Nasze robaki

Dwa tysiące. Tyle mniej więcej gatunków stawonogów (a większość z tego to owady) zjadają ludzie na całym świecie wedle szacunków ONZ-owskiej agendy FAO.

22.01.2018

Czyta się kilka minut

 / SCHMITT FRANCK / AFP / EAST NEWS
/ SCHMITT FRANCK / AFP / EAST NEWS

Szczególnie w tropikach, gdzie przecież niejeden gatunek owada albo pająka można spokojnie nazwać „tłustym”. My tu, panie, w cywilizowanej części świata robactwo tępimy azotoksem, zostawiając zamiłowanie do larw i chrząszczy podejrzanym moralnie poetom i hipsterskim szefom kuchni, jak Aleksander Baron (I jak się to skończyło? Nie ma już tej jaskini zmysłowych eksperymentów, jakim była stołeczna restauracja na Solcu...).

Może sobie Leśmian pisać w erotyku, że „wypełznął czerw spod ziemi zwilgotniałym pyskiem czynny”, ale są to tylko chore rojenia, w dodatku antypolskie (czy to przypadek, iż wstrętny robal sponiewierał polskie dziewczę akurat o imieniu Jadwiga – nie sądzę). Mało tego, śmiał jeszcze podkopać fundamenty chrześcijańskiej Europy. Czerw bowiem, nasyciwszy swoje oralne fantazje, na pytanie dziewoi, czy jest Bóg na niebie, „zadarł pysk ku niebu i mackami wzruszył dwiema”, by z nietzscheańskim chichotem ogłosić jego nieistnienie.

I tu się ten współplemieniec Sorosa przeliczył, bo nawet najbardziej lewacki entomolog nie zaprzeczy, iż co jak co, ale macki u czerwi nie występują. Wkrótce zaś powinniśmy zacząć się oswajać z morfologią owadów czy pająków, z tymi wszystkimi odnóżami, odwłokami i czułkami, Unia bowiem, na drodze do samozagłady, zamierza nas przymusić do jedzenia robali.

W każdym razie tyle można by wynieść z lektury tekstu na portalu „Russia Today”. Trzeba przyznać tej kremlowskiej tubie propagandowej, że jest skrupulatna w przeczesywaniu nieskończonej liczby regulacji, wypowiedzi, dokumentów i tabel, przydatnych jako pretekst, by wykazać nieuchronny moralny krach brukselskiego projektu Gejropy. Zauważyła ostatnio wejście w życie rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady UE 2015/2283 w sprawie nowej żywności – które, jak widać z cyferek w nazwie, istnieje w przestrzeni prawnej od ponad dwóch lat. Jedyne, co jest nowego, to że obowiązuje w pełni dopiero od trzech tygodni. Ale chłopcy Putina sprytnie dostrzegli okazję i dali newsa pod tytułem: „Nie będzie deseru, dopóki nie zjesz świerszczy! Wskutek unijnego rozporządzenia do menu Europejczyków wkraczają owady”.

W rzeczy samej, po trzech latach legislacyjnego ping ponga posłowie zgodzili się usprawnić procedury wpuszczania na rynek nowej żywności – czyli w eurożargonie takiej, która nie była w sposób intencjonalny i w znaczącym stopniu spożywana przez ludzi przed rokiem 1997. Mowa jest bardzo szczegółowo o żywności stworzonej z nanomateriałów i nowych kultur komórkowych (to np. sztuczne mięso, o czym niedawno traktowała nasza rubryczka), a przy okazji, obok tych cudów inżynierii, upraszcza się atestowanie żywności złożonej z „części zwierząt lub całych zwierząt, w tym owadów”. W dokumencie, gdzie słowo „nowe” powtarza się ze sto razy, przewidziano osobną procedurę dopuszczania owadów, co do których można wykazać, iż w innych krajach stanowią tradycyjny i ugruntowany składnik diety. Im bardziej coś jest stare, tym chętniej uznamy to za nowe – zdają się twierdzić eurokraci. Czy ktokolwiek w ich szklanych pałacach czerpie ukradkową radość z takich paradoksów?

Krótko mówiąc, wielkie pluskwiaki z Chin, smażone skorpiony z Tajlandii i meksykańskie gąsienice znajdą szybszą drogę na nasze półki – ale obowiązku ich jedzenia nie będzie. Chyba że do głosu dojdą eksperci wskazujący, że odpowiednie gatunki robaków są świetnym sposobem na uzyskanie taniego białka dzięki ilości odpadów organicznych, jakie wyrzuca nasz marnotrawny system masowej dystrybucji. Ileż można produkować samego kompostu? – pytają i radzą, by tworzyć przemysłowe farmy staro-nowych owadów i larw.

Pies zatem z kulawą nogą, jeśli nie liczyć moskiewskich redaktorów, nie zwróciłby na to w Europie uwagi, gdyby nie wiecznie obrażeni na cały świat działacze slowfoodowi z Włoch, którym od razu się przypomniało, że od lat biją się o dopuszczenie na wspólny rynek robaczywego sera z Sardynii, zwanego casu marzu. Powstaje on przy współudziale larw widocznych w całej obrzydliwości po rozkrojeniu, ale ponoć smakuje niebiańsko. Stanowi atrakcję wciskaną turystom na wyspie jako pokątna przyjemność, podobnie jak nasza łącka śliwowica. Gdyby się stał legalny i miał wszystkie możliwe atesty, nagle by się okazał tylko taką sobie ciekawostką dla nielicznych. Ale kampania wyborcza we Włoszech trwa w najlepsze i argument, że dla Unii „nasze” robaki są gorsze od tajskich gąsienic, zawsze pomoże zdobyć trochę głosów. ©℗

Kto z góry deklaruje, że nie tknie w życiu chrząszcza czy polnego konika, niech mi odpowie: czy jada krewetki? Przecież z wyglądu krewetka jest równie „owadzia”: ma skorupkę, różne odnóża i paskudne farfocle. Oto zabawny wariant bruschetty, który wymaga fasolki flażoletki, niegdyś popularnej, ale i dziś da się ją upolować w puszce. Uwielbiam jej rozkoszną nazwę. Na patelni podgrzewamy w trzech łyżkach oliwy przepołowiony ząbek czosnku. Kiedy zacznie się rumienić, wyjmujemy i dodajemy tuzin krewetek black tiger. Podlewamy niewielką ilością białego wina i dusimy parę minut na dużym ogniu, by odparować większość płynu. Odstawiamy z ognia i staramy się zdjąć skorupki z ogonów krewetek. Dorzucamy na tę samą patelnię 300 g odcedzonej fasolki flażoletki z puszki, szczyptę soli, odrobinę soku z cytryny i pieprz. Mieszamy i czekamy, aż wszystko nieco ostygnie. Osobno podpiekamy kromki białego chleba, które następnie nacieramy przepołowionymi ząbkami świeżego czosnku. Układamy na nich krewetki z fasolką, polewamy odrobiną oliwy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2018