Naprawdę nie ma złych księży

Stefan Szary rozmawia z ks. Józefem Tischnerem

27.04.2011

Czyta się kilka minut

Będą w życiu rozmaite przygody. Rozmaite. Tylko zawsze trzeba się zapytać: czy w czasie tej przygody było się z Nim, czy bez? Jeżeli z Nim - to w porządku. Choćbyś dostał, choćbyś się przewrócił.

Ks. Józef Tischner

Wywiad ten został nagrany we wtorkowy wieczór 20 marca 1993 r. w mieszkaniu ks. Tischnera przy ul. św. Marka. Stefan Szary był jego studentem, pod kierunkiem Tischnera przygotowywał pracę magisterską o filozofii wiary Kierkegaarda. Spisany wywiad trafił w moje ręce akurat, kiedy skończyłem pracę nad biografią autora "Etyki solidarności". Stefan Szary napisał wówczas do mnie: "Niedługo po wywiadzie w »Tygodniku Powszechnym« ukazał się artykuł »Duchowieństwo«. Być może jakaś maleńka myśl powstała dzięki tej rozmowie? Nieważne. Dla mnie ten tekst to najważniejsza konferencja, jaką kiedykolwiek usłyszałem".

Wywiad nie był dotąd publikowany. A jest on swoistym komentarzem do tego, co Tischner mówił i pisał w tamtych latach o postawie polskich duchownych. (Najważniejsze teksty, w tym wspomniany artykuł, znalazły się w książce "Nieszczęsny dar wolności".) Mocne sformułowania zostały wówczas bardzo źle przyjęte przez środowisko księżowskie; odtąd Tischner stał się, jak sam mówił, "podejrzany". W rozmowie znajdziemy szereg opinii, które ściągnęły gromy na jego głowę. Ale też przejmujące wyznanie wiary w sens kapłaństwa i solidarności z tymi, którzy wybrali tę drogę.

W 2005 r. Stefan Szary opublikował książkę "Człowiek - podmiot dramatu. Antropologiczne aspekty filozofii dramatu Józefa Tischnera". Obecnie jest wykładowcą w Wyższej Szkole Edukacji i Terapii w Poznaniu. Prowadzi też "Warsztaty filozoficzne dla nie-filozofów" w Akademii Walki z Rakiem.

Wojciech Bonowicz

Stefan Szary: Człowiek współczesny poszukuje nadziei. Ale nadziei poza Ewangelią, bez Boga. Mówi się, że w naszych czasach człowiek żyje, "jakby Boga nie było". Mówi się też o kryzysie autorytetów. Dlaczego tak trudno przyjąć jest Boga i Jego nadzieję?

Ks. Prof. Józef Tischner: Mam trochę inny obraz tego Bożego świata. Jeżeli przyjrzeć mu się dobrze od strony filozofii, to w zasadzie nie ma dzisiaj takiej filozofii, która by podnosiła rękę przeciwko Panu Bogu. Ostatnią taką była filozofia Sartre’a, ale dosyć prędko została przezwyciężona przez egzystencjalizm chrześcijański. Paradoks dzisiejszego świata - przynajmniej świata filozofii - na tym polega, że jest on całkiem, ale to całkiem chrześcijański, w przeciwieństwie na przykład do wieku XIX. Wojujący ateizm się skończył. Owszem, istnieją rozmaite formy agnostycyzmu, ale formalnej walki z chrześcijaństwem w filozofii nie ma. Jest duża sympatia wobec chrześcijaństwa.

Być może tak jest na poziomie filozofii. Ale na poziomie codziennych wyborów wygląda to inaczej. Młody człowiek w okresie poszukiwań może i ociera się o Ewangelię, ale wybiera na ogół inne wartości.

