jej nie ma - etyka dziennikarzy.

Luksus niezależności

REM odbywa (zbyt rzadko) spotkania z redakcjami (były m.in. w "Rzeczpospolitej", TVP TAI, Programie III PR, "Życiu", Radiu dla Ciebie, na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW i jego odpowiedniku na Uniwersytecie Wrocławskim), podczas których pytamy kolegów: "Czy zdarzają się wam sytuacje, kiedy chcąc postąpić uczciwie, nie wiecie, co zrobić?". To pytanie o rzeczywisty konflikt, który może być dramatyczny, ale zdarza się nader rzadko, jeżeli człowiek potrafi rozpoznać wartości, a sumienie podyktuje mu, za którą się opowiedzieć. Musi jednak mieć sumienie prawe, a to zapewnia ów fundament poznanych i przyjętych norm podstawowych, które wierzący znajdują w Dekalogu, a inni w kulturowych uniwersaliach.

Karta Etyczna Mediów jest ich "wyciągiem", sporządzonym na użytek dziennikarzy i ich zwierzchników. REM powołano do pomocy w przestrzeganiu jej zapisów. Jeżeli używam określenia "Rada - sumienie mediów", nie jest to uzurpacja wszelkiej wiadomości dobrego i złego oraz prawa rozstrzygania w tej mierze, a jedynie oznaczenie perspektywy. Ewie Milewicz, którą zniesmaczyło to określenie ("TP" nr 3/06), wyjaśniam, że jest to też odpowiedź na zarzut niebronienia przez REM dziennikarzy w rozmaitych opresjach. Bronimy ich, ale rzadko. Od pilnowania wolności słowa jest np. Centrum Monitoringu Wolności Prasy, my pilnujemy odpowiedzialności za słowo. Staramy się pełnić rolę miary dziennikarskich uczynków i sygnalizujemy, gdy niepokoją lub oburzają. Oczywiście, kierujemy się sumieniami. Rezultaty nie mnie oceniać, mogę wszakże podać przesłanki werdyktów Rady.

Od momentu powołania REM nie było wątpliwości, że to kilkuosobowe ciało będzie pracować społecznie. Ze swej istoty nie miało i nie chciało być prokuraturą ani sądem, lecz gronem osób doświadczonych zawodowo i, jak się zdaje, wypróbowanych moralnie, które pomagają formułować kryteria dobrej dziennikarskiej roboty. Taki status jest uciążliwy ze względów logistycznych (ostatnio warunki trochę się poprawiły), ale zapewnia, wart o wiele więcej, luksus niezależności. Styl naszej pracy ukształtował się spontanicznie: Rada reaguje publicznymi wypowiedziami na zjawiska, a incydenty opiniuje w korespondencji do zainteresowanych, tj. redaktora i skarżącej go osoby lub instytucji. Oceniając i wymieniając autorów z nazwiska, dawalibyśmy pokarm plotkom powtarzanym na środowiskowych konwentyklach. Odnosimy się do incydentów, kiedy zapowiadają niepokojące następstwa albo są charakterystyczne dla zjawiska szerszego - vide niedawna sprawa protestu rzecznika rządu wobec "Wiadomości" TVP.

Przy takim działaniu większej części naszej pracy ani opinia publiczna, ani media nie widzą, zwłaszcza gdy oświadczeń większość mediów (w tym "TP") nie zamieszcza. Stąd niechętni Radzie twierdzą, że mało robi, a życzliwi tłumaczą, że nie jest w stanie, bo nie ma warunków. Ta nie dla wszystkich widoczna sfera naszej pracy stopniowo się jednak powiększa. Archiwum 2005 roku zawiera prawie 200 rozpatrzonych przez Radę spraw (to parokrotnie większa liczba wysłanych i otrzymanych listów), oświadczeń ogłosiliśmy osiem. Nie przytaczam tych danych dla odparcia zarzutu o "kanapowym" charakterze naszego grona i "nobliwie anachronicznym" sposobie jego działania, ale by wytłumaczyć, komu to działanie służy. Okazuje się, po dziesięcioleciu, że służy bardziej odbiorcom niż mediom. O opinie proszą nas działacze społeczni, samorządowcy, przedsiębiorcy, ludzie kultury, parlamentarzyści, ministrowie, na ogół wiedząc, że możemy jedynie wydać opinię. O wiele rzadziej pytają nas dziennikarze. Nad tą proporcją trzeba się zastanowić.

