Myszka w objęciach lwa

Co roku 800 tys. kobiet w Polsce doświadcza przemocy, 150 ginie z rąk partnerów.

14.09.2010

Czyta się kilka minut

Rys. Joanna Grochocka /
Rys. Joanna Grochocka /

W ocienionym pokoju najwięcej miejsca zajmuje łóżko. Jest szerokie, miękkie, przykryte białą kapą. Na nim jaśki, pluszowy miś. - To schowek dla kobiet zgwałconych ze szczególnym okrucieństwem - wyjaśnia Krystyna Żytecka.

Uciekają, jak stoją, często nocą. Kiedyś jedna przybiegła boso. Po gwałcie przez trzy tygodnie nie ma z kobietą kontaktu, to znaczy jest przytomna, ale inaczej: w oddaleniu; nie chce wychodzić nawet na klatkę schodową, mówić, jeść. Zapada się w miękkość białego łóżka jak w kokon. - Trzeba jej na to zawieszenie pozwolić - mówi Krystyna Żytecka. - Na sen.

Bezpiecznie jak w domu

Oprócz tego na warszawskiej Saskiej Kępie jest jeszcze 10 mieszkań, w których Fundacja "Pomoc Kobietom i Dzieciom" ukrywa uciekinierki; część Żytecka kupiła z mężem za własne pieniądze, część należy do podopiecznych, które kiedyś uciekły i się wyprostowały. W każdym czeka miękkie łóżko.

Fundacja wzięła się z furii. W 1998 r. mąż przyjaciółki Żyteckiej zostaje wiceministrem ważnego resortu. Puszcza ją po ścianie. Opis puszczania po ścianie: najpierw cios na odlew w twarz, z dwóch stron. Następnie ciągnięcie za włosy do pierwszej krwi. Wykręcenie rąk do tyłu. Kopniak. Bita osuwa się wzdłuż ściany.

Wiceminister miał kolegów na policji i w prokuraturze, gdy przyjaciółka złożyła doniesienie, rozbawił się, puścił ją po ścianie z rechotem.

Żytecka: - Rany boskie, pomyślałam: jak na świeczniku takie rzeczy się dzieją, to co dopiero w Polsce!

W ciągu 9 lat przez Fundację przewinęło się ponad 3 tysiące kobiet. Jej szefowej oszukać się nie da: ofiarę od fałszywki rozpoznaje w mgnieniu oka. Fałszywki liczą, że Fundacja pomoże im pozbyć się partnera, bo za drzwiami stoi nowszy model - i Żytecka za te drzwi je odsyła. Ofiary inaczej chodzą: ich nogi sprawiają wrażenie płochliwych, jakby miały zapaść się pod ziemię. W ich oczach lęk wyżłobił punkty wygasłe. Ich klatki piersiowe umykają do wewnątrz, plecy w krągłość. Nawet gdy Żytecka stoi w kolejce do kasy w supermarkecie, bez trudu identyfikuje ofiary. Być może jedna z nich zadzwoni o drugiej w nocy: "Uciekłam, niech mnie pani ratuje!"?

Doświadczenie Żyteckiej nie zostawia złudzeń: wbrew powszechnemu przekonaniu, że gwałciciel i oprawca to jakiś obcy, co wyskakuje z krzaków w ciemną noc, jest nim ktoś dobrze znany ? partner, mąż. Złudzeń nie zostawiają też statystyki: 80 proc. aktów przemocy wobec kobiet i dzieci dzieje się w domu.

Przejrzyście jak w sondażach

Świat to zauważył, gdy policzył, że na skutek domowej przemocy żegna się z nim więcej kobiet w wieku od 15 do 44 lat, niż umiera na raka, malarię i ginie w wypadkach drogowych. Według badań FBI jedna trzecia zamordowanych kobiet w USA to ofiary swoich mężczyzn. W Wielkiej Brytanii jeszcze więcej - połowa. 5 lat temu Komisja Europejska ogłasza, że na Starym Kontynencie w wyniku przemocy traci życie 700-900 kobiet rocznie. Państwa członkowskie biorą zjawisko pod lupę.

