Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Postanowienia typu: „od 1 stycznia rzucam palenie, zaczynam co rano biegać, w każdy czwartek joga, już nie będę żarł nocami przed telewizorem, przestanę tyle pracować i poświęcę więcej czasu ukochanej rodzinie. No dobra, może od 2 stycznia”, służą temu – jak mówią psychologowie – byśmy odzyskali poczucie jako takiej sprawczości. Że możemy i że da się, jeśli tylko chcemy. Sylwester wydaje się idealnym momentem na spektakularne zamknięcie tego złego okresu naszej egzystencji, okresu, w którym wyżej wzmiankowane czynności zbyt mocno wpływały na nasze poczucie winy. Patrząc zatem na fajerwerki i wypalając ostatniego papieroska o północy, czujemy nieraz przypływ energii i wiary w samego siebie. I fajnie. Kto nam zabroni pracować nad swoim życiem, choćby tylko przez pierwsze cztery dni Nowego Roku?
Tymczasem, à propos postanowień noworocznych, mam dziś dla Państwa opowieść o tym, że czasem naprawdę nie należy się bać zmian, choćby początkowo wyglądały na katastrofę.
A było to tak: dawno dawno temu, gdy po liberalnej stronie mediów wydarzenia takie jak zwolnienie kogoś z pracy za nieprawilne poglądy robiły jeszcze wrażenie, była sobie w TVP wydawczyni i prezenterka programów informacyjnych Małgorzata Serafin. Któregoś dnia odmówiła emisji w TVP Info pewnego materiału pokazanego wcześniej w „Wiadomościach”, uznając go za nierzetelny i bez mała propagandowy. Niezłomny dyrektor Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Mariusz Pilis nie mógł zareagować inaczej niż tylko powiedzieć, że nie ma w TVP miejsca na upolitycznienie anteny: „Nigdy nie będzie u nas cenzury. Nie pominiemy żadnej ważnej informacji. Ale też nie zgodzę się, by szantażem zmuszano nas do niezgodnego z zasadami sztuki dziennikarskiej promowania jakichś inicjatyw politycznych, takich jak KOD”. A następnie wylał wydawczynię z roboty. I właśnie wtedy rozpoczyna się nasza doskonała noworoczna opowieść o zmianie.
Małgorzata straciwszy zajęcie w tej najbardziej obiektywnej ze stacji telewizyjnych, chwilę potem znalazła nowe w innej, ale zajęcie potrwało rok. Wtedy właśnie – poprawiając sobie skisły nieco humor w salonie piękności – doszła do wniosku, że może ten pomysł, rzucony w żartach tuż po zwolnieniu z TVP, by rzucić w diabły to cholerne dziennikarstwo i zająć się, owszem, dobrą zmianą, ale wyłącznie tą na włosach innych ludzi, nie jest li tylko żartem. Znajoma właścicielka owego salonu, w którym ją tknęło, rzekła jej wówczas: „Małgosiu, od pięciu lat przychodzisz tu do nas i narzekasz na upadek waszego zawodu, na swoje zmęczenie, na zżerający cię stres, rzuć to. Zostań z nami, dziewczynami”.
I tak kilka dni później niegdysiejsza gwiazda dziennikarstwa informacyjnego stanęła obok dwójki 19-letnich absolwentów szkół zawodowych, pochylając się nad gotową do cięcia głową na kursie fryzjerskim, by przez kolejne tygodnie uczyć się technik strzyżenia, degażowania, rozjaśniania, farbowania i pielęgnacji włosów. I nikt nie gadał o Macierewiczu, nikt nie miał czasu na Ziobrę, nawet sam Kaczyński nie pojawiał się w eterze. Z dyplomem ukończenia kursu w ręce zjawiła się w salonie na Żoliborzu, gdzie od stycznia zaczyna pracę.
– Nie tęsknię – mówi stanowczo – przeciwnie, cieszę się, że mnie już nie ma w tym świecie. Owszem, gdy wracałam z kursu po ośmiu godzinach ciągłego stania, byłam zmęczona i bolały mnie nogi, ale to zupełnie inny rodzaj zmęczenia. Nie żyję już w ciągłym stresie, że wydanie specjalne, że gość nie dopisze, że program się wali. To już nie jest mój świat.
Gdy w telewizyjnych czasach chodziła do fryzjera, chemiczny zapach farby do włosów budził pozytywne skojarzenia – już za chwilę będzie lepiej, będzie świeżo, będzie ładnie. Takie emocje były nie do uzyskania w telewizji. Były wyłącznie ich przeciwieństwa.
– Poza tym dziennikarstwo newsowe i polityczne w Polsce umarło – tłumaczy mi Małgosia. – Politycy nie odpowiadają już na pytania, ale komunikują przekazy dnia. Nie chciałam stać się niczyją tubą, chciałam być obiektywna, ale w tych czasach to zaczęło być niemożliwe. Środek nie istnieje. A ja nie widzę się po żadnej ze stron. Nie tam – na barykadzie – powinno być miejsce dziennikarzy. A poza tym w ciężkich czasach lepiej mieć jakiś fach w ręku. Na pytanie o prestiż chyba nawet nie trzeba odpowiadać: zawód dziennikarza jest gdzieś w ogonie zawodów cenionych przez ludzi.
Z okazji Nowego Roku życzę zatem i sobie, i Państwu odwagi w podejmowaniu i realizowaniu postanowień, decydowania się na zmiany, które mogą odmieniać nam życie na lepsze. A niechby zacząć od dobrej zmiany na włosach.©