Milczenie Beate Zschäpe

Po raz pierwszy w historii powojennych Niemiec sąd musi zająć się działalnością skrajnie prawicowej grupy terrorystycznej, mającej na swym koncie także zabójstwa.

24.05.2013

Czyta się kilka minut

Beate Zschäpe na ławie oskarżonych, Monachium, maj 2013 r. / Fot. Michaela Rehle / AFP/ EAST NEWS
Beate Zschäpe na ławie oskarżonych, Monachium, maj 2013 r. / Fot. Michaela Rehle / AFP/ EAST NEWS

Troje neonazistów – nieżyjący już Uwe Mundlos i Uwe Böhnhardt (obaj pochodzili z Jeny) oraz ich towarzyszka Beate Zschäpe z Zwickau przez prawie 14 lat żyli w konspiracji – w zorganizowanym, autentycznym podziemiu. Taką zresztą przybrali nazwę: Narodowosocjalistyczne Podziemie (Nationalsozialistischer Untergrund, NSU). Zanim w listopadzie 2011 r. ich siatka została wykryta (patrz „TP” nr 48/2011 – red.), zabili co najmniej 10 osób; podkładali też bomby i napadali na banki, ze zrabowanych pieniędzy finansując swą działalność.

Dla ogromnej większości Niemców było to wówczas coś niewyobrażalnego: fakt, że w ich kraju ktoś mógł funkcjonować w taki sposób przez tak długi czas, popełniając tak brutalne zbrodnie – i że ani policja, ani Urząd Ochrony Konstytucji (odpowiednik polskiej ABW) nie były w stanie temu zapobiec. Śmiertelnymi ofiarami Narodowosocjalistycznego Podziemia byli tureccy imigranci, a także Grek i niemiecka policjantka.

FALSTART W MONACHIUM

Wtedy, w listopadzie 2011 r., Mundlos i Böhnhardt – uważani za głównych sprawców tych zabójstw – popełnili samobójstwo, gdy stwierdzili, że policja jest na ich tropie. Beate Zschäpe nie poszła śladem kolegów, lecz sama zgłosiła się na policję. Jej proces zaczął się właśnie w Monachium; wraz z nią na ławie oskarżonych zasiadło czterech mężczyzn, oskarżonych o wspomaganie morderczego trio. Niemcy czeka niezwykły proces – poruszający, przyciągający uwagę zagranicy, który może potrwać nawet kilka lat.

Ale zaczął się nie najlepiej. Już przygotowania przebiegały chaotycznie. Ponieważ przewidziana sala sądowa okazała się za mała – wobec ogromnego zainteresowania mediów z Niemiec i zagranicy, które chciały uzyskać akredytację dla swych przedstawicieli – sąd przyjął procedurę losowania miejsc. W efekcie akredytacji nie dostały media tureckie. Dopiero skarga, którą turecki dziennik „Sabah” wniósł do Trybunału Konstytucyjnego, zmusiła monachijskich sędziów do zmiany reguł. Wszelako tym razem skutek był taki, że akredytacji nie dostało wiele najpoważniejszych mediów niemieckich, jak dziennik „Frankfurter Allgemeine” albo tygodnik „Die Zeit”.

Zanim więc proces ruszył na dobre, mowa była już o falstarcie – i o blamażu sądu, który nie wykazał się emocjonalną wrażliwością ani polityczną roztropnością (bo proces ma również, czy ktoś tego chce, czy nie, wymiar polityczny). Sędziowie nie zgodzili się też, by przebieg procesu relacjonowano na żywo do sąsiedniego pomieszczenia, tak aby mogła go śledzić większa liczba dziennikarzy. Tymczasem mogliby nauczyć się czegoś od swych norweskich kolegów: podczas procesu Andersa Breivika, masowego zabójcy z wyspy Utøya, zainteresowanie mediów – i opinii publicznej – także było ogromne, i także tam sala sądowa okazała się za mała. Ale w Oslo znaleziono wyjście: cały proces był transmitowany, tak że mogły go śledzić zarówno rodziny ofiar, jak też ci, których Breivik nie zdołał zabić, a także światowe media.

ZSCHÄPE I INNI

Przed sądem w Monachium stoi więc, przede wszystkim, 38-letnia Beate Zschäpe. Obok niej: Ralf Wohlleben (były działacz skrajnie prawicowej partii NPD), a także Andre E., Holger G. oraz Carsten S. (w ich przypadku wymiar sprawiedliwości nie zgodził się na ujawnianie nazwisk); mieli oni nielegalnie dostarczać zabójcom broń, fałszywe dokumenty, auta. W liczącym 500 stron akcie oskarżenia mowa jest o dziesięciu dokonanych morderstwach, licznych próbach morderstwa, a także o piętnastu bandyckich napadach. Do tego dochodzi członkostwo w organizacji terrorystycznej. O tym wszystkim, o niepojętej serii zbrodni, sąd będzie musiał rozstrzygnąć przy pomocy konkretnych prawniczych kategorii: dowody, poszlaki, wina/niewinność, wymiar kary.

Pierwszego dnia procesu, na początku maja, nie udało się odczytać aktu oskarżenia: obrońcy złożyli tak wiele wniosków o wykluczenie z procesu konkretnych sędziów, pod zarzutem braku bezstronności, że postępowanie zawieszono do czasu ich rozpatrzenia (wnioski oddalono). Beate Zschäpe, główna oskarżona, milczała. Swe emocje wyraziła jedynie odwracając się ostentacyjnie plecami do rodzin ofiar. Wcześniej uparcie milczała, także podczas przesłuchań – i przypuszczalnie milczeć będzie też podczas procesu (przynajmniej, jak się sądzi, na początku).

