Nam chodzi o życie

Dobra, jakim jest ochrona dziecka, nie da się realizować przy pomocy metod pokrętnych. Same zapisy prawne również nie wystarczą.

27.03.2007

Czyta się kilka minut

Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu wydał werdykt, który w Polsce wywołał prawdziwe trzęsienie ziemi. Jego echa rozchodzą się coraz szerzej i dotykają spraw coraz bardziej fundamentalnych, uruchamiając przy tym ogromną falę emocji, rzutują też na decyzje ustawodawcze, które mają zapaść w ciągu najbliższych tygodni. Chodzi mianowicie o zakres, rodzaj i rzeczywistą skuteczność gwarancji ochrony życia ludzkiego w fazie prenatalnej, w polskim porządku prawnym ujętą w ustawie "o ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży", uchwalonej w r. 1993, i w zapisie konstytucyjnym z r. 1997, przyjętym w referendum ogólnonarodowym.

Problem pojawił się ponownie na skutek inicjatywy poselskiej, gdy prawicowe kręgi - w tym marszałek Sejmu - wystosowały wniosek o doprecyzowanie zapisu konstytucyjnego (zob. tekst Włodzimierza Wróbla na str. 3). Od razu podniósł się spór, czy propozycje uzupełnień posłużą faktycznie zwiększeniu ochrony życia prenatalnego, czy przeciwnie: w konsekwencji wywołanych zmian właśnie bardziej je narażą. Kiedy jednak odezwał się głos strasburskiego Trybunału, sprawa na pozór dotycząca jednej skargi i jednego losu ludzkiego przeniosła się w sferę daleko pozaprawną, a równocześnie dotykającą imponderabiliów. I to mimo że Trybunał strasburski formalnie pozostawał w swym orzeczeniu poza tą sferą zagadnień.

Kilka lat temu Alicja Tysiąc, zagrożona ślepotą matka dwójki dzieci, ostrzegana przez lekarzy, iż trzecia ciąża pogorszy stan wzroku albo go wręcz zniszczy, nie uzyskała zgody na otrzymanie zaświadczenia uprawniającego ją do dokonania legalnego przerwania ciąży zgodnie z zapisem ustawy ("narażenie życia lub zdrowia"). Po urodzeniu trzeciego dziecka widzi jeszcze gorzej (minus 27 dioptrii), ale skargi sądowe w Polsce pozostały bez echa, zwróciła się więc do Trybunału w Strasburgu. Ten zaś ocenił, że prawo obowiązujące w Polsce nie zostało zagwarantowane tak, by mogła rzeczywiście z niego skorzystać, więc przysługuje jej zadośćuczynienie.

Dokoła tego orzeczenia - mimo iż nie dotykało ono w żaden sposób słuszności lub niesłuszności ustawy - rozpętała się prawdziwa burza. Rozpoczął się atak na kobietę, że chciała ratować swoje zdrowie kosztem życia dziecka. Publicyści deklarujący się jako obrońcy życia sięgnęli po najbardziej emocjonalne środki, nie hamując ironii i szyderstwa. Jan Pospieszalski zapytuje w "Rzeczpospolitej", czy także skazy cery albo złe samopoczucie wystarczą matkom, by domagały się śmierci dziecka, a Tomasz Terlikowski odsądza Trybunał od czci i wiary jako instancję uznającą zabijanie dzieci za "zabieg leczniczy" (niestety, powiedzmy to wprost, taka jest z kolei argumentacja feministyczna, wprowadzająca - głosem Ewy Nowickiej - kategorię "aborcji terapeutycznej"...). Jeden po drugim dyskutujący zgłaszają jako argument własne potencjalne postawy (formułowane według wzoru "co bym zrobił" albo wprost dyktatu "co powinna była zrobić pani Tysiąc"), zaś strasburski sąd potraktowany został jako jeszcze jeden reprezentant "cywilizacji śmierci", przed którą nigdy dość się bronić. Padło więc również żądanie, by po pierwsze koniecznie złożyć odwołanie od orzeczenia, a po drugie w razie przegranej wypowiedzieć umowę europejską w zakresie obowiązywania konwencji praw człowieka.

