Najpiękniejsze polskie słowo

W Stoczni Gdańskiej Piotr Uklański stworzył i sfotografował złożony z kilku tysięcy żołnierzy logotyp „Solidarności” / Fot. WOJTEK JAKUBOWSKI

01.10.2007

Czyta się kilka minut

MACIEJ MüLLER: - Czy da się kogoś dzisiaj wychować na etosie "Solidarności"?

O. MACIEJ ZIĘBA: - Oczywiście. Rozmawiam z wieloma młodymi ludźmi: potencjał głębokiej ideowości i zrozumienia dla spraw podstawowych, najważniejszych i wspólnych, jest u nich naprawdę gigantyczny. Odczuwalne jest też zresztą ich poczucie, że nasza rzeczywistość nie przystaje do tych ideałów.

- Ale czy "Solidarność" jest w stanie ich zainteresować? Historia ruchów społecznych jest mało pociągająca.

- Przykład Muzeum Powstania Warszawskiego pokazuje, jak wiele zależy od operowania właściwym językiem. Twórcom Muzeum udało się przemówić językiem atrakcyjnym i nagle wydarzenie sprzed ponad połowy wieku stało się czymś istotnym dla młodego pokolenia. A polska "Solidarność" jest wydarzeniem jeszcze bardziej uniwersalnym niż Powstanie i łatwiej dającym się transponować na nasze czasy.

- Oprócz historii "Solidarności" istnieje jej mit. Według Stefana Chwina była ona ruchem o wiele bardziej izolowanym, niż to się dzisiaj przedstawia. Czy Europejskie Centrum Solidarności będzie szło w kierunku historii, czy kultywowania mitu?

- Sam w tym ruchu uczestniczyłem i uważam, że mit jest jednak bardzo bliski rzeczywistości. To trochę tak, jak fałszywe przeciwstawianie Jezusa historii Chrystusowi wiary - w rzeczywistości nie da się ich rozdzielić. Mit "Solidarności" nie jest wzorowany na fałszu. We Wrocławiu rolę Stoczni pełniła zajezdnia autobusowa. Władze chciały uderzyć w jedność strajkujących: kierowcy dostali podwyżki, a sprzątaczki nie. Wtedy kierowcy zebrali nadwyżkę i podzielili pomiędzy wszystkich. To nie jest żaden mit, tylko fakt. Takie zachowania generował tamten czas.

Rzecz jasna nie można mówić, że "Solidarność" była zjawiskiem bez skazy: bez korupcji, bez ambicji, bez podziałów, bez infiltracji esbeckiej.

- Co się wtedy stało w społeczeństwie, że postanowiono nie walczyć, ale posługiwać się środkami pokojowymi?

- "Solidarność" nie powstała w próżni, ale na pewnej glebie, w pewnym istniejącym już świecie pojęć. W 1976 r. powstaje KOR, który nie walczy, ale działa jawnie, pokojowo. Rok później tworzy się Studencki Komitet Solidarności - pojawia się to ważne słowo. Powstają Wolne Związki Zawodowe, późniejsi eksperci związku działają w Towarzystwie Kursów Naukowych.

Czytałem wtedy "Osobę i czyn" Karola Wojtyły. Jej autor uczył, że postawy solidarności i sprzeciwu są postawami dobrymi oraz że to konformizm i unik są negatywne. No a potem wybór Papieża Polaka: to wydarzenie, które wyzwoliło skrywaną w ludziach energię. Pierwsza pielgrzymka, podczas której odkryliśmy, że w tym szarym kraju i w kontrolowanym przez policje tajne oraz widne społeczeństwie jest nas bardzo wielu, że możemy stworzyć wielką wspólnotę. I że potrafimy być piękni. Mimo że jesteśmy obcymi sobie ludźmi, pozdrawiamy siebie nawzajem, rozmawiamy, dzielimy się jedzeniem...

