Nasza movida

Trudno byłoby mi sobie wyobrazić, jak bym przetrwał to przygnębiające wejście w jesień, gdyby nie otwierane co wieczór listy w butelce od dalekiej dziewczyny.

19.10.2020

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

74 litry – tyle wynosi rekordowe roczne spożycie wina na głowę, a zacny ten prymat przypada w udziale mieszkańcom Watykanu. Pije się tam prawie dwa razy więcej niż po drugiej stronie via Porta Angelica, na terytorium owego nieszczęsnego państwa, które 150 lat temu wyrwało papieżowi władzę nad Wiecznym Miastem – opłakane skutki tamtej detronizacji można rozważać choćby czekając pół godziny na autobus na przystanku, którego czubek ledwo wystaje z góry śmieci.

Metodologia amerykańskiego instytutu branżowego, który takie zestawienia corocznie ogłasza, ma uroczą prostotę cepa: dzieli się wielkość sprzedaży przez liczbę mieszkańców wziętą z oficjalnych danych – co wpędza nas natychmiast w statystyczną pułapkę. Skoro oficjalnie w Stolicy Apostolskiej „mieszka” niecały tysiąc ludzi i jest to nietypowa populacja – np. nie ma tam dzieci – to każde odchylenie i nietypowe zachowania (jak zakupy z niższym podatkiem dla rodziny zza muru) znacznie wykrzywiają wynik. Ale jak w każdym takim zestawieniu, tak i tu wartość poznawcza leży nie tyle w konkretnym wyniku, co w trendzie. A tu się okazuje, że sześć lat temu, u progu pontyfikatu Franciszka, Watykan też był na czele tego rankingu, ale z wynikiem o ponad 10 litrów słabszym. Nie naciągniecie mnie jednak na ryzykowne dywagacje, czemu tak się stało. Może po prostu było parę dobrych roczników?

Jeśli chodzi o wino – i tylko, niestety, o wino – mogę się bez problemu mierzyć na ilości ze statystycznym kardynałem. Trudno byłoby mi sobie wyobrazić, jak bym przetrwał to przygnębiające wejście w jesień, gdyby nie otwierane co wieczór listy w butelce od dalekiej dziewczyny. Moja nowa miłość zwie się górska garnacha, z niedocenianej okolicy, jaką są zbocza Sierra de Gredos w pobliżu Madrytu. Wywróci wam przekonanie o tym, czym jest hiszpańskie wino, szczególnie z tego szczepu. Zwykle się myśli: temperamentne, maksymalnie skoncentrowane, gęste i buchające owocem, intensywnie beczkowe – jak tancerka flamenco, totalnie kiczowata, która sprawia radość w swoim właściwym kontekście, ale spotkana na krakowskiej ulicy budziłaby śmiech. A to wino jest szczupłe, wymaga uwagi i cierpliwości, żeby rozpoznać złożone smaki ciemnych, soczystych owoców i suszonych ziół, to są szeptem wypowiadane słowa, których nie sposób zapomnieć. Tu powinienem napisać, że idealnie pasuje do jesiennych przysmaków, jak królik w grzybowej potrawce i pieczona dynia skropiona redukcją rosołu z bażanta – ale bym skłamał. Piję je do tego, co popadnie, zwłaszcza do żytniego chleba z twarogiem i garścią oliwek – bo to prawie zawsze popada w mojej samotniczej lodówce.

„Moje ciało to świątynia Dionizosa” – podzielam deklarację zobaczoną kiedyś na koszulce swojego przyjaciela. Zły teraz czas nastał, żeby rozwodzić się publicznie o zaletach naszego kultu. Czy się to komuś podoba, czy nie, alkohol to jeden z podstawowych społecznych klejów i rządy próbują go nieco osłabić, aby zniechęcić ludzi do bycia w kupie (za czym stoją ważne racje medyczne i nie będziemy ich tu podważać, choć jest to rubryczka wychwalająca zalety biesiady). Czasem to się odbywa z sensem – np. we Włoszech znacznie skrócono czas sprzedaży alkoholu na wynos, zarazem pozwalając działać knajpom swobodnie do północy. Chodzi w tym o tzw. movidę, czyli po naszemu pijane piąteczki na placach, skwerach i nadrzecznych murkach. Nie trzeba być docentem, żeby zrozumieć, że to młodzi na ogół mają mniej pieniędzy i piją z butelek kupionych w sklepach, zatem ten zakaz jest głównie wymierzony w nich, ale nie wprost, żeby nikt nie mówił o dyskryminacji.

W Polsce przebąkuje się o podobnych krokach, ale ograniczonych, oprócz stacji benzynowych, do tych strasznych osiedlowych wodopojów ulokowanych np. w dawnych kioskach. Czy w naszym paskudnym klimacie ludzie pijący tanie piwo na ławkach to aż taki epidemiczny problem? Być może. Jeśli miałbym wskazać jedną postać alkoholu, która w Polsce naprawdę niszczy ludzi i szkodzi rodzinom, to byłyby to małpki, pite ukradkiem, łyczkami. Chciałbym, aby zakazano ich sprzedaży, ale nie wieczorem, tylko właśnie rano i do południa, kiedy się idzie do pracy.

Skoro na jakiś czas znów mamy przestać być ciepłą gromadą, to trudno, pogódźmy się, a utrudnienia w nabywaniu czegoś do picia są w tym względzie skuteczne. Ważne jest jednak, aby to nie stało się okazją do purytańskiego skoku na bufet – ludzie gotowi odebrać nam radość z rozsądnie i z umiarem pitego alkoholu czają się w różnych instytucjach i ciągle ostrzą swoje prohibicyjne noże. Nie ma w dziejach ludzkości kultury, która nie znałaby środków wpływających na świadomość, i warto o tym pamiętać, gdy kiedyś będziemy rozliczali rządzących z odebranych chwilowo swobód. ©℗

Rok temu z okładem pisałem o sławetnych pomidorach od magicznego sprzedawcy z krakowskiego placu Na Stawach. Od kiedy zamieszkałem w pobliżu, często go odwiedzam i teraz odkryłem u niego zielone owoce, które nawet w swej niedojrzałości są wspaniałe. Zielone pomidory to jest taka miłość nieduża, jak śpiewała Kalina Jędrusik, rzecz miła, ale na jeden raz lub góra dwa. Przyjemnie kwaskowate, dają poczucie, że się pomidorowy sezon wyciska do ostatka. Ostatnio zamiast smażyć, piekę je. W żaroodpornym naczyniu, lekko nasmarowanym oliwą. Tylko sól i pieprz. I koniecznie posypka. Dawniej lubiłem grysik kukurydziany – w tym roku zacząłem stosować bułkę tartą, a raz nawet, z braku bułki, kaszkę mannę. I to był genialny pomysł – część kaszki wraz z wodą z pomidorów stworzyła na dnie naczynia smakowitą, miękką błonkę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2020