Ale nie Polska. W tutejszych statystykach uderza zamęt. Zgodnie z danymi policyjnymi, uwzględniającymi tylko przypadki zgłoszone według procedury tzw. Niebieskiej Karty (czyli interwencji zakwalifikowanej przez funkcjonariuszy jako przemoc domowa), mieścimy się w średniej europejskiej. W zeszłym roku ofiar takiej przemocy było ponad 132 tys., z czego 80 tys. to kobiety. Według CBOS 15 proc. ankietowanych kobiet przyznaje, że zostało przynajmniej raz uderzonych przez partnera, 5 proc., że zdarza się to cyklicznie - choć badacze są zgodni, że obraz rodziny wyłaniający się z sondaży jest mocno wyidealizowany. Polacy - nawet anonimowo - uciekają od prawdy. Socjologowie alarmują: analiza przemocy wobec kobiet na podstawie oficjalnych danych jest ograniczona, bo ich postulaty, by do systemów statystycznych wprowadzono zmienną "płeć ofiary", są ignorowane.

Naukowcy próbują więc prześwietlić zjawisko własnymi metodami. W 2007 r. ukazują się szokujące wyniki badań prof. Beaty Gruszczyńskiej z Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW, która dotarła do ponad dwóch tysięcy losowo wybranych kobiet za pomocą wywiadu bezpośredniego. Według jej szacunków przemocy w domu doświadcza rocznie 800 tys. Polek!

- Świat zauważył, że przemoc domowa ma płeć - mówi Joanna Piotrowska, szefowa Fundacji "Feminoteka", organizacji prowadzącej m.in. największy feministyczny serwis informacyjny w Europie Środkowo-Wschodniej, a także telefon interwencyjny dla kobiet. - W wielu krajach przyjęto ustawy o zwalczaniu przemocy wobec kobiet, np. we Francji, gdzie przerazili się odkryciem, że z rąk swoich małżonków ginie co rok 160 kobiet (u nas tyle samo).

W Hiszpanii, Włoszech czy Niemczech rządy wzięły się za organizowanie kampanii medialnych z udziałem celebrytów, polityków, znanych komentatorów. Ich hasła weszły do społecznego obiegu: "Bijąc kobietę, stajesz się mniej męski" itp. Oblepiono nimi stacje benzynowe, dworce, przystanki. - W Polsce przemocą wobec kobiet zajmują się wyłącznie organizacje pozarządowe - mówi Piotrowska. - Od 2005 r. nie było u nas żadnej rządowej kampanii poświęconej temu problemowi.

Wprawdzie w tym samym roku Sejm przyjmuje ustawę antyprzemocową, ale mimo apeli, zjawisko przemocy wobec kobiet nie zostaje w niej wyodrębnione. Prezeska "Feminoteki" przywołuje zorganizowaną przez Fundację konferencję, na której ówczesna minister pracy i polityki społecznej Joanna Kluzik-Rostkowska przyznała, że przemoc doświadczana przez kobiety to temat kontrowersyjny: politycznie bezpieczniej akcentować przemoc wobec dzieci "i w ogóle w rodzinie".

Sformułowania "przemoc wobec kobiet" próżno też szukać w znowelizowanej ustawie, która właśnie wchodzi w życie. Joanna Piotrowska pamięta posiedzenie komisji, na której głosowano poprawki: klimat wszechobecnego, niemal zmaterializowanego oporu posłów. - Było już jasne, że w ustawie ten zapis nie przejdzie, więc proponowałyśmy, żeby znalazł się chociaż w preambule. Ale i to upadło. "Płeć sprawcy nie ma znaczenia", powiedział jeden z członków komisji, "przemoc nie ma płci".

Sprawiedliwie jak w sądzie

Przemoc ma płeć - próbowała przekonać panią prokurator Teresa Zdun. Pokazała świadectwo obdukcji. Pani prokurator pouczyła ją: "Każdego od czasu do czasu może ponieść. Dzieci pani ma, rodzina funkcjonuje, po co ją niszczyć". I sprawę umorzyła.

O Fundacji Krystyny Żyteckiej Teresa dowiaduje się z internetu. Żytecka opowiada: - Przyszła w rozpaczy. Ten mąż miał już wyrok za znęcanie. W zawieszeniu. To w Polsce norma. Zawieszenie oznacza, że sprawca wraca do domu, trochę odczeka, a potem bije nadal. Napisałyśmy apelację.