Może to zbyt ogólne stwierdzenia. Kiedy stykam się ze współczesną młodzieżą, tymi, którzy studiują czy to na uniwersytecie, czy w szkole teatralnej, to widzę, że ile razy zacznę mówić o religii, o Bogu, to nagle frekwencja na wykładach rośnie. Mam wrażenie, że raczej panuje duży głód tej problematyki. I że większym problemem jest nasz sposób mówienia o Panu Bogu niż brak zaciekawienia ze strony słuchacza. Młodzi mają kłopoty z instytucją, z Kościołem. Mają kłopoty z tymi, którzy mówią do nich swoim własnym językiem. Młodzi tego języka nie rozumieją, ale nie znaczy to, aby nie byli w tym kierunku otwarci.

Zresztą czy my nie patrzymy na tę młodzież trochę przez pryzmat własnych życzeń? Pamiętajmy, w jakim kraju żyjemy. Jest to kraj, gdzie chrześcijaństwo się sprawdziło, Kościół się sprawdził. Jest to kraj, w którym znaleźli się ludzie odważni, którzy stanęli okoniem przeciwko wielkiej potędze tego świata - komunizmowi. Kraj ludzi wolnych, myślących. Pewnie, że młodzież, która dzisiaj jest w liceum, tego nie przeżyła, ale... niedaleko pada jabłko od jabłoni. Może oni też nie są tacy źli? Owszem, znam bardzo liczne przypadki konfliktów między młodzieżą a Kościołem. Ale kiedy przyglądam się tym konfliktom, to proszę mi wierzyć, widzę, że młodzi buntują się nie przez czytanie Marksa, Nietzschego, ale dlatego, że natrafiają na ludzi, których nie mogą zaakceptować jako rzeczników Dobrej Nowiny.

Czy nie wynika to z tego, że oczekiwania młodzieży są zbyt wygórowane, idealistyczne?

Trzy dni temu spotkałem dziewczynę skłóconą z Kościołem od czasu mniej więcej piątej klasy. Pochodzi ze wsi, z bardzo licznej rodziny. Jej ojciec jest alkoholikiem. Na lekcji religii ksiądz mówił o tragedii pijaństwa. W pewnym momencie zwrócił się do niej: "A teraz ty wstań i opowiedz, jak wygląda wasza rodzina. Opowiedz o swoim ojcu". I od tego czasu dziewczyna ma uraz. Ile razy widzi księdza, kościół, coś ją w środku boli.

Inny przykład. Widziałem parafię: kościół prawie pusty. Słyszałem kazanie tamtejszego proboszcza. Od początku do końca jedna wielka pogarda dla ludzi. Nawet sobie tego nie uświadamiał... I widziałem tę parafię rok później. Zmieniono księdza. Ten nowy nic nadzwyczajnego nie robił, ale miał do tych ludzi zwykły szacunek. I oni nie czuli się przepędzani z kościoła. Bo przedtem też chcieli chodzić, ale tamten ksiądz formalnie ich przepędzał.

Może to jest radykalne ujęcie, ale ja nie widzę problemu po stronie ludzi, natomiast widzę ogromne problemy po stronie stylu duszpasterstwa polskiego. Przebiegam myślą parafie moich okolic: dwie trzecie ludzi mają konflikty z proboszczami. Jest coś w środku człowieka, jakiś postkomunistyczny bakcyl, który sięgnął duszpasterzy. Mieliśmy znakomitych duszpasterzy, pięknych, wielkich... I mamy. Ale nawet najlepszy duszpasterz nie zdoła naprawić tego zła, którego potrafi narobić jeden głupiec. Ile czasu potem trzeba, żeby to odwrócić! Bo życie religijne jest strasznie delikatne i często odwrócić się tego nie da.

Po jednym z moich wystąpień w telewizji katowickiej dostałem list od dziewczyny, która była w oazie. Uczyła się w szkole muzycznej. Przyszedł okres bierzmowania. Ojciec tej dziewczyny był protestantem. Ja nie wiem, co strzeliło do głowy temu księdzu, w każdym razie nie chciał jej dopuścić do bierzmowania, "ponieważ mają heretyka w domu". W dzisiejszych czasach! Zrobiła się wielka afera. Ona była dotknięta do żywego. W tej chwili jest za granicą. Do kościoła nie chodzi. Na swój sposób wierzy w Pana Boga, ale coś takiego się stało... Sam nie wiem, jak to było możliwe. Była kiedyś w Znaku, chyba przed dwudziestu laty, taka książka "Dlaczego wierzę, wątpię, odchodzę?". Byłoby dobrze i dziś zrobić taką ankietę.

