Moskwa nad rzeką Wisłą

Imprezy w rodzaju festiwalu "Wisła" sprawiają, że Polacy i Rosjanie zaczynają wreszcie ze sobą rozmawiać.

04.05.2010

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska i Borys Szyc w filmie Xawerego Żuławskiego „Wojna polsko-ruska”, nagrodzonym na Festiwalu „Wisła”. / materiały dystrybutora /
Dorota Masłowska i Borys Szyc w filmie Xawerego Żuławskiego „Wojna polsko-ruska”, nagrodzonym na Festiwalu „Wisła”. / materiały dystrybutora /

Alosza, zakochany w polskiej kulturze lekarz w średnim wieku, notorycznie wchodzi w kolizję z prawem, zamieszczając w internecie własne tłumaczenia polskich filmów, począwszy od "Salta" Konwickiego czy "Samych swoich" Chęcińskiego aż po "Wojnę polsko-ruską", która pomimo głównej nagrody na rosyjskim festiwalu ma nikłe szanse trafić kiedykolwiek do kin, i to bynajmniej nie ze względu na tytuł.

Wspomniane tytuły, podobnie jak dziesiątki innych, krążą po sieci nielegalnie, jednakże tacy ludzie jak Alosza nie dbają o drobiazgi: mają wszak do wypełnienia ważną podziemną misję, która w Rosji często rozmija się z działalnością "legalnych" instytucji zajmujących się współpracą kulturalną. I co tu kryć, ta nieoficjalna, podejmowana przez amatorów praca u podstaw bywa czasem o wiele skuteczniejsza w przybliżaniu się sobie nawzajem obojga narodów. Lekarz-polonofil na potęgę tłumaczy także polskie piosenki, kabarety, sporządza i udostępnia w sieci noty o artystach czy wydarzeniach kulturalnych. Kilka lat temu napisał nawet książkę o swoich podróżach po Polsce - nic więc dziwnego, że na moskiewskim festiwalu polskich filmów "Wisła" nie mogło go zabraknąć.

Gesty przyjaźni

Takich ludzi jak Alosza, bezinteresownych "fanatyków polskości", jest w Rosji całkiem sporo, co ujawniły nie tylko rosyjskie echa niedawnej tragedii pod Smoleńskiem. W najstarszym moskiewskim kinie "Chudożestwiennyj" można było spotkać i rosyjskiego studenta piszącego o filmowych adaptacjach Iwaszkiewicza, i doktorantkę porównującą w swojej pracy kino moralnego niepokoju ze współczesnym kinem polskim, i całe rzesze moskwiczan najzwyczajniej ciekawych polskiego kina. A może i samej Polski, odbitej w rodzimych filmach, bliskiej, a zarazem tak bardzo odległej?

Najbardziej cieszyła obecność na festiwalu ludzi młodych, wolnych od wymuszanych niegdyś gestów przyjaźni polsko-radzieckiej, ale za to dziś skutecznie odciętych od wszystkiego, co polskie. Co roku w listopadzie podobna ciekawość pcha do naszych kin widzów festiwalu "Sputnik nad Polską", organizowanego (tak jak i "Wisła") przez Fundację Wspieram. Gdzieś ponad wielką polityką i dyplomatycznym kontredansem powolutku zadzierzguje się autentyczna sympatia i wzajemne zainteresowanie, często na gruncie zwykłych międzyludzkich kontaktów czy wspólnych artystycznych przedsięwzięć.

Za ambasadorów tej sprawy można uznać chociażby Karolinę Gruszkę i Iwana Wyrypajewa - polską aktorkę i rosyjskiego reżysera, związanych ze sobą prywatnie i zawodowo. Bywa też, że polsko-rosyjskie związki mają posmak tyleż błahostki, co i nieprawdopodobieństwa: nigdy nie zapomnę moskiewskiego wieczoru, kiedy spotkana przypadkiem w zwyczajnym klubie największa rosyjska celebrytka Ksenia Sobczak, córka byłego mera Sankt Petersburga, z dumą przyznała się do swojego polskiego nazwiska, wyrażając przy okazji swoją wielką miłość do... polskiego filmu animowanego, z Piotrem Dumałą na czele.

Zniszczone kopie

Chodząc po Moskwie, przygotowującej się do wielkiego majowego święta z okazji 65. rocznicy Zwycięstwa, łatwo wpaść w pułapkę stereotypów w naszym myśleniu o potężnym wschodnim sąsiedzie. Pucowaniu placu Czerwonego towarzyszy olbrzymia "kampania reklamowa" wydarzenia, z jednej strony nawiązująca do języka dawnej sowieckiej propagandy, z drugiej strony jak najbardziej kapitalistyczna w treści i formie. I tak pewien bank zachwala swoje kredyty, nawiązując do międzypokoleniowej solidarności, tak żywo rozbudzanej w związku z Dniom Pobiedy, a w sklepach kuszą okolicznościowe czekoladki w kształcie radzieckich medali.

Goszczącą na festiwalu "Wisła" polską delegację filmowców i dziennikarzy co i raz dziwiły rozmaite poradzieckie absurdy - jak obsesja kontroli (wymóg zameldowania w Moskwie przy okazji kupowania karty telefonicznej) czy żarliwe przywiązanie do dawnej symboliki. Oglądając najnowsze dzieło Nikity Michałkowa "Priedstajanie", zapowiadane jako "wielki film o wielkiej wojnie" i przedstawiający dalsze losy bohaterów "Spalonych słońcem", można przestraszyć się jeszcze innej Rosji - skłonnej do religijnej histerii, przywołującej okrucieństwa Wojny Ojczyźnianej z niespotykanym dotychczas celebrowaniem filmowych efektów, z pornograficzną wręcz widowiskowością.