Papież wyjechał i co? Miało wszystko wrócić do normy, do szarego komunizmu z kartkami, szpiegowaniem, cenzurą i atomizacją ludzi? Idea solidarności zakwitła więc na gruncie nauczania Jana Pawła II i doświadczeń opozycji demokratycznej.

- Mówi Ojciec, że to był najwspanialszy ruch społeczny w historii świata. Dlaczego?

- Weźmy najpierw masowość uczestnictwa: w warunkach państwa totalitarnego zapisało się do "Solidarności" blisko10 milionów ludzi. I nawet gdyby było wśród nich 100 tysięcy agentów, to trzeba jeszcze dodać młodzież i emerytów. Żaden ruch społeczny w historii, czy popatrzymy na ruch Mahatmy Gandhiego, czy Martina Luthera Kinga, nie zgromadził takich rzesz. Jeśli rozważymy moralną czystość działań oraz ideowość celów, to spokojnie sprostamy standardom i Gandhiego, i Kinga. Jeśli zaś zastanowimy się nad rolą historyczną, to zgodzimy się, że "Solidarność" w istotnym stopniu przyczyniła się do rozpadu komunistycznego imperium. Wpłynęła więc na bieg historii świata nie mniej niż Rewolucja Francuska.

To wstyd, że do tej pory nie umiemy tego wszystkiego wyrazić, opowiedzieć tego sobie nawzajem i światu.

- "Solidarność" to ruch, który z czymś walczył. Łatwo to dziś wykorzystać w polityce: przypomnijmy choćby wystąpienie premiera w Stoczni Gdańskiej...

- Takie podchodzenie do "Solidarności" to nieporozumienie. Ta walka była bardzo... piękna. Przyjęliśmy zasadę non violence. Mówiliśmy, że nie mamy wroga. Wprawdzie ktoś opowiada się przeciwko nam, ale my chcemy z nim rozmawiać, przekonać do naszych racji, a nie walczyć - mimo że w Polsce istniała silna tradycja partyzantki.

"Solidarność" uważała, że ten żołnierz, ten ubek, ten milicjant, ten zomowiec - to też człowiek, to ktoś, do kogo musimy trafić. I więcej zdziałamy nie przez walkę z nim, ale przez demonstrowanie naszych wartości. To nie był ruch "przeciwko".

- "Solidarność" skończyła się wraz z odzyskaniem wolności. Czy nieodwracalnie zaniknęła?

- Dzisiaj pojęcie dobra wspólnego ma w Polsce charakter węższy niż 20 lat temu. Myślę jednak, że takie same wartości i taka sama liczba ludzi może się uaktywnić pod hasłem solidarności. Będzie to jednak raczej wielka liczba małych grup.Dzisiaj nie widać hasła, by skrzyknąć jednolity dziesięciomilionowy ruch. Ale możemy te same wartości solidarności kultywować na poziomie lokalnym: w miejscu pracy, na osiedlu, w samorządzie, w klubie sportowym i - to bardzo ważne miejsce - w parafii.

- Po co właściwie mamy być solidarni względem siebie?

- To jest głęboko wpisane w naturę ludzką; w solidarności dotykamy samego rdzenia człowieczeństwa. Zacytuję Heideggera: istota człowieka polega na tym, że jest czymś więcej niż tylko człowiekiem.

W latach 70. dzięki lekturze Wojtyły zrozumiałem, że solidarność to gotowość do uczestnictwa w działaniu wspólnoty dla jej dobra. Ale Wojtyła podkreślał, że nie chodzi o wchłonięcie jednostki przez wspólnotę. Jednostka zachowuje swą indywidualność, ale odkrywa radość bezinteresownego działania, świadomie i dobrowolnie angażując się w budowanie wspólnego dobra - wtedy najgłębiej się spełnia.

Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże, a istotą Trójcy Świętej jest pełne, bezinteresowne dawanie siebie innej Osobie. Kiedy człowiek buduje solidarność, odkrywa znaczenie słów Jezusa: "Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w jego braniu".

