Na skale białej

W tym spektaklu patrzymy na samych siebie - wygnanych z arkadyjskiej groty do krainy konsumpcji, przez którą płyniemy obojętnie.

06.02.2007

Czyta się kilka minut

Silvia Farias /fot. L. Philippe /
Silvia Farias /fot. L. Philippe /

Przedstawienia Piny Bausch mają to do siebie, że ich obiektywna treść istnieje tylko w subiektywnym postrzeganiu każdego widza. Biorąc pod uwagę poetyckie środki wyrazu, jakich używa choreografka-reżyserka, właściwie nie istnieje coś takiego jak spektakl Piny Bausch. Są tylko zjawione w głowach widzów postrzegania, skojarzenia, powidoki.

Przedstawienie "Rough Cut" powstało po wizycie Piny Bausch w Korei. Ale Korea pozostawiła w spektaklu tylko śladową obecność. Przejawia się w egzotyce tancerek, które zresztą nie są jedynie Azjatkami, lecz reprezentują wszystkie możliwe rasy i typy urody. I w rzutowanych na skałę sielskich cukierkowych pejzażach, przypominających koreańskie rysunki opływające słodyczą. Rough cut to montaż wstępny, montaż na brudno, bez ostatecznego szlifu i staranności. Rough cut nie pasuje do koreańskiej estetyki śliczności. Scenografia też nie jest jednoznaczna. Na pierwszy rzut oka białe kredowe skały, jak te, które malował Caspar David Friedrich. A jednak nie, bo wprawdzie jest półka skalna, która przypomina występy, na których mogli zadumać się romantyczni wędrowcy, ale jest też potężna, ginąca w czeluściach wysokiej sceny biała skalna ściana. Po niej będą spuszczać się w dół i wspinać w górę alpiniści. W programie znajduję informację, że to nie kredowe skały, ale lodowiec. Może. A może grota? Czarna baletowa podłoga lśni jak tafla podziemnego jeziora. W trakcie spektaklu dekoracja nabiera dodatkowych znaczeń, ale nigdy nie nabiera jednoznaczności. Przeciwnie, mnoży możliwości skojarzeń.

Zaczyna się tak: na proscenium wychodzi dwóch mężczyzn w garniturach. Patrzą na widownię i zaczynają rozmawiać między sobą. Komentują naszą obecność. Jeden z nich zaczyna gwizdać przyjemną i wpadająca w ucho melodię. Drugi przejmuje gwizd, jakby zdejmował go z ust partnera, jak Ariel przechwytujący tchnienie Prospera. Pojawia się kobieta w długiej żółtej sukni. Mężczyźni przekazują sobie gwizd, kobieta łapie jednego z nich za ręce i wykonuje taneczny obrót. W ten sposób przemierzą całą szerokość sceny. Ale już w następnej sekwencji radosne przekazywanie sobie lekkiego jak powietrze gwizdu zostanie złamane. Następna para będzie przerzucać z rąk do rąk ciężki drewniany pień.

W części pierwszej dominuje nastrój lekki i radosny, podbijany pięknem obrazów i lekkością tańca. To sekwencja spotkań damsko-męskich. Kobiety w długich, wyrazistych w kolorach i zróżnicowanych sukniach. Mężczyźni w ciemnych garniturach. Taniec naturalny, tak charakterystyczny dla Piny Bausch, niewymuszony, jakby był jedynym możliwym, naturalnym sposobem poruszania się. Czasami tancerze zyskują beztroski sposób poruszania się charakterystyczny dla wolnych, swobodnych koni, kiedy indziej baraszkują jak psy. Czasami próbują wdrapywać się na białą skałę, ale spadają. Niedługo przekonamy się dlaczego. Nie da się po niej chodzić bez specjalistycznego sprzętu. Z góry spuszczają się na linach alpiniści (a może grotołazi?). Ze spotkań par i tanecznych solo wyłania się wolno sielankowy obraz wspólnoty, ludzi żyjących gdzieś w odizolowaniu od reszty świata. Niekiedy wprawdzie pojedyncze tańce są bardzo neurotyczne. Czasami obrazy wywołują niepokój, jak ten, gdy kobieta w białej sukni z wielkimi papierowymi chryzantemami za pasem wychodzi na scenę i podpala kolejno kwiaty, które najpierw zamieniają się w niesamowite kwiaty ognia, a potem gasną spopielone i ponure.