Tymczasem sprawa, choć wygląda inaczej, niż chcą widzieć polemiści, rzeczywiście jest poważna i zasadnicza. Bowiem wprawdzie Trybunał strasburski nie zajął się bynajmniej meritum ochrony życia prenatalnego w Polsce, a tylko kwestią, czy ustawa, którą sami przyjęliśmy, jest przez nas traktowana jako obowiązująca. Ale tu właśnie problem staje wreszcie bez osłon. Mamy od kilkunastu lat prawo dopuszczające wyjątki od karalności aborcji. Przykład Alicji Tysiąc pokazał, jak w praktyce unika się decyzji umożliwiających skorzystanie z tych wyjątków. I jak bardzo dramatyczne jest zarówno skorzystanie, jak manipulacja, by stało się ono niemożliwe. Od niedawna znów trwają polemiki starające się wykazać niemoralność tych wyjątków (dotyczy to nie tylko zagrożenia zdrowia, jak u pani Tysiąc, lecz także ciąży kazirodczej i z gwałtu). Nikt jednak z polemizujących w ten sposób - co z punktu widzenia wiary, tylko w Bogu widzącej jedynego pana życia, jest całkowicie uzasadnione - zdaje się nie zauważać, że ostrze polemiki powinno być skierowane na stan prawny. Ci, którzy życie prenatalne chcą chronić bardziej niż dotychczas, tak naprawdę chcą zmiany obowiązującej w Polsce ustawy, a nie tego, by udawano, że jej nie ma przez uniemożliwianie skorzystania z niej, niewydawania w porę zaświadczeń lekarskich, presję na lekarzy lub prokuratorów, by minął termin dozwolonej aborcji itp. Dobra, jakim jest ochrona dziecka, nie da się realizować przy pomocy metod pokrętnych, bo w pewnym momencie obrońcy znajdą się w pułapce, sami wołając przede wszystkim o ochronę prawną dziecka poczętego i na nią kładąc nacisk największy.

To jest zresztą od początku wolnej Polski, odkąd pierwszy raz stanęła ta sprawa w parlamencie, zagadnienie podstawowe: dla obrońców nauki Kościoła w kwestii ochrony życia znaczenie rozstrzygające ma zapis ustawowy. Stąd od początku odrzucane było pytanie, jaka jest gwarancja, że nakaz i zakazy znajdą dostateczne potwierdzenie w praktyce. Odrzucano argumentację, że praktyka nazbyt przecząca normom zapisanym może zacząć zagrażać wartościom, jakich prawo chce bronić. Dlatego przez kilkanaście lat obowiązywania obecnej ustawy tak niewiele mówi się o zjawisku podziemia aborcyjnego. Teraz z kolei powraca dyskusja nad zasadą wyjątku przypomnianą w "Evangelium vitae": że mniejsze zło wolno dopuścić w prawie tylko wówczas, gdy inaczej grozi, że nic nie zdoła być zmienione na lepsze. O. Jacek Salij przypomina, że ustawodawca-katolik musi reprezentować w tym względzie postawę jednoznaczną: być "za życiem" zawsze i bez wyjątku, a tylko wybierać rozwiązanie grożące mniejszą szkodą niż to, do którego dopuścić absolutnie nie wolno. Czy jednak nie pora - właśnie teraz, gdy wszystkie te pytania, kwestie i okoliczności stanęły na nowo tak ostro, powiedzieć sobie, że nie tylko samo prawo da nam nadzieję na prawdziwsze "opowiedzenie się za życiem"?

Co mam na myśli? Dwie sprawy. Jedna wynika z badań opinii publicznej i wskazuje na coraz większą świadomość człowieczeństwa życia w jego fazie prenatalnej. Nie potrzeba drastycznego operowania przez dyskutantów terminami "morderstwo", "dzieciobójca" - już same obrazy USG potrafią budzić postawy opiekuńczości i odpowiedzialności, bez których nie ma tak naprawdę rodzicielstwa, i których żadna groźba karalności sama nie wywoła. Drugim zagadnieniem jest konieczność spotkania się różnych filozofii antropologicznych w działaniu dla tego samego dobra. Nawet gdy ktoś dalej mówi "płód", a nie "dziecko", może być tak samo gotów do pomocy matce zagrożonej ślepotą czy noszącej w sobie dziecko upośledzone, jak ten, kto bez przerwy wymachuje szyldem "obrońcy życia". Takich ludzi nie spotkała na swojej drodze Alicja Tysiąc. Chodzi o to, by, jeśli prawo pozostanie w dotychczasowym niezadowalającym maksymalistów kształcie (to znaczy z wyjątkami od karalności), nie było ono jedyną ucieczką doświadczonych przez los matek i rodziców. By korzystano z niego jak najmniej. By zastępowała je żywa solidarność pomocy, a nie tylko "marsze dla życia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2007