Mordercza trójka

Seria zabójstw wstrząsa Niemcami: okazało się, że sprawcami mordów na dziewięciu imigrantach - ośmiu Turkach i Greku - oraz policjantce było troje neonazistów z prawdziwie terrorystycznej "komórki". Latami działającej w zupełnym podziemiu.

22.11.2011

Czyta się kilka minut

Zabójcy, pochodzący z Turyngii i działający na terenie całych Niemiec, tych quasi-egzekucji dokonali w latach 2000-2007. Swoją działalność finansowali z napadów na banki - przeprowadzili ich kilkanaście. Prawdopodobnie również na ich konto zapisać należy zamach w imigranckiej dzielnicy w Kolonii, gdzie wybuch bomby (tj. walizki naładowanej gwoździami) zranił kilkadziesiąt osób. W ten sposób, po raz pierwszy od zjednoczenia Niemiec, Republika Federalna stanęło oko w oko ze zorganizowanym neonazistowskim terroryzmem.

Pogorzelisko w Zwickau

Tych troje neonazistów, 38-letni Uwe Mundlos, 34-letni Uwe Böhnhardt i 36-letnia Beate Zschäpe pochodzi - albo precyzyjniej: pochodziło, gdyż obaj mężczyźni nie żyją (mając świadomość, że policja jest blisko, popełnili samobójstwo) - z Jeny, uniwersyteckiego miasta w Turyngii (region, który do 1990 r. należał do komunistycznej NRD). Wiadomo, że od dłuższego już czasu wspólnie wynajmowali dom w Zwickau, mieście w sąsiedniej Saksonii. Wiadomo również, że od 1998 r. żyli całkowicie w "podziemiu" - jak sami określili to w odnalezionym nagraniu wideo: "narodowo--socjalistycznym podziemiu".

Decydującym dowodem, który pozwolił policji powiązać tę trójkę z dziesięcioma niewyjaśnionymi dotąd zabójstwami, jest pistolet marki Ceska; śledczy odnaleźli go przed ponad tygodniem w pogorzelisku w Zwickau. Wiedząc o śmierci współtowarzyszy, Beate Zschäpe najpierw podpaliła dom, a potem zgłosiła się na policję. Tuż wcześniej Mundlos i Böhnhardt popełnili samobójstwo, podczas ucieczki po napadzie na bank.

Jak dziś wiadomo, cała trójka była od jakiegoś czasu obserwowana przez policję - gdyby nie samobójstwo obu mężczyzn, zostaliby zapewne wkrótce aresztowani. Jednak aby do nich dotrzeć, policja potrzebowała wielu, zbyt wielu lat. Usiłując wyjaśnić serię zagadkowych zabójstw w środowisku imigranckim, organa ścigania długo sądziły, iż mają one charakter wewnętrznych porachunków. Ponieważ kilka ofiar prowadziło budki z kebabami, zakładano, że odmawiały płacenia haraczu tureckiej mafii. Za pomoc w ujęciu sprawców wyznaczono sporą nagrodę: 300 tys. euro. Nic to nie dało. Dopiero dochodzenie po ostatnim zabójstwie, z kwietnia 2007 r. - jego ofiarą padła policjantka, a jej kolega z patrolu został ciężko ranny - dostarczyło śladów prowadzących do środowiska ekstremistycznej prawicy, i na koniec do morderczej trójki.

Absolutnie żadnej przesady nie będzie w stwierdzeniu, że Niemcy są w głębokim szoku. Pytań jest znacznie więcej niż odpowiedzi. Kilka, chyba najważniejszych: jak to możliwe, że przez kilkanaście lat w Republice Federalnej mogła działać brunatna terrorystyczna "komórka" i nikt tego nie zauważył? Czy liczne służby, policyjne i tajne, w tym zwłaszcza Urząd Ochrony Konstytucji - odpowiednik polskiej ABW, zajmujący się także terroryzmem oraz inwigilacją ekstremistycznej prawicy i lewicy - były "ślepe na prawe oko", czy "tylko" nieudolne?

