Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Widok uzbrojonego jak na wojnę (kaski z przyłbicami, kamizelki, ochronne nakolanniki itd.) oddziału policji, który wysłano przeciwko grupce młodych ludzi, mógł dziwić tylko do czasu. Przecież było wiadomo, że rosyjski prezydent ostentacyjnie opóźnił przyjazd do Polski. Także miejsce demonstracji - krakowski Rynek - nie zagrażało ani powadze obchodów, ani obecnym w mieście w tym czasie oficjelom.
Śmiesznie być przestało, gdy funkcjonariusze zabrali się do roboty. I rzecz nie tylko w ich agresji. Problemem jest też pretekst prawny, jakiego użyto w uzasadnieniu akcji (oraz jej następstw). Owszem, demonstracja nie została na czas zgłoszona. Tyle że krakowska policja jakoś z dużo większą tolerancją podchodzi do innych nielegalnych zgromadzeń (choćby Młodzieży Wszechpolskiej). Podnoszenie zaś, że manifestanci chcieli obrazić głowę państwa, jest nieporozumieniem - taka interpretacja uderzałaby w prawo do swobody opinii (nie mówiąc o dyskusyjności samego sankcjonowania krytyki osób publicznych). Znamienne zresztą, że identyczny zarzut stał się w tym samym tygodniu podstawą wyroku na naczelnego tygodnika “Nie" Jerzego Urbana - tu sąd nie wziął pod uwagę ani formuły pisma kierowanego przez Urbana, ani nawet reguły, że najskrajniejsze nawet i najskrajniej wyrażane poglądy najlepiej kontrować nie sankcjami prawnymi, lecz kiedy to możliwe - dyskusją, a kiedy nie - to ośmieszaniem, ignorowaniem bądź publicznym ostracyzmem.