Mój pierwszy września

Elie Wiesel: W 1939 r. Gdańsk funkcjonował jako test solidarności. Pytanie, czy warto umierać za Gdańsk, zadawano sobie w całej Europie. Na ogół odpowiedź była negatywna. Konsekwencją było porzucenie Polski. Niedługo potem - Żydów. Za nich też nie warto było umierać. Rozmawiał w Nowym Jorku Waldemar Piasecki

01.09.2009

Czyta się kilka minut

Waldemar Piasecki: Co Pan robił 1 września 1939 r.?

Elie Wiesel: Mieszkałem w Sygiecie Marmaroskim. Miałem 11 lat. Rodzice prowadzili sklep, pomagały im moje starsze siostry Hilda i Bea. Po lekcjach w szkole codziennie chodziłem modlić się do synagogi. Tam słuchałem łapczywie dyskusji dorosłych na wszelkie tematy. Nie tylko religijne, także polityczne. O tym, że jest wojna, dowiedziałem się właśnie w synagodze. Wiadomość, że hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, usłyszano w radiu. Po modlitwach mężczyźni długo deliberowali, co z tego może wyniknąć. Czy Polska się obroni, kto jej pomoże itd. Zastanawiano się, co to może oznaczać dla Żydów, bo Polska była ich centrum nie tylko europejskim, ale światowym. Gubiono się w spekulacjach i prognozach, a do żadnej zgodnej konkluzji oczywiście dojść nie mogło. Poza tą, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Wojna była jeszcze odległa i abstrakcyjna?

Oczywiście... W sensie biblijnym czy historycznym wiedziałem, czym jest wojna. Od dziadków i ojca znałem opowieści o I wojnie światowej. Ale moja wyobraźnia nie dorastała do tego, co miało nastąpić. Niczyja zresztą wyobraźnia, ze znanych mi ludzi.

Potem to się zmieniło.

Niemcy zagarnęli niemal całą Europę. Węgry, prowadzące politykę kolaboracji, unikały skutków wojny i represji znanych w Polsce. W wyniku tej polityki do 1944 r. węgierscy Żydzi unikali deportacji do obozów zagłady. Ale w końcu tam trafili. Do Auschwitz wywieziono moją rodzinę: ojca, matkę, siostrę i mnie. Tylko ja przeżyłem.

Czy ta wojna musiała wybuchnąć?

Nie musiała i nie powinna. Francja i Wielka Brytania nie wypełniły zobowiązań sojuszniczych wobec Polski, zostawiły ją samotną przeciw nawale hitlerowskiej. Zdradziły ją. Gdyby we wrześniu 1939 r. Francuzi i Anglicy przystąpili do wojny, Niemcy by przegrali. Wybrano jednak opcję "hamletyzowania".

Czy warto umierać za Gdańsk - pytali. Gdyby w Paryżu i Londynie "wyszło", że jednak warto, nie byłoby potem inwazji na Francję, bitwy o Anglię i całej tej okropnej wojny. Przypomnę, że wcześniej, podobnie jak w sprawie Polski, ustąpiono Hitlerowi w sprawie Austrii i Czechosłowacji, pozwalając na zagarnięcie tych państw. Europejskie mocarstwa postąpiły wówczas niemoralnie. Tym łatwiej przyszła im zdrada Polski. Do dziś nie mogę uwierzyć, jak łatwo dwa potężne i znaczące dla historii i cywilizacji narody mogły się tak zachować.

Jak rozumiem, Hitler nigdzie indziej niż w Polsce nie miał szans wojny wzniecić?

Nigdzie indziej. To się mogło udać tylko w tym miejscu i pod warunkiem obojętności sojuszników Polski. Hitler to przewidział i zaryzykował.

W wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow Sowieci przyłączyli się do niemieckiej agresji i zagarnęli połowę Polski. Moskwa używa dziś tłumaczenia, że została do tego "zmuszona" sytuacją, chciała zyskać na czasie i przygotować się do przyszłej wojny z Niemcami. Czyli nie chciała, ale musiała. Co Pan sądzi o tym tłumaczeniu?

Porozumienie Stalina i Hitlera, bo to oni o wszystkim decydowali, a nie ich ministrowie, jest oczywistą hańbą. Hitler i Stalin kierowali się jakąś dziką nienawiścią do Polski, którą wspólnie starali się zmaterializować. Po wojnie miałem wielokrotnie okazję rozmawiania z byłymi komunistami i zadawałem im pytanie, jak mogło dojść do takiego porozumienia. Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.

***

W listopadzie 1943 r. w Teheranie i w lutym 1945 r. w Jałcie Stalin, Churchill i Roosevelt dokonali podziału interesów w powojennym świecie. W wyniku tego Polska nie tylko utraciła zagarnięte w 1939 r. przez Rosjan terytoria, ale trafiła pod polityczną dominację Moskwy na dziesięciolecia. Dla Polaków to też była zdrada.

Rozumiem te uczucia. Ale prosta analogia między paktem Ribbentrop-Mołotow a układami teherańskimi i jałtańskimi jest ryzykowna. We wrześniu 1939 r. obie strony paktu napadły na Polskę i dokonały jej zaboru. Ani Churchill, ani Roosevelt Polski nie napadał. Oni nazbyt wierzyli Stalinowi, zwanemu w Anglii i Stanach "Uncle Joe", i nazbyt byli od niego zależni w sensie militarnym w prowadzeniu wojny. To były główne przyczyny ustępstw wobec niego w Teheranie i Jałcie. Niestety, ze wszystkimi konsekwencjami dla Polski.