- Prof. Rocco Buttiglione podczas Dni Ti­schnerowskich mówił, że miejsce pracy tworzy pracownikom wspólnotę celów, która wytwarza wśród nich solidarność.

- To prawda. W ekonomii jeszcze niedawno utrzymywano, że biznes rozwija się sam z siebie. Tymczasem dzisiaj, w dobie kreatywnego współdziałania wiemy, że esencją jest "team spirit". Chodzi o zbudowanie wspólnoty, dzięki której ludzie pracują razem, szybciej dzielą się informacjami, pomagają unikać błędów, razem szukają ulepszeń. Przedsiębiorstwa, które budują wspólnotę pracowników i pilnują postaw etycznych, są ekonomicznie znacznie bardziej efektywne.

Paradoks polega na tym, że wyłącznie pragmatyczne uzasadnienie etyki jest bezsensowne. "Bądźmy etyczni, bo będziemy mieli większe zyski" - to wewnętrzna sprzeczność. Wspólnotę trzeba budować na głębszych fundamentach - i wtedy wchodzimy na poziom solidarności. Jan Paweł II pisał, że wprawdzie zysk to ważny miernik działania firmy, ale nie jest on kategorią najważniejszą. Bo przede wszystkim trzeba pamiętać, że przedsiębiorstwo to zrzeszenie osób.

Za zbudowanie solidarności w ogromnej mierze odpowiadają ci, którzy przewodniczą - to się zresztą tyczy nie tylko dyrektora firmy, ale i burmistrza, przeora czy prezydenta kraju. Widziałem wiele firm w Polsce, których szefowie troszczą się o wspólne wyjazdy pracowników, kupują dla nich książki itp. W takich miejscach panuje duch wspólnoty.

- A czy solidarność może się przejawiać w kontaktach między władzą a społeczeństwem?

- Powinna, ale obecnie niestety widać pod tym względem degenerację - i to w skali światowej. Jeśli rządzący realnie czuliby się zatroskani o los obywateli, a rządzeni rozumieli, że politycy ich reprezentują dla budowania wspólnego dobra, mówilibyśmy o solidarności. Niestety, brakuje dziś reprezentacji, raczej są jacyś "oni". Czasem jakaś mała część władzy to są "moi", a reszta to "wrogowie". Takie życie polityczne niszczy tkankę społeczną i powoduje ogromne szkody. W tym kierunku zmierza polityka światowa, a Polska jest w czołówce tego procesu.

Nasi politycy traktują wyborców instrumentalnie. Uważają elektorat za środek do realizacji swoich celów. A potem stają się "onymi", którzy nie muszą dotrzymywać złożonych obietnic. Dla polityków rzeczywistością są raczej sondaże, nie żywi ludzie. A to zabija możliwość solidarności.

- W ostatnich latach daje się zauważyć stosowanie przez władze taktyki napuszczania na siebie grup społecznych i zawodowych: pielęgniarki na lekarzy, ubogich na bogatych. Władza nie dość że nie jest solidarna ze społeczeństwem, to jeszcze niszczy solidarność wewnątrz społeczeństwa.

- Dla partii takie zabiegi mogą się opłacać. Ale dla społeczeństwa to tragedia.

- Jak można temu zaradzić?

- Przez wymianę władzy! To jest plus demokracji, że można rządzących wymienić.

W naszej, najstarszej na świecie, dominikańskiej demokracji mówi się, że aby zreformować zakon, trzeba zmienić mistrza nowicjatu. Proces zmian nastąpi oczywiście bardzo powoli, ale będzie głęboki i trwały.

- A solidarność w Kościele? Jak ona powinna wyglądać, przecież to nie jest instytucja demokratyczna.

- Ale i solidarność nie jest demokratyczna, lecz międzyludzka. Kościół to oczywiście miejsce, gdzie solidarności powinno się uczyć. Nie chodzi o to, by wszyscy mówili jednym głosem: solidarność przecież dopuszcza pluralizm opinii.