Nie wydaje się Księdzu Profesorowi, że są to mimo wszystko przypadki dość szczególne? I że wielu ludzi, nie mając do czynienia z sytuacją tak dramatyczną, ma do duchownych mnóstwo pretensji, niekoniecznie uzasadnionych?

Zawsze tak było. Myśmy też tak mieli, jak byliśmy w szkole. Tyle że to były spory nie tyle z księdzem - o jego charakter czy brak charakteru - ile z powodu propagandy ateistycznej. Spory o istnienie Boga, o bóstwo Chrystusa, o autentyczność Ewangelii. Były spory o to, czy Chrystus w ogóle istniał - ponieważ takie artykuły ukazywały się w prasie. Czyli spór miał charakter światopoglądowy. Natomiast dzisiaj takich sporów nie ma, a wszystko sprowadza się do rzeczy drobnych. Ale jednak te drobne rzeczy obracają się wokół jednego rdzenia. Moim zdaniem wokół problemu władzy. Podejrzewa się Kościół, księży, że oprócz tej władzy, jaką normalnie mają jako duchowni, chcą jeszcze władzy większej. I tu jest główny konflikt. Bardzo poważny. Bo były czasy, że Kościół nie mając władzy, pokazywał, że ma ogromną władzę. A dzisiaj zachodzi niebezpieczeństwo, że sięgając po inną władzę, doczesną, może stracić tamtą, którą rzeczywiście miał.

Ale czy ten zarzut nie wynika stąd, że Kościół wypowiada się w wielu kwestiach, w których musi zabrać głos? Na przykład w sprawie aborcji? Kościół jest zobowiązany zabrać głos w tej sprawie, a jednocześnie robi sobie wrogów.

W sprawie aborcji Kościół zawsze zabierał głos i nigdy nie wywoływało to odwrócenia się od niego. Dopiero dzisiaj robi się z tego wielka sprawa. Widocznie do sprawy aborcji dołączyły się jeszcze inne sprawy. I rzeczywiście się dołączyły, mianowicie sprawy walki o władzę. I to ona tak rozpaliła wyobraźnię, a nie sam fakt zabierania głosu w sprawie aborcji.

Trzeba jedno powiedzieć: niezależnie od tego, jakie były głosy w sprawie ustawy, to w gruncie rzeczy nie było żadnego głosu, który by twierdził, że aborcja jako taka nie jest złem. A były czasy, dobrze to pamiętam, że takie głosy były; to były nawet dość powszechne mniemania ze strony marksizmu. Mówili: człowiek jest tylko materią, więc w końcu nic strasznego się nie dzieje. Moim zdaniem, dzisiejsza dyskusja ujawniła, że dokonał się tu pewien postęp. Różnice zdań dotyczyły tylko kwestii, na ile państwo ma tutaj pole do działania. Bo państwo ma swoiste środki: sąd, policję, prokuratorów... Otóż chodziło o to, na ile państwo może mieć w tej sprawie jakiś istotny głos. De facto była to więc dyskusja o kompetencjach państwa. I dlatego nie widzę w tej dyskusji jakiejś ogromnej tragedii. To znaczy, owszem, jest pewien tragizm, ale powtarzam raz jeszcze: to skrajne stanowisko nie zaistniało. Ja patrzę na to dosyć trzeźwo, bo widziałem w swoim życiu niejedno i dlatego nie daję się ponieść emocjom.