Apelacje dotyczące umorzeń i wyroków to w Fundacji "Pomoc Kobietom i Dzieciom" chleb powszedni. Bywają miesiące, że z prawniczką piszą ich sto.

Wczesną jesienią 2009 r. apelacja w sprawie Teresy Zdun zostaje uwzględniona. 12 października, jak co dzień, Teresa wychodzi do pracy z mieszkania, w którym ukrywa się z dziećmi. Jest pogodnie, chrzęszczą liście. Raptem cios w plecy, błysk noża, syk aerozolu, zamroczenie (później okaże się, że kryjówka została zdekonspirowana, bo sprawca wyśledził drogę córki ze szkoły). Wielokrotnie przerywana relacja Teresy, żony taksówkarza, czterdziestoletniej, drobnej, włosy czarne, długie, oczy przejrzyste, jakby prześwietlone: - Mąż wrzucił mnie do samochodu, na podłogę, przy tylnych siedzeniach. Ręce skuł kajdankami. Tracę przytomność. Gdy ją odzyskuję, nie widzę na jedno oko, jestem mokra, bo gaz paraliżujący zwiotcza zwieracze. "Kurwo - mówi do mnie (już dawno zapomniałam, jak mam na imię, tylko tak się do mnie zwracał) - wycofasz sprawę czy nie?" Patrzę, naokoło las. Rozkuwa mnie. Potem bije, ściąga mi spodnie. Widzi, że jestem utytłana, wyciąga z bagażnika wodę mineralną i każe się umyć. Później gwałci.

Krystyna Żytecka: - Zadzwoniła do nas jej kuzynka: "Teresa skatowana". Natychmiast do niej pojechałyśmy. Leżała na łóżku, nie miała siły usiąść. Policja nie zainteresowała się dowodami gwałtu, wśród nich spodniami ze śladem jego spermy. Nie wykonała żadnych fotografii. Same te zdjęcia robiłyśmy.

Na tych zdjęciach Teresa na białym łóżku z okiem obrzmiałym jak czerwono-fioletowy balon, z krwawymi wybroczynami na przegubach po kajdankach, purpurowosina.

Przemoc ma płeć - przez wiele lat przekonywała wymiar sprawiedliwości Katarzyna S. z Warszawy. W 2003 r. po raz pierwszy zgłasza na policję, że mąż grozi jej nożem. Sprawca zaprzecza, policja nie interweniuje. Wkrótce mąż ogałaca konto z 300 tys. zł, z domu znika 45 tys. w gotówce. Policja odmawia wszczęcia postępowania, bo mąż twierdzi, że pieniądze zgubił. Decyzję popiera prokurator. Teraz mąż pali ważne dokumenty, odcina prąd, grozi podpaleniem domu. Policja zgłoszenie ignoruje. Trzy lata później Katarzyna S. prosi o przyznanie ochrony. Sąd odmawia. Następnej nocy mąż podpala dom, sam ginie w pożarze. W maju 2010 sąd oddala pozew, w którym kobieta oskarża organy ścigania o brak ochrony, opieszałość i doprowadzenie do rodzinnej tragedii. Sędzia ogłasza w wyroku, że "nie ma związku przyczynowego między zaniechaniem policji a spełnieniem groźby spalenia domu", nie podziela też zarzutu, że sąd i prokuratura działały opieszale.

Tak, przemoc ma płeć - krzyczą portale społecznościowe. Na Papilocie.pl. piszą kobiety, których mężczyźni pracują za granicą: "Mój mąż przyjeżdża do domu co dwa miesiące na tydzień albo dwa i wtedy zaczyna się piekło: sprawdza mi telefon, przeszukuje torebkę. Jak się wścieknie, to lepiej zejść mu z drogi. Kiedyś tak mnie uderzył, że miałam szyty łuk brwiowy". Piszą dziewczyny, które niedawno urodziły albo oczekują dziecka: "Mam 21 lat, mąż 28, mamy 16-miesięcznego synka. Od jakiegoś czasu mąż mnie bije, poniża. Dziś znów mnie pobił. Kacperek strasznie płakał". "Jestem w czwartym miesiącu ciąży z moim chłopakiem, już drugi raz mnie uderzył".