Przytłoczeni skalą i tonem tego wszystkiego, co oferuje współczesna Moskwa, ze zdumieniem przyjmowaliśmy autentyczne łzy i najprostsze słowa, jakie przy akompaniamencie Chopina ofiarowali nam rosyjscy koledzy podczas otwarcia festiwalu "Wisła", nawiązując do zdarzeń z 10 kwie-

tnia. A wszystko to z właściwą sobie rosyjską egzaltacją, za to bez cienia wyuczonej politycznej poprawności. Zapewne na odbiorze filmowej imprezy z Polski w ogromnym stopniu zaciążyły tamte zdarzenia. Zwłaszcza że wielkim orędownikiem "Wisły" był wiceminister Andrzej Kremer, a w katastrofie pod Smoleńskiem zniszczeniu uległy lecące pocztą dyplomatyczną kopie filmowe i festiwalowe materiały, co znacznie skomplikowało zorganizowanie imprezy, ale też wzmogło rosyjskie oczekiwania.

Pokazany na otwarciu film Małgorzaty Szumowskiej "33 sceny z życia" - wyraz bezradności współczesnego człowieka w przeżywaniu żałoby, mimo że z pozoru tak różny od wylewnej rosyjskiej emocjonalności, zabrzmiał mocniej niż gdziekolwiek indziej i pomimo swego prowokacyjnego charakteru doczekał się nawet nagrody publiczności.

Katyń

Nie wpadając w zbytnią euforię, warto w tej tragicznej koincydencji dostrzec całkiem konkretne, pozytywne następstwa. "Od Wisły do rzeki Moskwy" brzmi na łamach gazety "Wriemia Nowosti" tytuł obszernego materiału anonsującego polski festiwal. W kolorowym tygodniku "Echa Planety" (z portretem prezydenta Kaczyńskiego na okładce) przeczytać można dwukolumnowy wywiad z Andrzejem Wajdą i szokujące statystyki: według badań Ośrodka Jurija Lewady 47 proc. Rosjan nie słyszało o zbrodni katyńskiej!

Film "Katyń", po raz pierwszy udostępniony szerokiej publiczności kinowej, w dodatku nieodpłatnie, dla wielu rosyjskich widzów okazał się prawdziwym szokiem. Reszta filmów (fabularnych, dokumentalnych, animowanych), pokazywanych za niewielką opłatą 50 rubli, przyjęcie miała naprawdę znakomite - w szczególności "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha czy "Wino truskawkowe" Dariusza Jabłońskiego wedle "Opowieści galicyjskich" Stasiuka. Być może trywialna to refleksja, ale festiwal współczesnych polskich filmów współfinansowany przez Ministerstwo Kultury Federacji Rosyjskiej wykazał niezbicie: takiej publicity nie mieliśmy w Rosji od bardzo dawna.

Imprezy w rodzaju festiwalu "Wisła" sprawiają, że Polacy i Rosjanie zaczynają wreszcie ze sobą rozmawiać. Na razie tylko poprzez filmy, takie jak "Wszystko, co kocham", "Królik po berlińsku" czy "Mała Moskwa". Te rozmowy jednak odsłaniają zakłamywane przez dziesięciolecia i do dziś głęboko skrywane pokrewieństwo, czemu dała wyraz debata polskich i rosyjskich krytyków wokół filmów "Dom zły" Wojciecha Smarzowskiego i "Ładunek 200" Aleksieja Bałabanowa - podobnych w pokazywaniu schyłkowej, spotworniałej fazy komunistycznego systemu, ale jednak różnie odbieranych po obu stronach naszej wschodniej granicy.

Do Rosjan, bynajmniej nie z powodu gospodarskiej kurtuazji, mocniej przemówił film polski, jako bardziej trzymający się życia, dający przynajmniej nikłą szansę na utożsamienie się z bohaterami. Degenerację bohaterów "Ładunku 200" odebrali jako kopanie leżącego (systemu) i rodzaj ucieczki od problemów współczesnych. Być może jednak rosyjscy krytycy z jakichś powodów nie chcą zobaczyć tego, co kłuje w oczy w filmie osadzonym w ZSRR lat 80.: zalakowane trumny przysyłane niegdyś z Afganistanu pod kryptonimem "gruz 200" przybywają teraz do Rosji z nieco bliższej części świata. Pokazana w filmie totalna degradacja człowieka miała być rodzajem terapii wstrząsowej dla Rosjan starszej daty, próbujących układać się dzisiaj z totalitarną przeszłością. Jak widać, nie wszyscy są gotowi na zaaplikowanie sobie tego rodzaju wstrząsu.

Zaskoczyła także nagroda moskiewskiego jury, złożonego z najznamienitszych miejscowych krytyków, dla "Wojny polsko-ruskiej" Xawerego Żuławskiego - filmu wydawałoby się skrajnie polskiego, mocno osadzonego w naszym języku. Książka Masłowskiej jest jednak w Rosji znana i doceniona, a stworzona na ekranie rzeczywistość plastikowego matriksu, skleconego z wzorców przaśnej popkultury, okazała się nad wyraz bliska w kraju podobnie zachłyśniętym konsumpcją i w podobny sposób lubiącego bawić się własną pokracznością.

3. Festiwal Polskich Filmów "Wisła", Moskwa 22-29 kwietnia

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2010