Droga do podziemia

Kim są, kim byli członkowie tego "narodowo-socjalistycznego podziemia"? Cała trójka pochodzi z Turyngii; mieli po kilkanaście lat, gdy upadł komunizm. Zschäpe i Böhnhardt dorastali w Jenie, w blokowiskach z wielkiej płyty. O zawodowej przeszłości dziewczyny nie wiadomo nic; Böhnhardt był robotnikiem budowlanym, ale zwykle przebywał na bezrobociu. Mundlos pochodził z rodziny inteligenckiej, jego ojciec jest profesorem. Zanim zszedł do "podziemia", chciał studiować.

Wiadomo, że do środowisk neonazistowskich trafili na początku lat 90. Był to czas, gdy w byłej NRD doszło wśród młodzieży do "eksplozji" ekstremizmu, często wymierzonego w azylantów. "Agresja, napady - to jest protest, symptom kryzysu wśród młodzieży" - pisał wtedy, w 1992 r.,

"Tygodnik" (nr 42/1992) w reportażu z Drezna. - "Protest ten może być prawicowy albo lewicowy, ale to jest już wtórne. Młodzi ludzie z byłej NRD znaleźli się nagle w pustce, szukają dla siebie miejsca, sensu. Nowa rzeczywistość ma dla nich tylko jedną ofertę: zrób szybko duże pieniądze, a potem je wydawaj. (...) Ale społeczeństwo się już dzieli i wielu młodych pieniędzy nie ma. Widzą: inny może, ja nie. To rodzi frustrację. A co z nią zrobić? Najprościej krzyczeć: Ausländer raus! (...) Wśród młodzieży następuje atomizacja, rozpad dotychczasowych więzi. Tak zwana »scena« prawicowa proponuje w ich miejsce tzw. »stare wartości«, które mogą wydawać się atrakcyjne: bezpieczeństwo w grupie, męską przyjaźń".

W takim klimacie w Jenie narodziła się organizacja "Thüringer Heimatschutz" (w wolnym przekładzie: Samoobrona Ojczystej Turyngii). Należeli do niej także Mundlos, Böhnhardt i Zschäpe; podobnie jak inni, nosili "umundurowanie" neonazistów: czarne kurtki i spadochroniarskie buty z białymi sznurówkami; uczestniczyli w demonstracjach. Tworzyli "grupę w grupie": szczególnie zżytą ze sobą trójkę przyjaciół.

Pod koniec lat 90. w Jenie pojawiły się atrapy bomb, wysyłane pocztą. W 1997 r. przed teatrem znaleziono prawdziwą już bombę: ukrytą w walizce z wymalowaną swastyką. Zawierała 10 gram trotylu, ale miała nieaktywny zapalnik. Ślady prowadziły do Böhnhardta, znanego też jako pasjonat broni, ale śledztwo utknęło. Gdy pojawiła się kolejna atrapa bomby, na celowniku policji znaleźli się też Zschäpe i Mundlos. Przeszukując wynajmowany przez dziewczynę garaż, policja znalazła cztery gotowe bomby i prawie półtora kilo trotylu. Ale dziewczyny nie było: Zschäpe, a także Mundlos i Böhnhardt zeszli do podziemia.

Kto zawiódł: ludzie czy system?

W takim podziemiu, czyli w autentycznej konspiracji, posługując się fałszywymi dokumentami i zdobywając pieniądze poprzez rabowanie banków, żyli aż przez 13 lat. Przestępstwa, które popełniali, miały wyraźnie polityczny charakter: w zachowanym nagraniu wideo nie taili, że motywem ich czynów była neonazistowska ideologia.