Tak, przemoc ma płeć - dowodzą statystyki policyjne. W 2009 r. jako sprawców przemocy zarejestrowano 82 tys. mężczyzn i niespełna 4 tys. kobiet. - Fakt, że istnieją kobiety maltretujące partnerów, nie może przesłonić prawdy. Problemem społecznym nie jest przemoc kobiet wobec mężczyzn - podkreśla prof. Danuta Duch-Krzystoszek z Zespołu Badań nad Kobietami i Rodziną Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. - Problemem społecznym jest przemoc mężczyzn wobec kobiet i klimat przyzwolenia na nią.

Dobrze jak w Polsce

O tym, dlaczego tak się dzieje, mówią niedawne badania postaw mężczyzn, przeprowadzone w ramach europejskiego projektu DAPHNE. Brali w nich udział panowie z Gijon, Bolonii i Katowic. Polacy wyróżnili się: częściej usprawiedliwiali męską agresję przekonaniem, że "czasami kobiety to lubią", "ona sama się o to prosi", "niekiedy trzeba dać jej klapsa".

W małych miejscowościach i na wsiach do dziś żywe jest przysłowie: "Gdy mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije". Jedna z katowanych kobiet relacjonuje: "Mieszkaliśmy z teściami w jednym domu. Kiedy mąż mnie bił, teściowa zwracała mi uwagę, że za głośno krzyczę".

- Mężczyźni mają władzę w rodzinie, a jej zasobami są normy kulturowe, pozycja społeczna, pieniądz i siła fizyczna. Bicie to manifestacja władzy, sposób na podporządkowanie kobiety - mówi prof. Duch-Krzystoszek, autorka głośnej książki "Kto rządzi w rodzinie". - W swoich badaniach nie znalazłam żadnego uzasadnienia dla stereotypu, że mężczyźni panują w sferze publicznej, a kobiety prywatnej. Przekonanie, że wprawdzie to on jest głową rodziny, ale ona szyją, okazuje się błędne.

Na pytanie, zgadzasz się czy nie ze stwierdzeniem: "Jako kobieta muszę się na kimś oprzeć", blisko 90 proc. badanych mężatek i panien odpowiedziało twierdząco (ale tylko połowa rozwiedzionych). Proszone o wybór zwierzęcia, z którym się utożsamiają, wskazywały mrówkę, pszczółkę, myszkę, kotkę. Z mężczyzną najczęściej kojarzyły lwa. Socjolożka podkreśla, że coraz wyższa pozycja kobiet w życiu publicznym, fakt, że są wykształcone i pracują, nie przekłada się na ich wyższą pozycję w rodzinie. Lew pozostaje królem, a myszka - poddaną. Mentalność nie nadąża za zmianami.

Jak dalece syndrom uzależnienia kobiety od mężczyzny zakorzenił się w społecznej mentalności, ilustrują opinie Polaków o małżeńskim gwałcie: według różnych sondaży od 15 do 45 proc. dorosłych obojga płci uważa, że takie zjawisko nie istnieje, bo świadczenie usług seksualnych należy do obowiązków żony.

- Ogromną rolę w przemianie świadomości mógłby odegrać Kościół, który w tych kwestiach albo się nie odzywa, albo utrwala stereotypy - uważa Joanna Piotrowska. Wśród jej podopiecznych są kobiety, które tkwią w związkach przemocowych. Chodzą do spowiedzi: "Proszę księdza, ja już dłużej nie wytrzymam". A ksiądz na to: "Wytrzymaj. Nieś ten krzyż". Bywa, że pyta: "A może coś złego pani zrobiła, że mąż się tak denerwuje?". I ona w tę swoją winę wierzy.

W gminie Łuków niedaleko Limanowej cała wieś była świadkiem, jak latami mąż zaprzęgał żonę do pługa, kazał kopać rowy, spać na podłodze. Kiedy szukała wsparcia u proboszcza, ten zasugerował: "A może byś, kobieto, poszła do szpitala psychiatrycznego się leczyć?".

Piotrowskiej marzy się więcej takich duchownych jak Alojzy Wencepel, który w Ustroniu Śląskim wybudował schronisko dla katowanych kobiet i mówi: "Jak przychodzi bandzior, który oblał kobietę benzyną i podpalił na oczach dzieci, to będę go traktował wyłącznie jak bandziora. Jak ojciec rzuca dziećmi o ścianę, a kobietę gwałci w niewyobrażalny sposób, to ja mam jej kazać do niego wrócić?". Nawet zorganizował dla kobiet kurs samoobrony.

