Najdłuższe dni

Po tym, jak Hiszpania – jedna z największych gospodarek strefy euro – musi prosić Unię o pomoc finansową, kryzys w Europie wchodzi w nową fazę.

11.06.2012

Czyta się kilka minut

Trochę apokaliptyczna” – tak Juan Gómez z madryckiego dziennika „El País” określił atmosferę w Hiszpanii. Było to w miniony piątek, na dzień przed tym, jak w sobotę wieczorem – moment jak na taki krok dość niezwykły – hiszpański minister finansów Luis de Guindos ogłosił, iż jego kraj poprosi o pomoc finansową z unijnego „funduszu ratunkowego”. HISZPAŃSKIE KŁOPOTY, GRECKI KALENDARZ Wcześniej, od kilku dni, napięcie rosło jak w dobrym thrillerze. W Hiszpanii niepewność mieszała się z poczuciem mobilizacji, jak przed wybuchem wojny. Z kolei światowe agencje prasowe co chwila wypuszczały nowe depesze, zapowiadające, że już za chwilę Hiszpania wystąpi o pomoc. W kolejnych przeciekach mowa była nawet o konkretnej kwocie, która ma uratować Hiszpanię, a precyzyjniej: hiszpański sektor bankowy. Wyglądało to tak, jakby ktoś dobrze poinformowany przynosił dziennikarzom na tacy naręcza materiałów, których publikacja zwiększała presję na premiera Mariano Rajoya, aby schował do kieszeni swą dumę i powiedział magiczne słowo: „proszę”. Paradoks sytuacji polegał bowiem na tym, że Rajoy rękami i nogami bronił się przed tym, aby prosić o pomoc – podczas gdy unijni politycy naciskali go, aby uczynił to jak najszybciej. Ostatnim tego akordem była – w sobotnie popołudnie! – telekonferencja ministrów finansów strefy euro. A także również sobotnia, przyspieszona o kilka dni, publikacja raportu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w której z bezlitosną otwartością opisano stan hiszpańskich banków. Presja wynikała nie tylko z przekonania, że hiszpański sektor bankowy jest na krawędzi załamania, ale też z kalendarza: aby przesilenie w Hiszpanii nie zbiegło się z kolejnymi wyborami w Grecji. To, co stanie się w Atenach w najbliższą niedzielę, 17 czerwca, może wstrząsnąć Unią – jeśli Grecy znów wybiorą parlament niezdolny do utworzenia rządu albo jeśli wygrają partie skrajne – jedno i drugie może skutkować wyjściem Grecji ze strefy euro. Uspokoić jeden „front” (hiszpański), zanim drugi (grecki) znów nie stanie się problemem numer jeden: to motto unijnych polityków na kolejne dni. Znów – najdłuższe dni. KWESTIA JĘZYKA, KWESTIA HONORU Nie tylko dla Rajoya, także dla wielu Hiszpanów to sprawa również prestiżowa. I nie tylko konserwatysta Rajoy, ale nawet lewicowe media podkreślają, że istnieje (rzekomo) zasadnicza różnica między Hiszpanią a Grecją, Portugalią i Irlandią, które wcześniej również musiały sięgnąć po pomoc z unijnego „funduszu ratunkowego”. Różnica miałaby polegać na tym, że – inaczej niż poprzednio – pomoc dla Hiszpanii dotyczy tylko sektora bankowego, a nie całego kraju. Ten jakoś się przecież trzyma: ma mniejszy dług niż Francja i nadal funkcjonuje na rynkach finansowych, tj. może zaciągać tam nowe kredyty, znajdując nabywców na swe obligacje, nawet jeśli na procent kilka razy większy niż Niemcy (zresztą, komu porównywać się z Niemcami: ostatnio Berlin sprzedał dwuletnie obligacje na procent... zerowy – inwestorom wystarczyła gwarancja, że nie stracą). Różnica – podkreślają Hiszpanie – ma polegać też na tym, że – inaczej niż w przypadku Aten, Lizbony i Dublina – pomoc nie będzie związana z tak ostrymi warunkami. Nie będzie żadnego programu naprawczego, żadnej „trojki”, która pozbawiłaby kraj budżetowej suwerenności i kontrolowała stan reform. Nikt nie zarzuci Rajoyowi, że padł na kolana, nikt nie będzie narzucać mu reform (te hiszpański premier ordynuje swojemu społeczeństwu sam). Może uda się nawet uniknąć określenia „pakiet pomocowy”... Kwestia języka jest dla Hiszpanów ważna. Ale, zostawiając na boku język: jeśli ktoś sądzi, że przyjęcie przez Hiszpanię pomocy nie będzie oznaczać ingerencji w jej suwerenność – doprecyzujmy: tylko w tę cząstkę suwerenności, która wyraża się niezależnością sektora bankowego – to jest w błędzie. Dziś w Europie suwerenność oznacza także: wypłacalność. ZBIOROWY AKT SZALEŃSTWA „Upadek” Hiszpanii miałby dla strefy euro skutki poważniejsze niż wszystko, co stało się dotąd; skutki niewyobrażalne. Zastrzyk z kilkudziesięciu miliardów euro (ostateczna suma jeszcze nie jest ustalona; będzie to maksymalnie 100 mld) ma teraz ustabilizować sektor bankowy. Jego załamanie mogło pociągnąć w otchłań całą gospodarkę Hiszpanii – czwartą pod względem wielkości w strefie euro, po Niemczech, Francji i Włoszech – a