Dziś niemieccy politycy, dziennikarze i wszelkiej maści eksperci od ekstremizmu zachodzą w głowę: jak to możliwe, aby policja i kontrwywiad, inwigilujący przecież intensywnie "neonazistowską scenę" (także przy pomocy licznych konfidentów wśród neonazistów), tak długo nie potrafiły wpaść na ślad tej terrorystycznej komórki"? Czy zawiedli ludzie, czy system? Wątpliwości budzi tu zwłaszcza działalność Urzędu Ochrony Konstytucji, a w tym także dwuznaczny chwilami sposób, w jaki kontrwywiad wykorzystywał - i wykorzystuje - swych konfidentów w środowiskach neonazistów. Ludzi, którzy na dwa fronty pracują zwykle dla pieniędzy, pozyskane tak fundusze przeznaczając często na "działalność organizacyjną". Klasyczny w takich sytuacjach policyjny dylemat: gdzie kończy się pozyskiwanie informacji, a zaczyna inspirowanie, wręcz współfinansowanie (choćby niechcący) zwalczanej w istocie działalności?

Niemal codziennie na jaw wychodzą nowe fakty - i nowe zaniedbania. Okazuje się, że zanim jeszcze cała trójka zniknęła z pola widzenia i zaczęła swój żywot w podziemiu, turyński kontrwywiad miał ją od dawna na oku; już wtedy uważani byli za osoby szczególnie niebezpieczne. A informacje na temat neonazistowskiej "Samoobrony" tutejszy Urząd Ochrony Konstytucji miał z pierwszej ręki: w latach 1994-2001 jego tajnym współpracownikiem był nie kto inny, jak Tino Brandt, przywódca tej organizacji. Dziś Urząd tłumaczy, że kontakt z Brandtem utracił właśnie w momencie, gdy w garażu Zschäpe odnaleziono trotyl. Przypadek? A może Brandt ostrzegł współtowarzyszy? I kolejne kluczowe pytanie: czy mordercza trójka działała w osamotnieniu, czy też mamy do czynienia z liczniejszą organizacją, składającą się z większej liczby niewykrytych jeszcze komórek?

Stan przerażenia

Po przeszukaniu ruiny domu, w którym ukrywała się komórka z Zwickau, śledczy podejrzewają, że Mundlos, Böhnhardt i Zschäpe planowali zamachy na polityków, w tym na posłów do Bundestagu, a także na organizacje tureckie w Niemczech. To, ale przede wszystkim dowiedzione już sprawstwo dziesięciu zabójstw, wprawiło polityczny Berlin w stan autentycznego przerażenia i gwałtownej aktywności. Kanclerz Angela Merkel mówiła o "hańbie dla Niemiec", szef MSZ Guido Westerwelle demonstracyjnie odwiedził turecką społeczność w stolicy, opozycyjni socjaldemokraci zaproponowali zorganizowanie narodowej ceremonii żałobnej dla ofiar.

Są też pierwsze kroki praktyczne. Podczas "kryzysowego szczytu" w miniony piątek ministrowie sprawiedliwości i spraw wewnętrznych - krajów związkowych i berlińskiego rządu - postanowili utworzyć centralną bazę danych dla szczególnie groźnych neonazistów (na wzór podobnego, sprawdzonego już rejestru groźnych islamistów). Być może podjęta zostanie na nowo próba zdelegalizowania skrajnie prawicowej Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD), będącej przystanią dla wielu neonazistów - na nowo, gdyż poprzednią, z 2000 r., zablokował Trybunał Konstytucyjny (patrz "TP" nr 47/2000).

Berliński dziennik "Tagesspiegel" podaje dziś, że od 1990 r. z rąk brunatnych ekstremistów zginęło co najmniej 138 osób; władze obstają przy liczbie mniejszej: 48 ofiar. Jedno wiadomo na pewno: choć, mierzony w liczbach, prawicowy ekstremizm jest dziś w Niemczech społecznym marginesem - ocenia się, że takie środowiska liczą 25 tys. osób, z czego 10 tys. ma wykazywać skłonność do stosowania przemocy - to najwyraźniej władze nie doceniały determinacji przynajmniej niektórych jego przedstawicieli. Takich jak Mundlos, Böhnhardt i Zschäpe.

Przeł. WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011