- Niechby ci Wencepelowie jak Polska długa i szeroka grzmieli z ambon: "Mężczyzno, tak nie wolno, bo to jest wbrew Biblii, wbrew chrześcijaństwu" - bo jak nawet tego mężczyzny na Mszy nie ma, to przynajmniej usłyszy to kobieta i pomyśli: "może jednak nie jestem winna?" - przekonuje prezeska "Feminoteki".

W Polsce jest gorzej niż gdzie indziej, bo wielu sprawców przemocy i ich wyrozumiałych sprzymierzeńców znajduje się wśród decydentów. W kraju, w którym chętnie całuje się kobietę w rękę i przepuszcza przez drzwi, jeszcze chętniej dramat jej poniżenia zamiata się pod dywan.

Opiekuńczy jak policjant

Pod dywanem kipią tajemnice.

W 2005 r. Krystyna Żytecka dyżuruje w świeżo powstałym Policyjnym Centrum do Walki z Przemocą w Rodzinie w podwarszawskim Wołominie. Pod drzwiami tłum. Wchodzi pierwsza petentka, mówi: "Jestem żoną policjanta". Potem druga, trzecia: "Niech nam pani pomoże". Gdy Żytecka pojawia się w programie Elżbiety Jaworowicz, z tym samym błaganiem zgłasza się kilkadziesiąt kobiet z całej Polski. W jednym tylko 2007 r. było ich 130, w tym, do lipca, 60. Na ogół to nauczycielki lub pielęgniarki (bijący policjant przeważnie szuka żony typu opiekunki, skromnej, łagodnej, wręcz idealnej do zademonstrowania siły - wynika z doświadczeń Żyteckiej). Przestają pracować, gdy rodzą dzieci, uzależniając się od sprawcy ekonomicznie. W dokumentach Fundacji "Pomoc Kobietom i Dzieciom" znajdują się relacje z domowego życia: "Mąż przystawia mi pistolet do głowy i bawi się w rosyjską ruletkę". "Każe mi jeść z podłogi". "Wkłada mi kij do pochwy, bo widział to na filmach porno".

Jedna z ofiar opowiada: - Zgłosiłam dyżurnemu na komisariacie, że zostałam pobita przez męża. Spytał: "Chce pani, żebym zrobił świństwo koledze? To dobry policjant" i wyrzucił doniesienie do kosza.

- To standard - potwierdza Żytecka. Inna wersja standardu: zgłoszenie zostaje przyjęte, przyjeżdża patrol interwencyjny. Policjanci schodzą z panem na dół, wypalają papierosa, gadają o meczu. Pan wraca na górę, zakasuje rękawy.

Więc jak w Wołominie przychodziły żony policjantów, to błagały, żeby nie ujawniać ich danych policji, tylko bezpośrednio prokuraturze. Wkrótce Centrum zlikwidowano.

Niedawno Fundacja "Pomoc Kobietom i Dzieciom" zgłosiła sprawę lekceważenia przez policję ofiar przemocy do departamentu skarg MSWiA. Trwają kontrole. W Wydziale Kontroli pracują teraz cywile, jest szansa, że coś się zmieni.

Kochający jak książę

Pod dywanem kruszą się kolejne mity.

Taki np., że przemoc wobec kobiet to specjalność niższych warstw społecznych, a jej sprawcami są tylko alkoholicy i narkomani. - To wygodny mit, bo kanalizuje zjawisko jako marginalne, stwarzając barierę w eliminacji przemocy - twierdzi prof. Duch-Krzystoszek. Tymczasem według policyjnych danych ok. połowa sprawców znęca się na trzeźwo, a ich ofiarami są zarówno kobiety z górnych szczebli społecznej drabiny, na stanowiskach, jak i te ze złotych klatek.

Złotymi klatkami nazywa Żytecka naszpikowane elektroniką wille z basenami, schowane w rozległych, wypielęgnowanych ogrodach, po których snują się atrakcyjne, zazwyczaj świetnie wykształcone lokatorki.

To żony biznesmenów, sportowców, aktorów, polityków. Na życzenie męża zrezygnowały z zawodowej kariery ("Kochanie, nie chcę, żebyś pracowała, ucierpiałby na tym mój prestiż"). Sińce ukrywają pod makijażem. Tkwią w złotych klatkach, bo nie mają dokąd pójść. Aż któregoś dnia on przyprowadza młodszą.

