Nasza święta mandorla

Instytucje chrześcijańskie często mają skłonność do tego, by nadawać sobie prerogatywy władzy świeckiej. Częściej jednak dzieje się odwrotnie.

07.11.2016

Czyta się kilka minut

 /
/

​Tendencje narodowe, które przybierają formę religii, mają głębokie korzenie. Wywodzi się to jeszcze z czasów przedchrześcijańskich i przynależy do pradawnego antropologicznego substratu, któremu niełatwo oddzielić sferę świętą od świeckiej lub rozważania religijne od politycznych. Odmowa modlitwy do bóstw państwa równała się ateizmowi. Co więcej, podtrzymywana od dawna perspektywa historyczna zwolenników »narodowości prymordialnej« pokazuje, iż »narody« starożytnego Bliskiego Wschodu stanowiły bardziej byty religijne aniżeli kulturowe. Można by także wysunąć twierdzenie, że pierwsze, obejmujące całe imperium, prześladowanie chrześcijan spowodowane było zagrożeniem, jakie nowa religia stwarzała dla quasi-sakralnej tożsamości Rzymu. Jednak analiza relacji między tożsamością narodową a tożsamością chrześcijańską w okresie bliższym naszej epoce pokazuje, że chrześcijaństwo wspierało nie tyle narodowość, ile nacjonalizm, gdyż chrześcijanie podkreślali wartość własnego narodu. Historycznie rzecz biorąc duża liczba narodów doszła do przekonania, iż Bóg »żadnemu narodowi tak nie uczynił« (Ps 147, 20). Duma narodowa często przeobrażała się w narodową butę. W takich wypadkach instytucje i język chrześcijaństwa były do tego stopnia utożsamiane z partykularystycznymi przedsięwzięciami kulturowymi i ambicją polityczną, iż stawały się (świadomie bądź nieświadomie) z nimi nierozdzielne. Gdy coś takiego ma miejsce, narody przyozdabiają siebie za pomocą świętej mandorli, podobnej do tej, którą otoczona jest La Morenita na filmie Juana Diego: »Niewiasta obleczona w słońce, o której mówi dwunasty rozdział Apokalipsy i którą meksykańscy kaznodzieje chętnie porównywali z Matką Bożą z Guadalupe, bywa obleczona czasami we flagi narodowe«”.

Ten obszerny cytat z książki Doriana Llywelyna SJ „Katolicka teologia narodowości” dobrze pokazuje problem, z którym musi się dziś mierzyć nasz polski katolicyzm. W czasach zaborów, potem w latach okupacji i PRL-u Kościół katolicki pełnił (mówi się: „zastępczą”) rolę siły integrującej naród i obrońcy jego poniżanej godności. Inicjatywy takie jak pielgrzymki na Jasną Górę, peregrynacja obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej do wszystkich polskich parafii, obchody tysiąclecia Chrztu Polski, wybór i pierwsza wizyta Jana Pawła II, ale też nielegalna budowa kościołów w diecezji przemyskiej (w latach 1966-92 wybudowano ich 408), były wydarzeniami religijnymi, a zarazem narodowymi. Stłamszeni przez władzę ludzie przełamywali barierę strachu, doświadczali własnej podmiotowości. I nie były to jakieś „gry wojenne” hierarchów z władzami, lecz dalekowzroczne kształtowanie narodowej świadomości. Prymas Tysiąclecia niestrudzenie wpajał ludziom to, o czym niewątpliwie sam był najgłębiej przekonany, że jak niegdyś naród wybrany, tak dziś naród polski umiłowany przez Panią Jasnogórską, przez Boga stworzony i obdarowany wieloma łaskami, jest kierowany ku wyższym celom i otoczony szczególną Opatrznością Bożą. Jednocześnie – jak napisał Bohdan Cywiński: „Kościół w ciągu wielu lat pozostawał jedyną instytucją niepodporządkowaną komunistycznej władzy i jedynym miejscem publicznym, w którym nie głoszono kłamstwa. Czyniło to z Kościoła swoistą oazę autentyzmu ludzkiego, otoczoną instytucjami nieprawdziwymi i kłamiącymi, w których ludzie musieli czuć się obco”.

Te same akcje wznawiane dziś, w nowej sytuacji, np. wędrówka obrazu, a prawdopodobnie i zapowiedziana intronizacja Chrystusa Króla, nie znajdują w narodzie takiego rezonansu jak wtedy. Możemy za to obserwować, jak partia rządząca i inne byty polityczne, np. Radio Maryja, próbują instrumentalnie i dość skutecznie wykorzystywać chrześcijaństwo (Kościół) dla celów oraz korzyści jednej grupy obywateli, uważającej się za naród, co może prowadzić do zastąpienia teologii narodu ideologią narodową.

Coraz częściej pytamy: czy nasz naród – w większości ochrzczony w Kościele katolickim – można nazywać „narodem katolickim”? Czy w ogóle coś takiego jak „naród katolicki” może istnieć? To są pytania naszego czasu.

Będąc cząstką polskiego narodu i zarazem cząstką Ciała Chrystusa – Kościoła, w którym „nie ma Żyda ani Greka” (Polaka, Czeczeńca ani Syryjczyka) – wiem, że chrześcijaństwo nie eliminuje etniczności czy narodowości, lecz je relatywizuje. Nie zamyka na Innego, ale otwiera. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2016