Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla niewtajemniczonych jest to po prostu kawałek sklejki na kółkach i brawurowa chłopacka zabawa. Filozofia deskorolki? Poezja skateboardingu? Gdyby tylko o tym był debiutancki dokument Binga Liu, zapewne jego widownia ograniczyłaby się do członków deskowej subkultury. Nie byłoby ani nominacji do Oscara, nagrody w Sundance, ani wielkich emocji, które w przypadku tego filmu są przecież czymś więcej niż efektem nagłego wyrzutu adrenaliny.
Jeśli „Jutro albo pojutrze” Liu można by naprędce z czymś porównać, byłoby to fabularne „Boyhood” Richarda Linklatera – rozciągnięta w czasie i chwytająca za serce opowieść o dorastaniu we współczesnej Ameryce. Ta jednak historia wydarzyła się naprawdę, jest dużo bardziej brutalna, a stojący za kamerą kieruje ją w wielu momentach wprost na siebie.
Właśnie owa wewnętrzna, chwilami nawet autotematyczna perspektywa Liu, który dorastał z deskorolką pod pachą w podupadłym mieście Rockford, decyduje o wyjątkowości tego, co oglądamy na ekranie. Przyzwyczajeni do ciągłego filmowania młodzi skaterzy, kiedy schodzą z deski, przestają uprawiać akrobacje i popisy. Nie muszą niczego udawać czy spełniać oczekiwań twórcy, bo jest on po prostu jednym z nich. Na początku filmu liczą sobie po kilkanaście lat i mieli strasznego pecha urodzić się w takim miejscu. Sporej wielkości ośrodek przemysłowy w stanie Illinois należy dziś do tzw. Pasa Rdzy. Wyprowadzka dużych firm spowodowała w ostatnich dekadach postępujące bezrobocie, coraz większe wyludnianie się i rosnącą przestępczość. Oraz głęboko ukrytą brutalizację życia rodzinnego.
W takich okolicznościach wychodzenie z dzieciństwa musi być jeszcze boleśniejsze. Dołóżmy do tego kolor skóry: Zack jest biały, Bing pochodzi z Chin, zaś Keire to Afroamerykanin – niby wszyscy jadą tu „na jednej desce”, lecz przynależność rasowa mocno determinuje, a czasem też zobowiązuje. Historia przyjaźni i wspólnej pasji zostaje więc skonfrontowana ze społecznym fatalizmem. Czy zaniedbywane, maltretowane, pozbawione perspektyw dzieciaki mają jakąkolwiek szansę, by być kimś lepszym od swoich ojców i ojczymów?
Bajecznie filmowane ewolucje skate’owe można interpretować jako próbę przejęcia kontroli nad swoim życiem. Jako chwilową ucieczkę od rzeczywistości, dorosłości, odpowiedzialności. Ale w którymś momencie życie bohaterów gwałtownie przyspiesza. Mając 21 lat Zack zostaje ojcem. Jeszcze przed chwilą puszczał z dachu fajerwerki z okazji „święta Ameryki” – teraz pracuje jako dekarz, coraz ostrzej popija i źle traktuje matkę swego dziecka. Keire’owi, jak wielu innym czarnoskórym chłopakom, łatwo wejść w konflikt z prawem, a szanse na znalezienie pracy lepszej niż przy zmywaku są raczej mizerne. Bing, czyli jedyny, któremu udało się zdobyć wykształcenie i złamać tym samym klątwę Rockford, wcale tak naprawdę z tego miejsca nie wyjechał. Dlatego organizuje coś na kształt psychoterapii z użyciem kamery, sadzając przed nią również swoją matkę, brata i siebie samego.
Wszyscy tu zresztą próbują uporać się z demonami dzieciństwa i wyrwać się z otaczającej beznadziei. Film, który miał „zbierać najlepsze momenty” z życia trzech kumpli, coraz bardziej skręca w stronę gorzkiej opowieści inicjacyjnej. Niczym widzowie w otwartym skateparku, oglądamy kolejne podskoki, obroty, upadki – figury coraz mniej kontrolowane, za to coraz bardziej karkołomne.
Bo jak przystało na dokument z prawdziwego zdarzenia, w „Jutro albo pojutrze” nic nie jest do końca przewidywalne. Dotyczy to głównie wątku Zacka, największego z tej trójki wielbiciela życiowych sportów ekstremalnych, który stacza się na naszych oczach. Takiej postaci żaden scenariusz nie jest w stanie wyznaczyć prostego toru, choćby miał on biec już tylko w dół. Po drodze zawsze pojawiają się jakieś szczeliny tudzież inne niespodzianki i przeszkody, do których nawiązuje oryginalny tytuł filmu. Ale też Liu jako dokumentalista powściąga swoje korekcyjno-kreacyjne zapędy, co dla kogoś, kto patrzy na degrengoladę bliskiego przyjaciela z dzieciństwa, musi być szczególnie trudne.
Będąc przez te wszystkie lata w samym centrum zdarzeń, kończący właśnie trzydziestkę reżyser unika jednak epatowania domową przemocą czy systemową biedą. Wystrzega się czysto publicystycznych diagnoz. Ameryka Ameryką, lecz w tym samym stopniu, co o konkretnie umiejscowioną krytykę społeczno-ekonomiczną, chodzi tu o przełamanie zbiorowego milczenia. O zatrzymanie spirali krzywd wyrządzanych najsłabszym, czyli kobietom i dzieciom, oraz uchwycenie momentu tej zmiany w obiektywie.
Z montażu amatorskich taśm wideo i coraz bardziej profesjonalnych nagrań (deskorolkarz Bing w tzw. międzyczasie zdążył awansować na rasowego filmowca) wyłania się poruszający obraz młodych ludzi, którym bez żadnych zabezpieczeń przyszło zderzyć się z dorosłym życiem. Coś, co miało być zapisem aktywności lokalnych skaterów, zrobionym na gorąco, w stylu cinéma vérité, odsłania coraz więcej ciemnych zakamarków i uruchamia w widzu kolejne pokłady empatii, szczególnie zaskakującej dla kogoś, kto nigdy nie sympatyzował z deskorolką. Amerykański dokument mówi też między wierszami o skomplikowanej relacji dokumentalista–kamera–bohater. Wiele się wydarza na tej linii, zwłaszcza w przypadku samego Liu, który jak najuczciwiej próbuje spełniać w filmie obie te role. ©
JUTRO ALBO POJUTRZE (Minding the Gap) – reż. Bing Liu. Prod. USA 2018. Dystryb. Against Gravity. W kinach od 5 kwietnia.