- To nasze najtrudniejsze podopieczne - mówią w Fundacji. - Nic nie mają, bo zwykle podpisały intercyzę. Są jak dzieci we mgle. Trzeba uczyć je stawiać pierwsze kroki na wolności. Wyprostowywać.

Prostowanie to sinusoida. Wstajesz, padasz. Gdy Małgorzata L., policjantka z Komendy Stołecznej informuje przełożonych, że mąż torturuje ją oblewając zimną wodą i wystawiając na balkon w 20-stopniowy mróz, ostrzegają: "Z takim problemem nie możesz pełnić zawodu zaufania publicznego. Złożysz doniesienie - po karierze". Złożyła. Jeszcze w Komendzie pracuje.

Nikt nie wie, ile ofiar nie wyprostuje się nigdy, tak jak pani prokurator w średnim wieku z niewielkiego miasta. Mąż, lekarz, bijąc, zakleja jej usta plastrem. - Mój świat zamyka się w tym mieście, do końca będę milczeć. Gdybym się przyznała, straciłabym stanowisko, pozycję - tłumaczy. - Co za sztuka zamienić rewir w piekle?

Krystyna Żytecka kontaktu z wyprostowanymi nie traci. Wie, gdzie pracują, mieszkają. Wie, kiedy trafiają na oddziały onkologiczne - przeszło 80 proc. ląduje tam z nowotworami, przeważnie narządów kobiecych. To przez blizny, których zasklepić się nie daje.

Miło jak w pracy

Pod dywanem rozpościera się strefa statystycznie nierozpoznana. Rolę sprawcy przejmuje w niej obcy.

O zjawisku molestowania seksualnego w pracy zaczyna się mówić w Polsce dopiero z nastaniem lat 90., kiedy do Centrum Praw Kobiet, największej organizacji pozarządowej działającej na rzecz równego statusu kobiet i mężczyzn, trafia sprawa Polki zatrudnionej w amerykańskiej firmie. Ofiara musi odejść z pracy, ale dostaje odszkodowanie. O sprawie komunikują media, w kobiecych fundacjach zatrzęsienie zgłoszeń: "Mnie to też dotyczy!". Jednak tylko nieliczne idą do sądu. Boją się, że podzielą los pracownicy fabryki w Cieszynie.

Anna P. jest ofiarą przełożonego, który od 20 lat bezkarnie molestuje kobiety. Gdy to ujawnia, zwalniają ją z pracy. Po interwencji sądu wraca, tyle że na gorsze stanowisko. Związki zawodowe nie udzielają jej wsparcia. Molestowane koleżanki odmawiają świadczenia w sądzie ("bo znajdziemy się na bruku"). Sąd sprawę umarza. 11-letniego syna Anny P. pokazują w szkole palcami: "Twoja matka jest głupia!". Zaszczuty, próbuje popełnić samobójstwo.

- W strefie społecznego tabu normą jest przekładanie ciężaru winy na ofiary - zwraca uwagę prof. Duch-Krzystoszek. - "Dobierał się do niej, ale widocznie prowokowała, miała za krótką spódniczkę, za duży dekolt".

"Tylko flirtowałem" - zdziwił się Zbigniew P., dyrektor wydziału łódzkiego urzędu wojewódzkiego, gdy podwładne zbuntowały się, że pytał je w SMS-ach: "Czy wylizać ci muszelkę?".

Realia kulturowego kontekstu skutecznie powstrzymują kobiety przed składaniem oficjalnych doniesień. W dodatku w polskim prawodawstwie brakuje przepisów, które jednoznacznie regulowałyby problem molestowania. Wprawdzie kodeks karny uznaje je za przestępstwo, ale jedynie wtedy, gdy dopuszcza się go przełożony.

Do Krystyny Żyteckiej zgłasza się coraz więcej molestowanych kobiet, w tym policjantek, młodych, ładnych, nękanych przez szefów i współpracowników.

Pod dywanem ładne młode policjantki modlą się o starość.

