Mróweczka

Z okazji Święta Pracy będę dziś pisać o pracy.

19.04.2019

Czyta się kilka minut

Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /
Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /

Na Śląsku, z którego pochodzę, praca jest oczywiście najważniejsza. Zgadzam się z przeczytaną gdzieś kiedyś tezą, że każdy, nawet pochodzący z najdalszych krain gorol, może zostać na Śląsku zaakceptowany, jeśli tylko wykaże się postawą godną człowieka pracy i zrozumie, co to jest słynny śląski etos. Śląskość jest bowiem totalnie inkluzywna, jeśli tylko się odpowiednio zechcesz wykazać w robocie.

Nie mogłam więc – mając takie kulturowe zaplecze – zostać nikim innym jak pracoholikiem, który na urlopie ma syndrom odstawienia.

Zaczęłam zresztą pracę całkiem wcześnie, bo w głębokiej podstawówce – realizując się zawodowo w rolach chłopców i małych leśnych zwierzątek w słuchowiskach radiowych dla dzieci. Zajęcie to okazało się prognostykiem na przyszłość, bo przez wiele kolejnych lat i wiele kolejnych prac nie byłam za te zajęcia opłacana – dokładnie tak, jak wówczas w radiu. No ale powiedzmy, że ten pierwszy raz jest do wybaczenia – w dzikich latach po upadku komuny do głowy nikomu nie przychodziło zapłacić za pracę dziecka. Albo chociaż zwrócić za bilet na autobus do radia.

Z tej świetnej okazji, jaką jest 1 Maja, warto też wspomnieć – niewyobrażalny zapewne dla dzisiejszych rodziców – sposób zarobkowania, uprawiany przeze mnie wraz z kolegami i koleżankami z klasy we wczesnych latach 90. Otóż wiele dni w roku szkolnym spędzaliśmy, chodząc po kolejnych klatkach schodowych bloków na jednym z osiedli naszego miasta, dzwoniąc do drzwi obcych ludzi i zbierając makulaturę.

Możliwe, że wiedza o pedofilach i innych zagrożeniach, które czyhają na małoletnich, nie szła jeszcze tak szeroko przez kraj – jakimś cudem bowiem cała moja klasa bez wyjątku zajmowała się tym procederem. A prawdziwy i jedyny dramat przyszedł, gdy nasz znajdujący się w podziemiach szkoły składzik, do którego zwoziliśmy na taczkach sterty starych gazet, zalała woda z pękniętej rury kanalizacyjnej. Wszyscy płakaliśmy. To była katastrofa, z której już nie dało się podźwignąć.

Mimo pewnych niepowodzeń wciąż – działając już na innych obszarach – pracowałam chętnie, a czasem zmuszałam do pracy innych. Jak podczas wszystkich ferii i wakacji, które spędzałam w górach, gdy mój brat oraz dzieci naszych gospodarzy obsadzani byli w pisanych przeze mnie masowo sztukach teatralnych, które reżyserowałam i wystawiałam w dużym pokoju, zapraszając rodzinę i sąsiadów. Za zebrane do kapelusza „co łaska” kupowaliśmy słodycze w wiejskim sklepie. To były chwile prawdziwej dumy, gdy wypłacałam moim aktorom ich gaże w nieodżałowanych skądinąd chrupkach orzechowych Star Foods.

Liczne staże, które na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych odbywałam w kolejnych redakcjach gazet katowickich i krakowskich, można uznać za – prawidłowy dla rozwoju ambitnej jednostki – czas płacenia frycowego. Moment czeladniczy, wartościowy okres szlifowania warsztatu pod okiem doświadczonych kolegów i koleżanek, skwapliwie wysyłających gówniarę do obsługi najbardziej niedorzecznych zleceń (Sewerynie Blumsztajnie, pewnie tego nie pamiętasz, ale ja owszem!). Ot, taka to była robota, mało płatna albo darmowa. Ale w rękach mi się paliła, a naukowe stypendium i wsparcie finansowe rodziców pozwalały na te ekstrawagancje. Nazywaliśmy to inwestycją w przyszłość (podobnie jak szalenie nieciekawe zajęcia z Krzysztofem Szczerskim na politologii UJ).

Na jednym z tych darmowych staży przeżyłam ciekawe doświadczenie: wysłana do katowickiego Spodka na koncert zespołu Jethro Tull, zasnęłam na krzesełku i przespałam sporą część koncertu, z którego musiałam napisać recenzję. Możliwe, że to magia fletu poprzecznego tak na mnie zadziałała, jednak recenzja nie była w związku z tym szczera.

Skoro zaś wciąż przy darmowej sile roboczej jesteśmy: niezapomniany był też mój kolejny wakacyjny staż w jednej z ważniejszych instytucji kultury, już stołecznej, centralnej i dostojnej. Staż, podczas którego zrozumiałam, jak bardzo nie chcę pracować w tej instytucji ani w żadnej innej, która pokrewną jej jest. Zatem choć ów staż był niepłatny i kompletnie nic mi nie dał (kserować umiałam już wcześniej), to nauka z niego idąca okazała się bezcenna i uchroniła mnie przed podejmowaniem głupich kroków (typu: aplikacja tam, gdzie naprawdę nie powinnam).

Nie było mi za to dane dowiedzieć się, jak mogłaby przebiec moja kariera w gastronomii. Podczas rozmowy o pracę w kultowej już Cafe Kulturalnej, około roku 2005, zdołałam w pierwszych jej minutach rozlać szklankę wody na stole, oblewając menadżera lokalu. Oto jak nie zostałam kelnerką, choć chęci były spore – w gastronomii, wedle mojego ówczesnego rozeznania, coś jednak płacili, a czasy stypendium miałam już za sobą. Bo ileż można sobie wpisywać do portfolio i żyć samą tylko satysfakcją z dobrze wykonanej roboty?

Krótko mówiąc: cześć pracy! Oraz: na fali strajków i rozważań o płacy, jakie toczą się teraz w przestrzeni publicznej, rzucę tu, zupełnie niezobowiązująco – podwyżko, pragniemy cię wszyscy! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2019