Cicha skuteczność

W rozpoczętej na łamach "TP" dyskusji pojawił się zarzut poważny: REM ocenia publikacje, na które ktoś się poskarżył, nie pytając autorów, dlaczego coś napisali lub powiedzieli.

Z reguły Rada ocenia to, co od mediów idzie do społeczeństwa, nie wnikając ani w intencje autora, ani w jego warsztat głębiej, niż je ujawnia sam przekaz. Dlatego w opinii piszemy: "Jeśli prawdą jest to, co pan/pani/państwo nam przedstawiacie, Rada ma następującą opinię...". Nie kwestionujemy a priori prawdomówności ani skarżącego, ani dziennikarza, lecz zastrzegamy, że nie prowadząc śledztwa, jesteśmy zdani na relacje skonfliktowanych stron. Tą drogą oceniliśmy też jeden z wywiadów Moniki Olejnik, w którym sposób rozmawiania, niezależnie od jej zamiarów, wydał nam się naganny i nie służył dobru odbiorcy. Ale jest i pozytywny przykład: młody dziennikarz poczytnego tygodnika poprosił o spotkanie po krytycznym liście Rady, dotyczącym jego tekstu, skierowanym do redakcji. Chciał więcej się dowiedzieć o uchybieniu, bo, jak mówił, pragnie pisać uczciwie... Takie zdarzenie umacnia mnie w przeświadczeniu, że styl pracy, ściągający na nas zarzut ogólnikowego moralizowania, jest właściwy. Mniej wywołuje odruchów obronnych, a może skłania do refleksji.

Jednak zdaniem większości uczestników dyskusji w "TP" Rada nie dorobiła się autorytetu w środowisku medialnym. Uzbroiliśmy się w cierpliwość... Nasze uwagi krytyczne wobec mediów z reguły wywołują tłumaczenia: że nie było złych intencji, zaszło nieporozumienie, nie znamy wszystkich okoliczności sprawy itp. Czasem pozostają one bez odpowiedzi, nie zdarzyło się jednak, by ktoś nam powiedział: "mam was w nosie", choć byłoby to przecież bezkarne. Nie sposób zmierzyć, ale chyba pośród czynników wpływających na rozwój dziennikarstwa śledczego, nasze uparte napominanie zajmuje nie ostatnie miejsce. Coraz mniej też pewnych grzechów medialnych, na które zwracaliśmy uwagę, np. naruszania prywatności. Bywamy skonfundowani okazywanym zaufaniem, które doczekać się może jedynie opinii nie zawsze przecież zgodnej z odczuciami osoby o nią proszącej. Wreszcie, satysfakcjonują nas takie oznaki obecności Rady w życiu publicznym, jak zaproszenia do dyskusji, komentarzy, zajęć w szkołach dziennikarskich.

***

Czy REM czeka na laury? Przeciwnie, każdy bilans uprzytamnia nam niedostatki debaty, jaką w mediach staramy się prowadzić, w upowszechnianiu wzorów profesjonalnego dziennikarstwa, w baczeniu, by moralności nie dekretowali urzędnicy. Chcielibyśmy liczyć na pomoc każdego, komu na kondycji mediów zależy.

MAGDALENA BAJER jest przewodniczącą Rady Etyki Mediów. W 2005 r. ukazała się jej książka "Blizny po ukąszeniu", zapis rozmów z wybitnymi uczonymi, którzy w okresie PRL byli członkami partii komunistycznej. Pracowała m.in. w redakcjach Polskiego Radia, "Polityki" i "TP".

Teksty i wypowiedzi, odnoszące się do tez artykułu "Przykazania medialne" ("TP" nr 2/06), publikowaliśmy też w "TP" nr 3, 4 i 5/06. Całość dostępna na

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2006