Krzyk bez głosu

Co zatem czynić, żeby wzory kulturowe oddaliły się od stereotypów? Środowiska feministyczne akcentują potrzebę przemodelowania systemu patriarchalnego. Jego obrońcy argumentują, że sztuczne majstrowanie w regułach odwiecznego porządku to droga donikąd. Uważają, że nie z systemem trzeba walczyć, lecz z jego patologiami.

Joanna Piotrowska zapewnia, że jej wizja społecznego ładu nie zakłada rewolucyjnych wstrząsów. Tym, co różni ją od zastanej rzeczywistości, jest szacunek dla człowieka, bez poniewierania żadnej płci. - Chodzi o to, żeby w tym duchu wychowywać i edukować od początku.

W Ameryce np. wyświetla się chłopcom film "Maska twardziela", w którym narratorem jest Jackson Katz, była gwiazda futbolu, dziś antyprzemocowy trener. Film dokumentuje, jak agresja nakręca spiralę zdarzeń prowadzących do tragedii w życiu samych mężczyzn. Przesłanie filmu: mężczyzno, nie napędzaj się, panuj nad testosteronem. Badania Katza wskazują, że męski sprzeciw jest najważniejszy. Argumentuje: "Większość z was nigdy nikogo nie zabije i nie zgwałci. Dlaczego więc tak wielu staje odruchowo po stronie tych, którzy zabijają i gwałcą?".

Na warsztatach samoobrony WenDo, które szefowa "Feminoteki" prowadzi od kilku lat, dziewczynki od 7. roku życia uczą się asertywności, bo norma kulturowa wtłacza je w gorset uległości, premiuje grzeczność i potulność. Kiedy na warsztatach ćwiczą reakcje na sytuacje bezpośredniego zagrożenia i pada polecenie: "Krzyczcie!" - bo krzyk to najmocniejsza broń kobiety - nie potrafią. Mówią: "Nie pamiętam, kiedy krzyczałam ostatnio". Norma kulturowa odebrała im głos.

Ekspertki apelują: w szkolnej edukacji musi znaleźć się też miejsce na wiedzę o tym, co to jest związek przemocowy, gdzie przebiega granica między normalnością a dewiacją, dlaczego trzeba być czujną już wtedy, gdy partner krzyknie na twojego psa.

***

Teresa Zdun mówi, że teraz płacze mniej. Kilka dni temu dostała rozwód. W sądzie przeciwko jej oprawcy ruszyła wreszcie sprawa karna. Ale na każdy szelest na klatce schodowej, zgrzyt zamka, zamiera. Bo co, jeśli znowu ją wyśledzi? Gdyby Teresa mieszkała, powiedzmy, w podparyskim departamencie Seine-Saint-Denis, otrzymałaby od władz specjalne urządzenie komórkowe, którym w sekundzie mogłaby wezwać pomoc bez tracenia czasu na wykręcenie numeru. Ale ona mieszka w Warszawie. - Jest uwolnienie od wstydu - przyznaje, masując miejsca po kajdankach. - Od strachu uwolnienia nie ma.

Fundacja "Pomoc Kobietom i Dzieciom" (rozwód, przemoc, głód) czeka na telefony od ofiar pod numerami: (22) 617 46 58 lub 692 050 380, 602 778 370, 669 448 118.

Telefon interwencyjny dla kobiet doświadczających przemocy Fundacji "Feminoteka": 789 30 65 66.

W sprawie uzyskania miejsca w schronisku dla kobiet i dzieci prowadzonym przez Centrum Praw Kobiet można dzwonić: (22) 621 35 37.

Imiona i nazwiska bohaterek tekstu zostały zmienione. Korzystałam m.in. z: "Przeciwdziałanie przemocy w rodzinie na tle wybranych rozwiązań legislacyjnych" - raport Kancelarii Senatu, 2010; "Sytuacja kobiet w Polsce" - raport kobiecych organizacji pozarządowych dla Komitetu ONZ; Maria Myszka "Przemoc domowa ? problem UE", Fundacja Centrum Promocji Kobiet, 2010; Faustyna Stowska "Przemoc wobec kobiet. Raport z badań", 2007, www.równośćszans.pl; Urszula Nowakowska, Magdalena Jabłońska "Przemoc wobec kobiet", "Kobiety w Polsce 2003"; Beata Gruszczyńska, "Przemoc wobec kobiet. Aspekty prawnokryminalogiczne", Wolters Kluwer, Warszawa 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2010