Co się tyczy zaangażowania Kościoła w sprawy społeczne, to nie chodzi o to czy, tylko jak. Problemem w Polsce jest np. to, czy jakaś partia może uzurpować sobie prawo do działania jako narzędzie Kościoła. Była na ten temat wypowiedź papieża do biskupów, która ostrzegała przed czymś takim. I co? Przyznał się ktoś? Wręcz przeciwnie, po wypowiedzi Papieża wszyscy stwierdzili, że czegoś takiego w Polsce nie było. Czyżby Papież źle widział?

Kiedyś w audycji radiowej powiedział Ksiądz, że to "miłość wychowuje". Miłość stawia człowieka przed szczególnym wyborem: być czy mieć. Dlaczego człowiek często wybiera to drugie?

To trochę pesymistyczny pogląd na świat. Nie jest tak, żeby ludzie odrzucali miłość.

Ale spłycają jej wartość.

Bo ja wiem...

Na przykład - rozwody. Ludzie mówią sobie: ja cię kocham, a po jakimś czasie przeciwnie: ja cię już nie kocham.

To nie jest takie proste. Mnie się też kiedyś wydawało, że jeżeli ludzie chcą, to na pewno się ze sobą porozumieją. Że nie ma takiej siły, która by ich rozdzieliła, jeżeli się chcą rzeczywiście porozumieć. Ale to nieprawda. Są sytuacje, w których ludzie absolutnie nie potrafią się porozumieć ze sobą. Sam miałem takie sytuacje, kiedy mimo że bardzo chciałem zrozumieć drugiego, nie zrozumiałem, chciałem przemówić do drugiego - nie przemówiłem. Jest jakaś bariera porozumienia.

Czy brak porozumienia nie był spowodowany nastawieniem drugiego człowieka?

Ten drugi też chciał dać się zrozumieć.

Czyli pozornie wydawałoby się, że nie było przeszkód?

Pozornie nie. A okazało się, że mówimy tak różnymi językami, tak gdzie indziej jesteśmy, że się nie da. Więc kiedy ja dzisiaj widzę ludzi, którzy się rozwiedli, nie sądzę ich. Oni się sami mają sądzić. To oni mają odpowiedzieć na pytanie: czy mogło być inaczej? Ale ja rozumiem, że czasem jest bardzo trudno. Miłość stawia wymagania i ludzie nie zawsze za tymi wymaganiami są w stanie nadążyć.

Może czasami nie chcą?

Chcą, tylko są słabi.

Ale miłość to także przebaczenie.

Nawet do tego są słabi. "Duch ochoczy, ale ciało słabe"... Żeby przebaczyć, trzeba mieć o wiele więcej siły, niż żeby szukać odwetu. Tylko silni są w stanie przebaczyć. Słaby będzie gryzł, szukał odwetu.

Znam człowieka, który był skazany na śmierć. Czekał na wykonanie wyroku dosyć długo. Przyszło ułaskawienie. Dzisiaj prokurator, który go oskarżał, żyje. On patrzy na tego prokuratora, jak się patrzy na zeszłoroczny śnieg. Jest wyższy nad to.

I znam ludzi, którym nic się wielkiego nie stało, a wołają, krzyczą, że trzeba aresztować, bić, odbierać pensje, renty... Może i trzeba. Tylko gdybym miał wybierać sobie przyjaciół, to wybrałbym tego pierwszego.

W jaki sposób ksiądz może skutecznie dotrzeć do współczesnego człowieka? Przecież i kapłan upada, doświadcza słabości. Jest konkretnym człowiekiem z konkretnymi zaletami i wadami.

Może zacznijmy od tego, że są dwojakie wady w życiu księdza. Są wady, które są wyrazem jego osobistej słabości, wady, o których mówimy, że ludzie się nimi gorszą. Weźmy na przykład pijaństwo. I są inne wady, które polegają na tym, że w księdzu tkwi jakaś pogarda dla ludzi, jakaś maskowana nienawiść, jakiś kompleks, który nie pozwoli mu słuchać innych, normalnie się na nich otworzyć.