Mimo intensywnego śledztwa, 14 lat, które Zschäpe i jej dwaj współtowarzysze spędzili w podziemiu, pozostają w dużej mierze „czarną dziurą”. Śledczy mają też niewiele informacji na temat życia Beate Zschäpe w tym czasie. Prokuratura uważa jednak, że jest dość dowodów na jej udział we wszystkich zbrodniach popełnianych przez Narodowosocjalistyczne Podziemie. Miała ona, przykładowo, przechowywać broń – narzędzie zbrodni – i gospodarzyć funduszami z rabunków. Jak sędziowie ocenią dowody? Czy uda im się rozjaśnić mrok, otaczający Podziemie? Trudne zadanie, jeśli Zschäpe będzie nadal milczeć.

Równie trudne będzie wyjaśnienie, jak to możliwe, że Podziemie mogło funkcjonować przez tyle lat, zanim policja wpadła na jego trop? Czy istnieje może jakaś narodowa bądź też nawet międzynarodowa tajna siatka neonazistowska? Jaką rolę odegrała tu policja, a przede wszystkim Urząd Ochrony Konstytucji, który przecież chlubił się tym, iż ma licznych konfidentów wśród neonazistów i niezłe rozpoznanie tych środowisk?

CZY PAŃSTWO ZAWIODŁO?

Szukaniem odpowiedzi na te pytania zajmują się już politycy. Konkretnie: komisje śledcze, które po ujawnieniu siatki terrorystycznej NSU powołano zarówno w Bundestagu, jak też w wielu landtagach (parlamentach krajowych). W Bundestagu komisja działa od ponad roku: ma ustalić, jakie błędy popełniły instytucje państwowe. Posłowie z wszystkich frakcji wysłuchiwali z rosnącym zdumieniem, a nawet przerażeniem, licznych świadków – wśród nich tych prominentnych, jak byli ministrowie spraw wewnętrznych Otto Schily z SPD i Wolfgang Schäuble z CDU.

Spojrzenie za kulisy instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne państwa ujawniło bowiem bezmiar niekompetencji i ignorancji. Okazuje się, że policja i Urząd Ochrony Konstytucji długo nie mogły wpaść na to, że pod postacią Narodowosocjalistycznego Podziemia mogą mieć do czynienia z autentycznymi brunatnymi terrorystami. A gdy zdarzało się, że niektórzy śledczy wykazywali się wyobraźnią, tropów nie badano zbyt konsekwentnie.

„Mamy tu do czynienia z bezprzykładną, wręcz historyczną porażką instytucji odpowiadających za bezpieczeństwo” – mówił przewodniczący komisji Sebastian Edathy z SPD, wskazując na niezliczone błędy, w tym na „katastrofalny” brak wymiany informacji między policją i kontrwywiadem. Edathy twierdzi, że instytucje państwowe często zwyczajnie nie doceniały zagrożenia ze strony prawicowych ekstremistów: większość funkcjonariuszy nie potrafiła sobie wyobrazić, iż mogło powstać coś na kształt „brunatnej RAF” (to analogia do lewicowych terrorystów z RAF, Frakcji Armii Czerwonej, działających głównie w latach 70.). W tym ciągu niedorzeczności pojawiają się funkcjonariusze, którzy teraz nagle „odkrywają”, że ich służba posiadała jednak informacje na temat np. Zschäpe. Albo konfidenci kontrwywiadu z otoczenia NSU, którzy zapewniają, że nie mieli bladego pojęcia o zbrodniczej ­aktywności Podziemia.

Z posiedzenia na posiedzenie komisji śledczej Bundestagu coraz bardziej oczywista stawała się konstatacja, że państwo zawiodło. Jednego tylko, jak dotąd, nie dowiedziono – można rzec, na szczęście. „Nie ma żadnych poszlak, iż instytucje państwa świadomie odwracały wzrok od działalności morderczego trio, albo że wręcz udzielały mu jakiegoś aktywnego wsparcia” – oceniał Edathy. We wrześniu, pod koniec kadencji Bundestagu, komisja ma przedstawić swe konkluzje: co zrobić, aby w przyszłości uniknąć takich sytuacji. To także gigantyczne zadanie, podobnie jak monachijski proces.

<strong>***</strong>

A wracając do tegoż procesu: po początkowych potknięciach sądu i taktycznych zagraniach obrony, najwyraźniej grającej na czas, postępowanie wreszcie ruszyło i przedstawiono akt oskarżenia. Gdy główny oskarżyciel, prokurator federalny Herbert Diemer odczytywał strona po stronie opis kolejnych morderstw, gdy relacjonował, jak zabójcy strzelali swym ofiarom w głowy albo w twarz, jak niektóre z ofiar usiłowały uciekać, Beate Zschäpe – oskarżona o współudział we wszystkich dziesięciu morderstwach – siedziała w całkowitym bezruchu, ze wzrokiem zawieszonym gdzieś w pustce. Zamilkli też wreszcie jej dziarscy młodzi ­adwokaci.

Był to, jak dotąd, najtrudniejszy moment w tym procesie, i tak pełnym emocji – emocjonalnie trudnym zwłaszcza dla rodzin zamordowanych. One przede wszystkim czekają na sprawiedliwość i na prawdę. Ale czeka też na to również – niemieckie państwo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2013