Mimo wszystko jednak pod skałą jest pogodnie. Na scenie zjawia się łaźnia. Na drewnianych ławkach kładą się mężczyźni, którym kobiety myją plecy. Jest w tym coś promiennego, cielesność wyzwolona z seksualności. Pierwszą część kończy rozbuchany obraz. Projekcja górskiej łąki, na której kwitną różowe kwiaty, zalewa całą białą skałę. Na górę wspina się kobieta w jasnej sukni. Siada gdzieś w górze, jak na pikniku. Jej suknia zlewa się z kwiecistą projekcją. Staje się częścią łąki. Za chwilę mężczyzna w czarnym garniturze mocno odcinającym się od tła wbiegnie na skałę, która jeszcze przed chwilą wymagała lin i haków, żeby po niej chodzić. Scena miłosna, romantyczna, bukoliczna. Przerwa.

Druga część zaczyna się od przejścia po proscenium kobiety z włosami wplątanymi w gałęzie drzewa (trzymane przez towarzyszącego mężczyznę). Swoboda została splątana, uwięzła w gałęziach. Teraz grota (?) wypełni się żywiołem wodnym. Najpierw projekcja fal rozbijających się o falisty klif. A potem lśnienie powierzchni wody w słońcu. Wspaniałość natury zachęca jeszcze do żywiołowych zachowań. Do dzikiego biegania wokół sceny albo łagodnego nurkowania. Jedna z tancerek w masce, podtrzymywana przez tancerza, swobodnie unosi się wśród blików wody i tylko ona wie, co tak naprawdę widzi w tej podwodnej wędrówce. Rytm staje się coraz bardziej frenetyczny. Ktoś rozsypuje na scenie kamienie, które mogą ranić stopy tancerzy. I nagle, zupełnie niespodziewanie, na skale w projekcji pojawia się kraciasty rękaw żakietu. Jacyś ludzie. Bolesny zgrzyt. Miejsce dla ludzi było na scenie, projekcje należały do żywiołów.

To przełomowa chwila w spektaklu. Lekko zwolniony film pokazuje klientów azjatyckiego centrum handlowego, przesuwających się na ruchomych schodach. Jedni w górę, drudzy w dół. Beznamiętni, w letargu codzienności. Widać też kamerzystę. Orientujemy się, że filmowane jest odbicie w lustrze, stąd pewne zniekształcenia obrazu. Ale kamera patrzy prosto na nas. To my jesteśmy bohaterami misterium konsumpcji. Projekcja jest tak frapująca, że zupełnie odciąga uwagę od tancerza. Wszystko jasne, oto wygnani z arkadyjskiej groty, z krainy emocji, które dotykają, do krainy konsumpcji, z którą nie mamy żadnego kontaktu. Przez którą płyniemy obojętnie.

Rough cut - ostre zestawienie, niewypracowane, niesublimowane.

***

Finał nie może być inny. Najpierw jeszcze niesamowity taniec w parach na leżąco. Dziwny i ekstatyczny. Twarze z wysiłkiem odrywane od podłogi. A potem narasta bieganie. Wszystkich, coraz bardziej chaotyczne. Pojawiają się flash backi z całego spektaklu, jak krótkie migawki w przedśmiertnym filmie.

Nie ma powrotu do spokoju i porządku, wszystko ogarnął chaos, napięcie, nieporządek, agresja. To my. Biegamy bez sensu, zamiast trwać w parach na białych skałach i spokojnie patrzeć w ciemną taflę podziemnego jeziora.

"Rough Cut", inscenizacja i choreografia: Pina Bausch, scenografia i projekcje: Peter Pabst, kostiumy: Marion Cito, Tanztheater Wuppertal, występy na spielzeiteuropa/Berliner Festspiele 24-28 stycznia 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2007