Myślę, że te pierwsze wady nie są najgroźniejsze. Naprawdę groźne są te drugie. To one sprawiają, że ludzie uciekają od duchownego, że się odwracają od kazania. Absolutna nieumiejętność porozumienia z drugim, przy dążeniu do tego, żeby koniecznie nad drugim zapanować.

Mogą być jednak takie sytuacje, w których grozi niebezpieczeństwo, że kapłan słuchając, może tak bardzo próbować rozumieć, że wszystko zacznie usprawiedliwiać, a to nie na tym polega...

A skąd Pan wie, że nie na tym?

Przecież nie można wszystkiego usprawiedliwiać. Zło trzeba nazwać złem. Ksiądz ma wskazywać drogę, a zatem nie może drogi, po której człowiek idzie, tak rozszerzyć, żeby szedł on w lewo, w prawo, dokąd chce, zamiast zmierzać do celu.

A czy można wmówić drugiemu zło, co do którego nie ma on przekonania?

Nie można wmawiać zła. Ale jeżeli ono się pojawia?

Otóż wydaje mi się, że kapłaństwo przede wszystkim na tym polega, żeby słuchać wyznania win, a nie na tym, żeby obrzucać winą.

Słuchać wyznania i wspólnie poszukiwać - bo człowiek może chcieć tego poszukiwania. Co wiąże się czasem z "grzebaniem w brudach"...

Ale to już nie jest w brudach, tylko w nadziei. Może na tym polega błąd kapłana, że zbyt mocno stara się pokazywać ludziom, jak się ucieka od zła, a oni twierdzą, że to, o czym kapłan mówi, wcale nie jest złe.

Czy taka postawa nie wynika z troski o to, by uchronić człowieka przed doświadczeniem, które może go kosztować zbyt wiele?

Tak to bywa najczęściej. Ale wtedy człowiek ma wrażenie, że ktoś traktuje go w sposób niedojrzały albo że "uczy stolarza heblować drewno". W Ewangelii powiedziano: "nakładają ciężary, a palcem nie ruszą, żeby je nieść". Ludzie sami przychodzą do księdza ze świadomością, że coś złego jest w ich życiu. I oni o tym wiedzą lepiej od tego księdza, który patrzy z zewnątrz i o złu wie tylko z książek.

I na tym też polega nieporozumienie pomiędzy człowiekiem a dzisiejszym duszpasterstwem. Na przykład bardzo wielu ludzi uważa, że kolaboracja z komunizmem była potwornym złem, ponieważ oznaczała pośrednią akceptację prześladowań, łagrów, wyzysku itd. Wielu księży nie miało takiego widzenia sprawy, bo w Dziesięciu Przykazaniach się to nie mieści. Wielu ludzi uważa, że grzechy władzy, uczestnictwa we władzy, są naprawdę grzechami głównymi, bo z nich bierze się bardzo dużo zła, krzywdy ludzkiej. Bardzo często księża do tych grzechów w ogóle nie dochodzą. Pytają o pacierze, o modlitwy - niewątpliwie bardzo ważne. Jednym słowem, może być tak, że wyczucie moralne w społeczeństwie nie pokrywa się z wyczuciem moralnym duchowieństwa. I przy bliższym spojrzeniu można też powiedzieć, że ten rozdźwięk jest wynikiem pewnego błędnego widzenia albo niedouczenia w teologii.

Czy Ksiądz Profesor nie za bardzo krytykuje księży?

Na razie pytam.

Przecież księża też są dziećmi swojego czasu, określonej sytuacji, możliwości, jakie istniały.

Owszem, zgadzam się. Pytanie brzmi: gdzie wtedy leży błąd? Błąd leży w tym, że jeden jest słaby i upada, a drugi wprawdzie nie jest słaby, ale "nie wie, co czyni" - i też upada.