Może to nie najlepsza analogia, ale tak jak Polska nie miała szans podczas wojny jako państwo, tak Żydzi nie mieli go jako naród. Polska zdradzana była przez sojuszników, a Żydzi przez cały świat. Misja Jana Karskiego, mająca powstrzymać Holokaust, jasno tego dowiodła.

To złożony temat. Przede wszystkim, w zjawisku Holokaustu unikalne i niespotykane w historii było to, że jakieś państwo uczyniło celem swej polityki, swej administracji i specjalnie stworzonego przemysłu zagładę całego narodu. Skala zorganizowania i determinacji w realizowaniu tego przedsięwzięcia była gigantyczna. Już bardziej można sobie było wyobrazić, że świat może być gotów do ratowania jakiegoś narodu, jeśli ten znajdzie się w śmiertelnym zagrożeniu, zwłaszcza że - jak wierzyła ogromna część świata - Bóg się przez ten naród ludziom objawił.

Żydzi stanęli osłupiali, bo hitlerowskie Niemcy postanowiły ich zgładzić spośród rodzaju ludzkiego. A świat nie idzie im z pomocą. Mówiąc "świat", mam na uwadze jego instytucje. Trzeba bowiem pamiętać o ludziach, którzy wielokroć zdawali egzamin człowieczeństwa i ratowali zagrożonych śmiercią braci. W tej kategorii lokowała się też unikalna misja Karskiego. Tyle że on nie ratował pojedynczego Żyda, a chciał uratować wszystkich, których się jeszcze da. Chciał ludzkie motywy osobiste przełożyć na działania instytucjonalne Zachodu. Przegrał. Świat miał wtedy inne priorytety niż Żydzi. Żydzi nie mieli jako naród żadnych szans w tej wojnie.

Co do analogii Polski jako państwa i Żydów jako narodu, to nie jest ona pełna. Żydzi byli skazani na swój los, dlatego że byli Żydami. Polska natomiast nie dlatego była zdradzana, iż była Polską, a dlatego że ją wykorzystywali sojusznicy w swych grach politycznych. Coś od niej jednak zależało. Od Żydów - nic.

Czy Karski wierzył w powodzenie swej misji powstrzymania Holokaustu?

Wiele razy się nad tym zastanawiałem. Przyjaźniliśmy się z Janem serdecznie, ale nigdy nie odważyłem się go o to zapytać.

Kiedyś myślałem, że on wierzył w powodzenie swej misji od początku do końca. Dziś jestem skłonny przypuszczać, że w miarę kolejnych rozczarowań reakcjami wielkich ówczesnego świata na wołanie Żydów o ratunek po prostu stawał się coraz większym realistą, a zatem - pesymistą.

Jeżeli zatem Karski wątpił, że coś osiągnie raportując o Zagładzie, że świat się ocknie i coś zrobi dla ich ratowania, a mimo to uparcie powtarzał swój raport komu się tylko dało, świadczy to jeszcze bardziej o jego wielkości. Często walka liczy się bardziej niż zwycięstwo.

Czym II wojna różniła się od innych wojen?

Przede wszystkim uczyniła śmierć normą wojennego życia. Takiego szastania ludzkim życiem nie było nigdy przedtem. Śmierć poniosło co najmniej 50 mln ludzi. Śmierć ulegała industrializacji i pragmatyzacji. Ogarnięci obłędem Niemcy przemysłowo likwidowali Żydów, bo chcieli się ich pozbyć. To, co po nich zostało, wykorzystywali. Walcząc z hitlerowskimi Niemcami, też często nie liczono się z własnymi stratami. Ginęli żołnierze, cywile i dzieci zaangażowane w wojnę dorosłych.

Życie przestało mieć wartość. Skoro przestało mieć wartość, musiały przyjść pytania o podstawowe kanony wiary i religii z kluczowym: gdzie jest Bóg? Czy w ogóle jest? A jeśli jest, czy nie powinien zostać przez ludzi osądzony za to, na co "przyzwala"? Były to pytania szczególnie dotkliwe w mojej wierze żydowskiej.

Jakie znaczenie ma fakt obchodów 70. rocznicy wybuchu wojny w Gdańsku?

Ma sens historyczny, polityczny i moralny. Od tego miejsca wszystko się zaczęło. Gdańsk funkcjonował w świadomości europejskiej jako swoisty test solidarności. Pytanie, czy warto umierać za Gdańsk, zadawano sobie w całej Europie. Na ogół odpowiedź była negatywna. Konsekwencją było porzucenie Polski. Niedługo potem - Żydów. Za nich też nie warto było umierać. Ten indyferentyzm moralny został, w metaforycznym sensie, wiele lat później w Gdańsku rozliczony: tu narodziła się Solidarność, która przyczyniła się do zmiany świata.

Co chciałby Pan w tym dniu powiedzieć Polakom?

Wojna jest największym złem. Jest ohydna, brudna, pozbawiona wszelkiego patosu. Infekuje moralność na długie lata po tym, jak się już skończy. Jej wirus najczęściej odradza się w dążeniu do nowej wojny, w złudnej wierze, że ona cokolwiek rozwiązuje. A przecież nie rozwiązuje niczego, nie jest opcją dla czegokolwiek. Dlatego trzeba powtarzać: "No more wars!", nigdy więcej wojny.

ELIE WIESEL (ur. 1928) jest pisarzem i dziennikarzem pochodzenia węgiersko-żydowskiego, obywatelem USA. Inicjator budowy United States Holocaust Memorial Museum; profesor Boston University. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2009