Wojtyła, jak wspomniałem, pisze o dwóch postawach dobrych: solidarności i sprzeciwie. Poprzez sprzeciw też mogę być solidarny z bliźnimi. Jeśli w moim poczuciu dzieje się coś niedobrego, muszę zaprotestować. Konformizm i unik to postawy negatywne.

- Jak sobie poradzić z niechęcią do kogoś? Jak być wobec niego solidarnym?

- Przywołam scenę, która mnie dużo nauczyła. Uczestniczyłem kiedyś w konferencji polityczno-ekonomicznej. Było tam trzech bardzo do siebie podobnych panów: zażywnych, koło sześćdziesiątki, o wyraźnych semickich rysach, świetnie ubranych, operujących angielskim z akcentem z dobrych szkół. To były ważne postacie życia politycznego Maroka, Syrii i Izraela. Rozmawiali o konflikcie na Bliskim Wschodzie. Nawzajem sobie wypominali: wyście wtedy wkroczyli, my musieliśmy się bronić, nie, to wyście zaatakowali - i tak ze dwie godziny. W końcu przysłuchujący się im polityk ze Szwecji powiedział: "Proszę panów, jeśli nie wprowadzicie do waszego myślenia kategorii przebaczenia i pojednania, to będziecie zawsze żyć w nienawiści i strzelać do siebie, aż się wymordujecie". Na co przedstawiciel Izraela odpowiedział: "Pan wymaga od nas, żydów i muzułmanów, żebyśmy się zachowywali jak dobrzy chrześcijanie. A nawet oni mają z tym problemy".

Więc odpowiedź na pytanie leży w Ewangelii: "Miłujcie waszych nieprzyjaciół". To są kategorie po ludzku irracjonalne, a naprawdę supraracjonalne - większe niż nasza zdolność rozumienia. Jeśli kogoś nie znosimy, pamiętajmy, że codziennie odmawiamy słowa: "jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Dodajmy do tego modlitwę o poszerzenie serca. Jeśli jest za ciasne, Pan Jezus może je poszerzyć. I tylko On.

I to On uczy solidarności z każdym i wszystkimi poprzez partycypację we wspólnym człowieczeństwie.

- Modlitwa może być wyrazem solidarności?

- Oczywiście. Niesłychanie istotnym. Niemierzalnym, ale niesłychanie ważnym wymiarem solidarności. Bo tu wchodzi w grę utożsamienie się z innym człowiekiem, a także pojednanie oraz zbawienie.

Najbardziej solidarny był Chrystus - to nie nadużycie teologiczne, chociaż słowo takie w Ewangeliach nie pada. Chrystus był solidarny z nami we wszystkim oprócz grzechu. Aż po ekstremalne wyniszczenie, poniżenie i odrzucenie - aż po Krzyż.

Maciej Zięba OP (ur. 1954) jest dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności. Z opozycją demokratyczną związał się w 1973 r., w sierpniu 1980 r. został ekspertem regionu Dolny Śląsk NSZZ "Solidarność". Był założycielem i redaktorem naczelnym "Solidarności Dolnośląskiej" i dziennikarzem "Tygodnika Solidarność". W sierpniu 1981 r. wstąpił do Zakonu Dominikanów, w 1987 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Z wykształcenia jest fizykiem, posiada doktorat z teologii (katolicka nauka społeczna). Autor kilku książek, m.in. "Biało-czarne zapiski" (1987), "Chrześcijaństwo - demokracja - kapitalizm" (1993), "Niezwykły pontyfikat" (1997). Jest wykładowcą Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów, współzałożycielem i członkiem zarządu Ośrodka Myśli Politycznej w Krakowie, założycielem i od 1995 r. dyrektorem Instytutu Tertio Millennio w Krakowie. W latach 1998-2006 był przełożonym Polskiej Prowincji Dominikanów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2007