także, być może, systemy bankowe w innych krajach. Otchłań czekała zresztą od dawna – i jeśli coś tu zdumiewa, to fakt, iż problem wybuchł z taką siłą dopiero teraz. Od dawna wiadomo, że źródłem kłopotów hiszpańskich banków – i jedną z przyczyn kłopotów kraju, w którym co czwarty obywatel nie ma pracy – była „bańka” na rynku nieruchomości. Dawno policzono też, że banki „siedzą” na ponad 180 miliardach euro tzw. złych kredytów, głównie hipotecznych. „Hiszpański kryzys nie pojawił się znikąd. W latach 90. Hiszpanie doznali zbiorowego ataku szaleństwa” – pisze w brytyjskim dzienniku „Guardian” prof. Robert Tornabell, ekonomista z Barcelony. To wtedy zaczęła się budowlana gorączka: miliony Hiszpanów uwierzyło, że stać ich na dom, nawet jeśli mają niewysoką pensję i zerowe oszczędności – w końcu, sądzono, w razie czego nieruchomość można zawsze sprzedać, i to z zyskiem. Teraz okazuje się, że nie zawsze, bo dziś nie ma kto kupować domów, a ich wartość jest niższa niż kiedyś. W efekcie istnieją w Hiszpanii całe puste osiedla. Wiele miało lokatorów, ale musieli się wyprowadzić, gdy nie mogli spłacać hipoteki. „Chciwość uczyniła nas bogatymi, ale potem sprawiła, że jesteśmy biedni, a nasza przyszłość jest zagrożona” – podsumowuje Tornabell. Równocześnie „ludzie nie rozumieją, jak to się wszystko stało. Nie wierzą, że na to zasłużyli i czują się opuszczeni przez rząd i państwo, których funkcją było przecież ich chronić. Rośnie gniew i oczekiwanie, że ci odpowiedzialni za ten bałagan zostaną z tego rozliczeni” – tłumaczy w „El País” Federico Javaloy, profesor psychologii na Uniwersytecie w Barcelonie. A na razie – miliony pustostanów, miliony bezrobotnych, brak perspektyw i ruch „Oburzonych”. Wszystko w kraju, który kilka lat temu uchodził za godny podziwu przykład dynamicznego rozwoju i wykorzystania unijnych funduszy. Dziś aż trudno w to uwierzyć. CZERWCOWE DNI Czy pomoc dla Hiszpanii będzie ostatnią taką w Europie? Także Cypr sygnalizuje, że może poprosić o pomoc. Ale to mały kłopot. Najdłuższe dni, nerwowe, które znów nadchodzą dla unijnych polityków, mają inny kontekst. Także, oczywiście, grecki. Ale nie tylko. Przede wszystkim: w kwestii kryzysu Europa jest coraz bardziej podzielona. Tego samego dnia co w Grecji wybory parlamentarne są we Francji (druga runda; pierwsza była w minioną niedzielę). Oczekuje się, że zadziała tu „efekt Hollande’a” i lewica zmiecie konserwatystów – i w efekcie po raz pierwszy od II wojny światowej będzie mieć prezydenta i większość w parlamencie, równocześnie rządząc w regionach. Co utrwali pozycję Francji w Europie jako kraju, który chce wywrócić unijną strategię, opartą na „linii niemieckiej” – tej opisywanej takimi pojęciami jak pakt fiskalny, reformy systemowe, oszczędności itd. „Prawdziwym problemem Grecji i innych krajów Unii, włącznie z Francją, nie jest dziś euro, ale brak zdolności do reform” – twierdzi szwajcarski „Neue Zürcher Zeitung”, obowiązkowa lektura finansistów. Ale na drugiej szali można położyć równie autorytatywne komentarze, z których ma wynikać, iż problemem są Niemcy. Brytyjski „Economist” streszcza to rysunkiem: z tonącego statku (to światowa gospodarka) rozlega się krzyk: „Mrs. Merkel, czy możemy w końcu włączyć silniki?”. Nie powinno więc zaskakiwać, że także teraz powstają dwa obozy: jedni dowodzą, że przypadek Hiszpanii pokazuje, iż strategia antykryzysowa zawodzi; inni – że mechanizmy działają. Jeśli więc dziś znów mówi się, że najbliższe dni zdecydują o przyszłości strefy euro, to chodzi nie tylko o Grecję. Na unijnym szczycie pod koniec czerwca – kolejnym antykryzysowym – mają być dyskutowane plany gruntownej przebudowy Unii. Znów mowa jest o unii politycznej. Albo pakcie fiskalnym-bis, nad którym, według tygodnika „Spiegel”, pracują brukselscy politycy (kraje Unii miałyby oddać pod wspólny zarząd część kompetencji budżetowych; nowe długi zostałyby „uwspólnotowione”). *** Lista pomysłów jest dłuższa. Ale przy obecnym stanie emocji najbardziej prawdopodobne jest, że w Brukseli zetrą się zwolennicy strategii, którą firmuje Merkel ze zwolennikami wizji, którą symbolizuje Hollande. Tylko czy tu możliwy jest kompromis? Czy zatem to, co wydarzy się wkrótce, będzie dla strefy euro (i Unii) ozdrowieńczym katharsis? Czy przeciwnie: początkiem jej rozpadu? A może tylko kolejnym etapem, jakich było wiele, na drodze od jednej kulminacji kryzysu do kolejnej? I cały czas z nadzieją, że następna nie rozbije całej konstrukcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2012