Niestety, może to jest mój błąd - chętnie go poprawię - ale za współczesny konflikt między Kościołem a społeczeństwem obwiniam przede wszystkim duszpasterzy. Po prostu, jakby nie dorośli do pewnej roli. I to się okazało bardzo nagle. W momencie, kiedy mówił za nich prymas Wyszyński, kardynał Wojtyła, Papież, wtedy to jakoś szło. Ale w pewnym momencie, kiedy nagle musieli zacząć mówić własnym głosem, tamte głosy jakby się skończyły, oddaliły. Wtedy pojawiło się mnóstwo przesądów, nieznajomość teologii... Nie chcę nawet wspominać, jak wiele tekstów publikowanych w prasie katolickiej odbiega od tekstów soborowych czy nawet encyklik, bo wyglądałoby na to, że jestem donosicielem. Zadaniem moim jest przekonać, a nie donosić.

Ale też skok, jaki się dokonał w rzeczywistości polskiej, był bardzo nagły. Kościół zaś idzie zawsze nieco wolniej, przygląda się, nabiera mądrości.

Dla jednych był nagły, a dla drugich ten komunizm trwał za długo.

Mam na myśli sam moment, kiedy komunizm się skończył.

Bardzo wielu było doskonale do tego przygotowanych. Wiedzieli, że się kończy.

Mówi się, że nie było czasu nauczyć się w Polsce demokracji, rządzenia... My się cały czas uczymy. I tak samo księża - uczą się, potrzebują czasu, żeby wypracować swoje metody.

Żeby szanować człowieka? Na to trzeba czasu? Myślę, że można mieć też zastrzeżenia do formacji intelektualnej. Nie mówię o wszystkich, ale widzę, że wielu księży bardzo mało wie. To znaczy: mało wie z tego, co trzeba wiedzieć. I to by też nawet nie było grzechem, bo przecież wszystkiego się nie da, tylko problemem jest to, że często udają, że wiedzą. Różnica między Sokratesem a pierwszym lepszym wikarym w Wólce jest taka, że Sokrates wiedział, że nic nie wie, a on wie, że wszystko wie. Oczywiście, mówimy tutaj dosyć krytycznie o Kościele, prawda?

Czy nie za bardzo?

Ale nie mówimy o księżach z niechęcią. Wręcz przeciwnie. Muszę powiedzieć, że ja mam osobiście bardzo duży szacunek do każdego z osobna. Powiem nawet więcej: nie ma takiego księdza, który by przemówił do wszystkich ludzi, ale nie ma też takiego, kto by do nikogo nie przemówił. To znaczy: nawet ten najbardziej krytykowany znajdzie kogoś, do kogo trafi. Dlatego ja mam taką formułę, która się wielu ojcom duchownym nie podoba: że naprawdę nie ma złych księży. Natomiast księża robią często takie błędy, których można by uniknąć, gdyby tylko chcieli pomyśleć, zanim to zrobią.

Są na przykład księża bardzo pracowici. Tyle że często jakby za dużo działają, mają w sobie coś z aktywistów partyjnych, tylko w innej dziedzinie. To znaczy: chcą rządzić, chcą mieć władzę nad człowiekiem. Dlatego na kazaniach nakazują lub zakazują.

A powinno się wyjaśniać.

Najważniejsza w kazaniu okazuje się aplikacja praktyczna: ja ci powiem, co masz robić. A to nie tak. Chrystus powiedział: "Idź i więcej nie grzesz" - tylko tyle. To było wszystko, co trzeba było w tej sytuacji powiedzieć. Dlatego raz jeszcze mówię: strzeżcie się instynktu władzy, bo to gubi.

Kiedyś miałem rekolekcje do inteligencji - na prowincji, nie w Krakowie. Były to czasy takie trochę beznadziejne... Inteligencja w tym miasteczku to byli lekarze, ekonomiści, nauczyciele. Przychodzili na rekolekcje z pewnym strachem, czy ich z pracy "nie wykopią". Ale przyszło ich gdzieś tysiąc dwieście; w tym miasteczku to było dużo. I byli bardzo zdruzgotani życiem, a także świadomością winy. Nie trzeba im było mówić, że są grzesznikami, bo o tym dowiedzieli się od własnych dzieci. Bo oto dzieci zaczęły się buntować przeciw rodzicom - zaczęły się już te ruchy opozycyjne - wytykać im ich kolaborację, ich partyjność. Rodzice zaczęli się bać własnych dzieci. Pobudowali domy, żeby dzieciom było lepiej, samochody mieli, żeby dzieciom było lepiej. A dzieciom się ten ich świat nie podobał, bo to był świat ­zamknięty, zduszony, świat bezdusznej propagandy.

I wtedy ja im ni stąd, ni zowąd powiedziałem, bo to była inteligencja: "Wy jesteście solą ziemi". Nie zdawałem sobie sprawy, jaki to będzie miało efekt. To powiedzenie było jakimś dreszczem, jakimś wstrząsem. No bo w końcu kto, jeśli nie oni? I potem, jak się siedziało w konfesjonale, to się widziało zmartwychwstanie tych ludzi.

Wtedy pomyślałem sobie, że to jest pole do działania dla księży: przekonać ludzi, że zmartwychwstanie nie jest tylko po śmierci, na żywot wieczny, ale że zmartwychwstać mogą również tu i teraz. To jest bardzo ważne. Natomiast nigdy, nigdy nie wolno wmawiać ludziom, że są grzesznikami większymi, niż są, bo inni zrobią to lepiej niż ksiądz.

W zakończeniu "Filozofii dramatu" Ksiądz Profesor napisał: "Szczęście przychodzi, gdy człowiek wybiera Dobro przeciwko złu, które go wciąga. Wybierając udzielające się człowiekowi Dobro, człowiek staje się szczęśliwy. Im wyższe dobro wybiera, tym mocniejsze życie".

Tak, ja to widziałem, kiedy byłem wikarym. Nie tylko mnie, to wszystkich nas zupełnie ścinało z nóg... Chodziliśmy z Komunią św. do osoby, która miała raka na kręgosłupie i potwornie cierpiała. A jednocześnie w tej parafii nie było szczęśliwszego człowieka niż ona. Tak. Byli tam młodzi ludzie - chłopaki, dziewczyny - którzy udawali nieszczęście. Chodzili umęczeni sami sobą, narzekali, że się urodzili nie w tym czasie, co trzeba, nie tu, gdzie trzeba. Takie ofiary samych siebie. Stwarzali sobie przeszkody, które potem musieli strasznie ciężko pokonywać - a to oni sami sobie rzucali te kłody pod nogi.

I nagle ta osoba, pielęgnowana przez córkę... Zawsze zdumiewająco czysto w pokoju. Skąd się to brało? Oczywiście, to, co się powie teraz, w słowach, zabrzmi może banalnie. Ale ja tam, na mojej pierwszej wikariackiej placówce, jako młody ksiądz zobaczyłem, że bardzo ważne jest nie to, że się cierpi, ale to, z Kim. I ona to odkryła - że jest z Chrystusem.

Przecież myśmy w tej teologii byli jako tako biegli. Myśmy to niby wiedzieli teoretycznie, nawet żeśmy głupio na kazaniach o tym gadali. Mówię: głupio, bo tak naprawdę nie mieliśmy zielonego pojęcia, co to naprawdę jest cierpienie, co to znaczy. I myślę, że to właśnie jest istotne. Będą w życiu rozmaite przygody. Rozmaite. Tylko zawsze trzeba się zapytać: czy w czasie tej przygody było się z Nim, czy bez? Jeżeli z Nim - to w porządku. Choćbyś dostał, choćbyś się przewrócił.

My, księża, zawsze jesteśmy tylko narzędziami. Człowiek powie: "jesteście solą ziemi", a potem widzi, co z tego wychodzi, i baranieje. Widać, jak słowo działa. Jak działa słowo w porę wypowiedziane. Cała tajemnica księdza polega na tym, żeby umiał odpowiednie słowo w odpowiedniej chwili wypowiedzieć.

oprac. Wojciech Bonowicz

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011